niedziela, 20 grudnia 2020

Rozdział 41

       Nie wiem co oni zaplanowali, skąd wzięli maszyny wiertnicze przystosowane do den mórz i skąd w ogóle pomysł aby użyć je w celu rozwalenia konstrukcji znajdujących się na piaszczystej planecie, ale to czyste szaleństwo.
 v   Nie mieliśmy możliwości wezwania posiłków, a na pewno nie ja i Luke. Więc albo udało się to Obi-Wanowi albo Ahsoce, albo któremuś z droidów. W każdym razie, nieważne - to nie pora na rozmyślanie nad tym. Musiałam się skupić, aby uniknąć wiertła. Byłam znacznie szybsza w celu wymanewrowania i usunięcia się w bezpiecznie miejsce niż oni chcąc dostać się pod powierzchnię, wyciągnąć wiertło i wbić się w inne miejsce.
    Poczułam trzęsienie oraz usłyszałam piasek oraz odłamki ziemi uderzające o ściany szpar utworzonego wcześniej gruzu. Wbili się dosłownie obok nas. Nie zdążyłam wymyślić jak rozpracować to tak, aby nie utknąć w małej przestrzeni z Hanem. To byłoby by przykre gdybym zginęła z rąk swoich wspólników i to w dodatku nie mając obok siebie nikogo innego niż pyskatego bardziej niż ja przemytnika.
    - W tył! - nakazałam mu.
    Mój miejmynadziejęnierychłyuśmiercacz pędził w dół craz szybciej, a gruzy nie sprawiały mu żadnej trudności, a to znaczy, że ludzkie ciało tym bardziej nie będzie. Ktokolwiek siedział za sterami teggo ustrojstwa, przysięgam, dostanie po głowie.
    Naparłam Mocą na odmłamki ściany tak, aby wbiły się pomiędzy zęby wiertła. Zapytacie mnie, czemu nie użyłam Mocy wcześniej, taki gruz to pestka. No tak, może dla dobrze wyszkolonego Jedi, którzy umie się w mig opanować w momencie, gdy znajdowałam się w niebanalnej sytuacji pochłaniającej całą moją uwagę. Na razie mam piętnaście lat, mało misji za sobą, gadułę marnującą tlen przy sobie i przeklęte sentymenty oraz wspomnienia. Nie zapominajmy o wątpliwościach. One zawsze spotykają mnie w najmniej oczekiwanym momencie i krzyżują plany, bo przecież o to chodzi, co nie? Umieć rozwiązywać problemy, ale nie wszystko przychodzi od razu. Małe kroczki - najpierw należy się skupić, a tego najważniejszego warunku nie miałam okazji wypełnić w stu procentach, bo mnie wyprzedzili. No i mój partner w zbrodni nagle znalazł momenty do omawiania sytuacji Jedi a arenie politycznej i miejsca Zakonu w galaktyce. Idealne wyczucie czasu! Aż zdziw, że nie jest wrażliwy na Moc tylko po prostu upierdliwy.
      Lecz posłuchał.
      Odskoczył tak, jak mu kazałam i wiertło nas nie dosięgnęło, ale otworzyło tunel. Z jeszcze większą łatwością urządzenie wciągnięto w górę. Weszłam w snop światła utworzonego przez słońce sięgające do tego grobowca przez utworzoną dziurę. Dodatkowo poczułam świeże powietrze, a zaraz potem zobaczyłam łysy łeb, który mógł nadawać sygnały świetlne.
      - Appo! - zauważyłam.
     Ochotę na zdzielenie go po głowie przegoniła radość wypełniająca moje serce na widok tego żołnierza. Trzydziestosześciolatek był w pełni sił, gotowości oraz humoru, bo ucieszył się na mój widok. Mogłam się założyć o cały majątek mojej matki, że nawet liczył na napędzenie mi stresu. Humor Ahsoki każdemu się udzielał. Niestety, nie zawsze dobrze to wróżyło.
     - Wyskakuj, młoda! - Jeszcze nie zasłużyłam na rangę komandora, bo brałam udział w niewielu kampaniach, żeby zdążyć nabyć umiejętności. Ahsoka już wcześniej ode mnie zasłużyła na ten tytuł, ale wiecznie była w akcji. Zasłużyła w stu procentach.
      - Wyciągnę cię - zaoferowałam Hanowi po czym, dzięki pomocy Mocy, wzbiłam się w powietrze i wylądowałam na skraju dziury. Wyciągnęłam dłoń i skupiłam się wystarczająco, żeby unieść go Mocą. Nie wyrywał się, nie pyskował, jedynie lekko zaskoczony nie potrafił zachować sztywnej pozy i wił się jak macki sarlacca.
      - A gdzie Chewie? - zapytał w końcu Han stając obok nie.
      - Jeżeli macie na myśli wookieego, który mi ryczał w komunikator i jakoś ominął zagłuszanie w pałacu, to są w środku - odparł Rex.
     Za nim, w gotowości stała jeszcze piątka innych żołnierzy.
     - A ty, to kto? - zdziwił się Solo.
     - Nie widzisz? - zakpiłam z przemytnika. - Ta zbroja może świadczyć tylko o jednym. To nasi... jak to ująłeś? Niewolnicy. Kapitan Appo, dowódca pięćset pierwszego legionu. Przybył ci na ratunek, o dziwo, z własnej nie przymuszonej woli. Inaczej nie ściągnąłby hełmu.
    - Gnereał Tano prosiła o pomoc. Nie wydała go jako oficjalnego rozkazu. Chyba naprawdę musicie mieć kłopoty - stwierdził klon.
     - Problem w tym, że nie mam pojęcia, gdzie aktualnie znajduje się Ahsoka.
     - My też nie. Wezwała nas długo przedtem. Czekaliśmy - odparł Appo.
     - To skąd wiedzieliście? - zdziwił się Solo biorąc łyka wody z manierki.
     - Miałem takie odczucie...
     - Moc - wtrąciłam.
     - Jaaasne - zakpił Han wymownie przewracając oczami. Nawet tego nie komentowałam. Może nie wierzył i nic mi do tego, akceptowałam. Appo dawniej też nie był przekonany.
     - Chyba nowicjusz w tym temacie - domyślił się Kapitan.
     - Co teraz? - przerwałam tę dyskusję. Potem sobie pożartujemy.
     - Mój statek został w Mos Eisley. Jabba go skonfiskuje, jak odkryje zdradę.
    - Uprowadzimy cię - stwierdził Appo. - Musimy udać się do Anchorhead, żeby tam poczekać na Ahsokę.

__________________________________

 Wybaczcie. Za dużo tego. MOŻE w środę będzie os

NMBZW!

poniedziałek, 7 grudnia 2020

Rozdział 40

     Czekanie i cierpliwość nigdy nie były moją mocną stroną. Coś mam z ojca. Lubiłam jak wszystko było wiadome, załatwione. Niewiedza była niszcząca. Ale nigdy jej nie wypierałam, nigdy też się temu uczuciu nie poddawałam. To dobry trening dla duszy. Nie było sensu dać się opanować złości, bo coś jeszcze nie wyszło na światło dzienne.
      Poza tym, Yoda nadal nie wiedział co się działo na Mortis.
     Ja osobiście sama ledwo w to wierzyłam, brzmiało jak wymyślona historyjka, zwłaszcza że Rex twierdził, że nie słyszał ich tylko przez chwilę. To bez sensu. Poza tym, nigdy nie ma takiej siły by wskrzeszać, nawet Anakin Skywalker. To były bujdy, może Ahsokę i Obi-Wana otumaniło. W każdym razie, nie wolno nam było o tym mówić, a ja sama też nie chciałam się ośmieszać. Jakby to brzmiało?
     Oni zresztą też nie pragnęli pośmiewiska.
     Dlatego Yoda nadal nic nie wie i nawet nas trochę szkaluje.
     Zabicie Palpatine'a daje wiele do życzenia.
    Jakby, Rado Jedi, potrzeba wam reformy. Czego wy jeszcze pragniecię? To miał go utulać do snu? Czy tortutrować? To nie droga Jedi.
    W każdym razie, nie bardzo im to podpasowało, bo zaczęli snuć teorie, że to może ja lub Luke jesteśmy z przepowiedni. Jakby, w przeciwieństwie do Anakina nie mieliśmy tak dużo midihlorianów, wręcz przeciwnie - mieściliśmy się w normie. Nasza siłą brała się głównie z tego kogo potomkami byliśmy, nie inaczej. Ale oni i tak mieli swoje widzimisię, że może Skywalker to metafora, Wybraniec wcale nie musi być poza skalą.
     Osobiście, sama w to nie wierzyłam.
    Tak samo jak nie wierzyłam w sytuację na Mortis, chociaż jeżeli naprawdę ona miała miejsce, to była idealnym dowodem na to, że Anakin Skywalker był wybrany przez Moc i jej równowagę przywrócił. Wniosek? Niepotrzebnie się pchał na Palpatine'a skoro Rada wiedziała swoje.
      Strzelam, że to też kwestia tego, jak ostatecznie zginął albo tego, że wziął ślub.
    Tak, jak wspominałam, Zakon to tylko zrzeszenie dlatego nikt nie upominał Radę, że za tylko tłamsiła jednego z najbardziej utalentowanego Jedi nawet po jego śmierci.
    Idiotyzm, nie? Wręcz brak szacunku do kogoś, kto stale, mimo woli szczerze powiedziawszy, okazywał szacunek im. Nigdy nie krył niechęci do Rady, nawet jeśli w niej był. Z drugiej strony - ile czasu? Niewiele. Co mu to dało? Przymusowe uznanie jego i jego racji. Zawsze coś, ale nadal to nic w porównaniu z tym, co inni członkowie dostali. DOBROWOLNIE w dodatku.
     Rada Jedi wymaga wymiany.
     Pójście z duchem czasu się im nie udało.
     Tak naprawdę nikt nie wie, w którym miejscu zatrzymała się ich ideologia. Niby poszli na ustępstwa, ale nie ukrywano, że niechętnie. Nadal, niczym uwiązani jak na smyczy, trzymali się tego co kiedyś postanowili. Prawda jest taka, że póki nie umrą Yoda i Windu, to nic się tak naprawdę nie poprawi. Umysły reszty członków Rady Jedi były bardziej elastyczne i młodsze, skore do współpracy gdyby tylko ta dwójka nie miała ostatniego słowa na posiedzeniach.
     Pozwolili mi żyć i się szkolić.
     Wielkie podziękowania.
     A jak nie, to co?
    Uznaliby mnie za pomiot ciemnej strony? Niezdolna do nauki? Nauczenia? Odebraliby mnie rodzicom na zawsze?
     Stanie przed nimi w celu złożenia raportów peszyło mnie. Wydawało mi się, że wymagali ode mnie za dużo. To nie wcale takie złe patrząc od strony nauczania. Poprzeczki abo nam stawiają albo sobie sami je stawiamy. Nie bez powodów, w końcu chcemy dążyć do osiągnięcia pewnych celów - wyznaczone przez nas lub tych wyżej nas. Wszystko, aby stać się lepszą wersją siebie, godnie reprezentować grupę do której należymy. Problem w tym, że każdy ma inne standardy. Ahsoka, Obi-Wan twierdzili, że spisuję się dobrze, natomiast dla Mace'a Windu i Yody może niekoniecznie. Wydawało by się, jakby patrzyli na mnie jak na kogoś kto ma podbić galaktykę, a nie na zwykłego Padawana.
     To bez sensu.
     Dawałam z siebie naprawdę dużo. Więcej niż musiałam, byłam na idealnym poziomie względem mojego wieku, a jednak dwójka mistrzów potrafiła tak prześwidrować mnie wzrokiem, że czułam się gorzej niż młodzik, który dopiero zaczyna władanie mieczem świetlnym. Nieporęcznie w dodatku.
     Wbrew pozorom daje mi to ogrom siły, żeby działać i udowodnić im, że nie ma przeszkody, której bym nie pokonała. Mogą sadzić na mojej drodze ogorm drzew z grubymi korzeniami, ale ja się z nimi pogodzę i dam radę. Wtopię się w Moc, ona mi da podpowiedzi.
      I wiarę.
     Ta wiara nie pozwalała mi liczyć sekund, minut i godzin.
     Kazała mi liczyć na przyjaciół.
     Luke w końcu przybył.
     - Co myślisz? - zapytałam.
    Podobnie jak w przypadku rozmowy z droidami, od brata oddzielała mnie gruba ściana składająca się z gruzu. Czułam jak z każdą dłuższą chwilą kurz osiadał mi w nozdrzach oraz w jamie ustnej, gdzie transportował się przez całą drogę oddechową. Moje gardło było cały czas podrażnione i co chwilę odchrząkiwałam.
     - Myślę, że mam na ogonie gammorean - odparł brat. Odpalił miecz świetlny. - No i mam też przy sobie naszą broń i nieciekawe wiadomości. R2 przeskanował pomieszczenia. Są tutaj ukryte jeszcze zdalne ładunki wybuchowe.
     - Świetnie - mruknęłam bez przekonania. - Prawdopodobnie czekają tylko, żeby je zdetonować, a to była tylko rozgrzewka.
     - To mało w życiu widziałaś ajk dla ciebie to rozgrzewka zanim położysz się w trumnie - stwierdził Han Solo. - Co robimy młody.
     - Kopiemy - odpowiedział, jakby to było takie oczywiste.
     - No co ty nie powiesz - zirytowałam się.
      Usłyszałam dziwnie głośny odgłos maszyny. Dochodziły zewnątrz pałacu.
      - Wczuj się w Moc Leia. Przyda ci się w unikaniu wiertła - polecił brat.
__________________________________
W niedzielę będę pracować do 23, więc jeśli w niedzielę się nie pojawi o 12, to znaczy, że będzie w poniedziałek. JEST BAAAAARDZOOOOOO DOOOOOBRZEEEE. Nie macie pojęcie jak bardzo jestem szczęśliwa.

NMBZW!

niedziela, 29 listopada 2020

Rozdział 39

     Po części miał racje.
     Tylko po części.
    Każdy w Zakonie miał wolną wolę. Jesteśmy zrzeszeniem osób, które uczą się żyć w harmonii z Mocą. Wykorzystywać ją w celu czynienia dobra opozycyjnie do niesprawiedliwości galaktyki jak: kradzieże, zabójstwa, korupcja, kłamstwa. Niewiele ma z tym wspólnego prawdziwa esencja ciemnej strony Mocy w wykonaniu Sithów. Oni wykorzystują ją do własnych celów - zgłębiają jej tajniki często prowadzących do zagłady przeróżnych światów.
     Tak samo dobrowolnie decyzje o stworzeniu Wielkiej Armii Republiki podjął Sifo-Dyas. Chciał dobrze, chciał nas ochronić. Bo skąd miał wziąć wojsko na dziesięć lat wcześniej? Przecież nie wyszedłby na forum do cywiluchów "Zaciagnijcie się do wojska, za dziesięć lat będziecie potrzebni o wojny! Miałem wizję!". Nikt nie uwierzyłby, a zwłaszcza Jedi, który uchyla przed nim rąbek Mocy, któa nas prowadzi, a dla reszty jest dyrdymałami. Już wtedy Jedi byli uważani za pomyleńców, a Rada nie brała na poważnie wizji Mocy.
      Teraz, to co innego.
      Poza tym - czy Sifo-Dyas wiedział kto zaatakuje? Że to jego wierny przyjaciel, Dooku, rozpocznie tę wojnę?
      Raczej wątpię.
     Klony to mimo wszystko ludzie z perspektywami, chęciami i nadzieją na normalność,  nawet jeżeli wyhodowano ich tylko i wyłącznie do walki i umierania. Widzieli inne istoty i ich życie: w holoksiążkach, w holofilmach, w holozinach, w holoserialach, w wiadomościach z HoloNetu; w miastach i światach, gdzie przybywali na służbę.
     I zazdrościli.
     Cały czas pragnąć.
     Niektórym udało się ugasić to pragnienie.
    Ahsoka opowiadała mi o Kalu Skiracie. Jeden z Cuy'valów Darów, czyli stu osób szkolących komandosów na prośbę Fetta. Cuy'val Darzy to po mandaloriańsku "Ci, którzy nie istnieją". Przepadli na rzecz otrzymania funduszy ze szkolenia żołnierzy. Nikt nie wiedział jakim cudem, gdzie się udali i co ich zwabiło. Czy nadal ich bliscy czy grono, w którym się obracali, wiedzą o powodzie ich wyparowania? Pewnie tak.
     W każdym razie - Kal Skirata miał za zadanie wyuczyć dwadzieścia sześć drużyn, każda licząca po cztery osoby. Już pierwszego dnia poznał szóstkę dwulatków wyglądających na czterolatków. Okazało się, że przeżyli jako jedyni z dwunastu innych elitarnych żołnierzy serii Zero. Zero, ponieważ byli testami na ulepszenie genu. Niesubordynowani, niezależni... aby potem ich uśmiercić. Kaminowanie chcieli ich po prostu zlikwidować - jak śmieci, niepotrzebne rzeczy, zbędne.
      Skirata na to nie pozwolił.
    Tej wyjątkowej szóstce zapewnił jeszcze lepsze szkolenie niż pozostałym, stworzył sześć  jednoosobowych armii.
     Kal Skirata miał sto dziesięciu synów - stu czterech z nich bardziej uległych rozkazów "z góry" oraz sześciu lojalnym wyłącznie Skiracie, ale reszta również od zawsze była głównie jemu - ojcu, który pokazał im co to bezpieczeństwo, bliskość, miłość, rodzina. Gdy nadszedł czas i wojna się kończyła uciekł i zabrał ze sobą swoich podopiecznych zapewniając im w miarę normalne życie.
      Zey wiedział i przekazał Zakonowi.
    Rada nic nie zrobiła. Nie z bezsilności, ale ze zrozumienia. Poza tym, jaki sens ścigania ich wszystkich, skoro mieliśmy wiele innych spraw na głowie i to byli wolni ludzie, żołnierze, którym odebrano dzieciństwo, godne życie, aby nam służyły? Za jaką cenę? Za życie? Jaką wartość miał dla nich i dla reszty kosmosu nasz żal za każdą stracona osobę? Nasza przyjaźń, lojalności, traktowanie na równi pomimo stopni wojskowych? Kiedy reszta postanowiła również odejść, to odchodziła. Nie wszczęto w tej sprawie postępowania, nie oskarżono o dezercję. Bo po co? Bo ktoś pragnął tego, co nie mu nie dano?
     Tak się stało w przypadku żołnierzy z Kamino.
     A co z tymi Centaxa zamówionych przez Palpatine'a?
    Jeszcze szybciej rośli i szybciej ginęli, ponieważ ich szkolenie było za szybkie, nie dość solidne. Powierzchownie.
     Mięso armatnie - tak nazwali ich żołnierze z Kamino.
     A najgorsze w tym wszystkim jest fakt, że to prawda.
     Czy gdyby Rex przeżył, to też by odszedł?
     Zestarzałby się z nami?
    Cały 501 walczył jako dwudziestoośmiolatkowie w ciele pięćdziesięciosześciolatków. Ahsoka dalej prowadziła tych, co wiernie chcieli jej służyć. Niektórzy założyli rodziny. To piękne zjawisko biorąc pod uwagę jak wyglądało ich życie przez pierwsze lata. Ale nadal nie mogą wyjść z szoku, że coś takiego miało miejsce. Sifo-Dyas miał łeb. Cóż, tak, jak mówiłam: każdy Jedi miał swój rozum i sumienie.
    Szkoda, że nie każdy doceniał nasze starania. Palpatine robił po swojemu nie patrząc na konsekwencje. A że to on bywał głównie w mediach, to widziano tylko jego zapędy nierównoznaczne z tym co robili Jedi. Los żołnierzy nigdy nie był nam obojętny. Każda śmierć, to ból przeszywający nasze serce.
      Usłyszałam dźwięk komunikatora.
      Moment...
      Pozbawili go nas. Mieliśmy tylko jeden, w dodatku był w posiadaniu Luke'a, a pisk nadal dochodził do moich uszu z coraz to mniejszej odległości.
      - R2! - pisnęłam.
      - Co? - zdziwił się przemytnik.
      - Mój droid! znalazł nas!
      Astromech zaświergotał pytająco zza gruzu. Teraz miałam pewność.
      - Mały, poinformuj ich. Po prostu powiedz, że to ja... czekaj. Skąd się tu wziąłeś.
      Odpowiedział mi w piskach.
    - 3PO, czy wam obwody przegrzało? Mogli was namierzyć... mniejsza. Nie dajcie się złapać i znajdźcie resztę, jasne? Tylko szybko.
     - Tak jest, panienko - odpowiedział protokolat, który do tej pory milczał.
     Oddalili się.
     - Rozumiesz mowę droidów astromechanicznych? - dopytywał Solo.
     - Najlepiej tego. Poza tym, łatwo odgadnąć co chce powiedzieć - odparłam. - No i jak na blaszaka jest bardzo inteligentny. Jakkolwiek głupio to nie brzmi.
      - Droid myślący? Może ma to coś wspólnego z tymi waszymi mistycznymi zabobonami.
      - Wręcz przeciwnie.
     Po raz kolejny w podzespołach tego droida leży życie jednego z moich członków rodziny. Czy zamieniłabym swojego wybawiciela na myślącą istotę? Na najlepszego wojownika w galaktyce? Na wyspecjalizowanego zabójcę, który przyjmie wyjątkowe zlecenie? Komandosom? Nie.
     Wierzę, że żołnierze Wielkiej Armii Republiki daliby radę, ale R2 i 3PO, jakkolwiek by się nie sprzeczali i byliby irracjonalni, też dadzą.

____________________________________

Musiałam. Po prostu musiałam. Ale zrehabilitowałam się wobec siebie. Spięłam dupę i dużo napisałam. Moje życie powoli wraca na dobre tory. Czy faktycznie nimi pojedzie?

 

NMZW!

poniedziałek, 9 listopada 2020

Rozdział 38

   "Strach prowadzi do gniewu, gniew do nienawiści, nienawiść prowadzi do cierpienia."
     Tę doktrynę znał każdy - dosłownie każdy - w Zakonie Jedi. Już Mistrzowie o to zadbali.
     Co jeśli w większości mojego życia jest tylko cierpienie? Nie istniała nienawiść, strachu wielkiego też nie doświadczałam, nie oznaczało to, że mogę lekceważyć swoje obawy. W żywocie każdego Jedi wszystko próbę, której trzeba stawić czoło. Najlepsze były sytuacje zagrażające nam śmiercią - to sprawdza do czego jesteśmy tak naprawdę zdolni, do czego się posuniemy, żeby uratować kogoś, ale też uchronić swój kark.
    Co jeśli w końcu muszę poświęcić swoje życie za kogoś, kogo nie lubię? Kodeks nakazywał bezwarunkowe poświęceniem innym żywym istotom. Wina Mocy - ona otaczała wszystkich otaczała, bez względu czy ktoś wierzy w jego istnienie czy też nie. Moim obowiązkiem jest uchronić każdą egzystującą jednostkę mającą swój wkład w Moc - tak, jak Kosmos składał się z planet, księżyców, gwiazd; tak samo Moc składała się z żyć. Moim zadaniem jest uchować jak najwięcej elementów tej układanki. Na tym polegała harmonia.
     Szacunek do losu innych.
    Ale czy oddawanie życia za kogoś nie jest brakiem poszanowania dla naszego żywota? Czy rodzice myśleli o tym podczas wojny?
    - Wszystko w porządku?
    Czyli Solo przetrwał. Zrobiłam co się dało.
    Myśląc przede wszystkim o sobie. Na drugim miejscu postawiłam przemytnika.
    Z żalu.
    Ale do czego? Że myślał o sobie, tak, jak ja teraz? Że próbuje przeżyć? Wciągnęliśmy go w konflikt, bo chcemy dobrze wykonać swoje działanie. Czy to nie egoizm?
    - Głowa mnie boli - przyznałam dotykając palcem czoła. Wytarłam strużkę krwi nieuchronnie wędrującej do mojego oka. Czułam już jak zatrzymała się na brwi, aby potem się przez nią raz dwa przeprawić.
    Nie miałam przy sobie bacty. Pozostało mi prosić Moc o brak zakażenia. Kto wie co było napakowane w detonatorze.
     Przeklęty Jabba. Chyba na całym ciele, pod fałdami, ma oczy.
    - No to wpadliśmy -mruknął Han. - Nie masz jakieś latarki przy sobie? - Usłyszałam jak dotyka dłonią gruzu obok siebie. - Nawet nie czuję wolnej przestrzeni by jej powiększyć.
      - Nie mam - szepnęłam zrezygnowana. Zamknęłam oczy.
    Spróbowałam opanować wzburzenie przepełniające moje całe ciało i umysł. Standardowo powtórzyłam mantrę - pierwszy wers deklaracji ortodoksyjnych Jedi względem Mocy: "Nie ma emocji - jest spokój". Wydaje się to takie oczywiste, ale wygłoszenie tych słów we własnych myślach sprowadzało do pionu, jak komenda najwyższego priorytetu.
     Wyjściowa.
    Od zachowania spokoju bierze się harmonia i życie w zgodzie z tym, co istnieje i żyje, co Moc ukształtowała.
    Jak wodospadem, negatywne uczucia opuściły najpierw mój umysł, a następnie wszystkie cząsteczki mojego organizmu.
    Mogłabym je zostawić jako komunikat dla reszty, że coś jest nie tak. Próbując się uspokoić moja aura w Mocy dała sygnały, że wszystko jest już dobrze. A przecież nie było, więc ślad tego incydentu zostaje. I tak nadal będą czuć.
    To nie wstyd prosić kogoś o pomoc. Nie jestem nieśmiertelna; nie jestem Sithem, żeby iść na skróty. Nie okazuję słabości, aby przywołać nienawiść i uporać się z moim problemem raz dwa. Szukam możliwości pozwalających mi zachować zrównoważenie. Dopuszczam do siebie istnienie tego, co może mnie sprowadzać na ciemną stronę Mocy, lecz z determinacją i opanowaniem je tłumię. Uczę się jak być Jedi poprzez przyjmowanie przeciwności i pokonywania ich bez destrukcji dla swojego ducha i innych.
    Dopiero osiągając pełną kontrolę i otaczając się pozytywnymi bodźcami pozwalam na połączenie się z bratem.
    - Za niedługo braknie nam tlenu - stwierdził Solo.
    - Jeżeli się nie zamkniesz, to stanie się to o szybciej - zauważyłam.
    - Jeżeli będziemy szukać wyjścia lub je tworzyć to też.
    - Czekaj - nakazałam.
    Jak od pola siłowego odbiła się ode mnie fala jego nagłej złości.
    - Na co? - fuknął.
    - Na pomoc. - Jakby to nie było oczywiste.
    - Nikt nie wie, że tu utknęliśmy. A nawet jeśli, to nie zdążą. - Był wściekły coraz bardziej.
    - To czy umrę tu czy nie zależy od twojego planu. Skoro był taki świetny i dokładny, to czemu nie przewidziałeś tej pułapki? To podstawa strategii - zakpiłam.
    - Nie jestem jasnowidzem, jak ty. - Przysięgam, że gdyby mógł mnie zobaczyć to zmierzyłby mnie wzrokiem.
    - Jedi też nimi nie są - sprostowałam.
    - Ale jesteście hipokrytami - podjął po chwili milczenia. - Tak wam zależy na pokoju, a głupich wojen nie potraficie powstrzymać i jeszcze bierzecie w nich udział. Jesteście beznadziejni.
    - Jak obiecywaliśmy ci pieniądze, to nie byłeś taki skory do obrażania nas. To dopiero beznadzieja i hipokryzja.
    - To tylko interesy.
    - To przestań marnować nam powietrze i skup się na swoich kredytach oraz przemyśl swoje teorie. Nie doszedłeś chociaż raz do wniosku, że te wojny są skierowane głównie w Zakon Jedi? Jesteśmy stawiani pod ścianą bardziej niż reszta Republiki.
    Może to mu zamknie jego wygadaną jadaczkę.
    Miałam dość wiecznych oskarżeń i bólów o to, że nie jesteśmy tacy, jacy powinniśmy. Kto nałożył taką wizję? Zakon czy społeczeństwo? Na pewno społeczeństwo, skoro nikt nie miał wglądu, do tego, co robimy w murach świątyń.
    Poza tym, nabierali wątpliwości za każdym razem, gdy spotykali Jedi nagminnie sprzeciwiającego się Radzie i idącego własnymi ścieżkami. Wcale nie złymi.

_____________________________

Nah, gdybym miała siłę na co innego niż czytanie. Weny brakuje, szukam jakiegoś katalizatora. No i chęci. Ale! Planuję os na krismasy.

Plz, forgive me

 

NMBZW!

niedziela, 25 października 2020

Rozdział 37

    Zaczęłam się zastanawiać jak bardzo Yoda stracił rachubę czasu przez te wszystkie lata, skoro ja w celi nie potrafiłam określić ile minęło minut. A może godzin? Światło wpadające przez lukę mówiło mi, że słońce nadal góruje na niebie.
     Solo nadal się nie zjawił, więc co godzinę prychałam w stronę mojego brata, żeby pokazać moje rozgoryczenie i rozbawienie jego naiwnością. Solo to oszust i wcale nie ma słabego umysłu także perswazja Mocą odpada.
      No i jeszcze pozostaje kwestia Ahsoki.
      Moją głowę od samego początku opanowywały najgorsze sceny. Czy da radę się im postawić? A może skończy jak Aayla Secura? Jaka ta galaktyka jest niesprawiedliwa, Ahsoka w wieku czternastu lat uratowała tę małą glizdę Rottę, a Jabba tak jej się odwdzięcza! Skoro już nas rozgryzł, to czemu chce ją krzywdzić? Po co moja matka się tak trudziła, żeby uratować Anakina i Ahsokę skoro i tak to się nie opłaciło?
      Usłyszałam szczęk kluczy i plakietek, które za jednym przyłożeniem otwierają drzwi.
      Pewnie Gamorreanie.
      Popatrzyłam w lewo.
      Nie, to nie gamorreanie.
      To coś gorszego - Han Solo.
      - Dostałem specjalny przydział. - Nie wydawał się dumny z siebie.
     - Pierwszeństwo w kolejce moich przyszłych ofiar? Tak. I to ze szczególnym okrucieństwem, zdrajco - odparłam.
      - Hej, paniusiu, mam plan - uspakajał.
     Podniosłam się gwałtownie z ziemi nie zwracając uwagi na to, że cały mój strój jest brudny od kurzu, piasku i betonu. Akurat dziś stwierdziłam, że wypadałoby wymienić uniform. Jakby ktoś tu jeszcze zaprzątał głowę czymś takim jak przepocone ubrania czy bród. Czy to czyni ze mnie ignoranta? Że przejmuje się takimi rzeczami?
      - Też mam plan - powiedział Luke.
     - Wykorzystaj go i zwiewamy. Nie spoufalaj się z nim. Patrz jak na tym wyszedł Obi-Wan - skarciłam brata.
    - Nadal mam wobec niego dobre przeczucia - wyznał Kenobi.
    - To gdzie Ahsoka? Twoja przyjaciółka? Jaki los ją spotkał?
    - Togrutance nic nie jest. Powiedziałem Jabbie, żeby mi ją "oddał" - W tym momencie zrobił z palców cudzysłów. - Jest w mojej wynajętej kwaterze. Chewie się nią opiekuje. Nikt jej nie tknął ani nie skrzywdził i nie skrzywdzi.
      - Podaj mi jeden powód, dla którego mam ci uwierzyć i nie obciąć wynagrodzenia - zażądałam.
     - Bo mam plan. Lepszy niż ten wasz staruszek miał. No i dzieciak też coś wykombinował - odpowiedział.
      - Wysłuchajmy twojej wersji - polecił Kenobi wstając.
      - Ahsoka wraz z Cheewiem odetną zasilanie w całym pałacu i zrobi się zamęt - zaczął.
      - A ty go opanujesz i zgarniesz pieniądze - domyśliłam się.
      - Też. Ale jesteś potrzebna mi ty.
      - Nie mówisz poważnie - parsknęłam.
      - Masz cięty język, wykorzystamy to. Ukryjesz się wraz ze mną a potem wyjdziemy: ja jako bohater a ty złoczyńca. W tym czasie dziaduniu i młody wykradną z komputerów resztę informacji, zaszantażują Jabbę, porwiecie mnie i ja dostanę swoje pieniądze.
      - To nie ma prawa się udać.To bez sensu - zawyrokowałam.
      - To może się udać - zaprzeczył mi Obi-Wan.
      Spojrzałam na niego jak na idiotę.
      - Masz klaustrofobię i ci odbija?
      - Leia, daruj sobie. Idź z nim - nakazał Kenobi.
      - Już czuję linię zrobioną wibroostrzem na swojej krtani. Otwieraj to - kazałam Solo.
     Przemytnik trochę siłował się z zamkiem, bo nie zdobył kart, ale w końcu mu się udało obejść. I wypuścił mnie i mojego brata.
      - Biegnijcie już. Ja zajmę się Obi-Wanem - polecił Luke.
      Nie oglądając się za siebie podążyłam za Hanem w lewo. Przeprowadził nas w dół schodów, gdzie było ciemno. Dosłownie - ciemno. Wręcz czarno. Nie użyliśmy żadnych lamp, tylko szliśmy. Obecność Solo czułam przez Moc tak samo jak wyczuwałam inne żywe, zapewne nieznane, gatunki zwierząt czające się tu wszędzie tylko po to by mnie skosztować. Kenobi mnie wrobił na całego.
    Miałam złe przeczucia. Nie same zwierzęta się tu znajdowały i czyhało na mnie coś gorszego. Zastanawiałam się czy Solo sprowadził mnie tu celowo czy po prostu zbyt bardzo w siebie wierzy i nie dopuszcza do swojej wiadomości, że może być inaczej niż po jego myśli.
      Nawet się słowem nie odezwałam.
      Nadal pozwoliłam mu prowadzić.
_______________________________
Przepraszam. W niedzielę dostałam taki strzał w pysk, że trzyma mnie do dziś. Postaram się poprawić.

NMBZW!

poniedziałek, 12 października 2020

Rozdział 36

     Ledwo powstrzymałam się od grymasu na widok obślizgłego cielska Jabby. Jego nie proporcjonalne do tułowia łapki były wręcz śmieszne zważając na fakt, że ta istota miała w swym władaniu pół przemytniczego imperium. Kiedy wkładał sobie do ust żabę, z kącika spadła mu dość spora kropla śliny.
     Fuj.
    Nigdy w życiu nie sądziłam, że moje życie będzie zależało od jakiegoś ślimaka. Ogółem miałam świadomość, że Zygerrianie wykończą mnie prędzej czy później, ale nie, że zrobią to Huttowe. Z dwojga złego, chyba lepiej żeby to Jabba mnie wyeliminował z gry niż żeby to zrobiła Zygerria. Przynajmniej klan Desilijic nie miesza się w żadne wojny. Wszystko dla swoich interesów, byleby prosperowały dalej. Super.
      - Hai czuba da naga? Ah'czu ejpenkii?* - zagrzmiał.
     Nie rozumiem huttańskiego i nie chce rozumieć. Niby rodzice znali - mama bo królowa wiele umiała, a tata... no musiał umieć. Ahsoka mi powiedziała, że nigdy nie podejrzewała, że Anakin zna. Kiedy usłyszała jak się zwraca do małego Rotty - zastanawiam się gdzie on jest - od razu powiedział, że miał nadzieję nigdy nie używać tego dialektu. Dlatego postanowiłam nawet  nie próbować poznawać podstawy przynajmniej na czas tej misji. Bo po co? Nawet bez tego dało się zrozumieć o co pyta - kim jesteśmy i czego chcemy. Poza tym, ma protokalata.
      - Uwięziłeś pewnego człowieka - przemówiłam bez ogródek.
     Jego odpowiedź była kompletnie niezrozumiała. Zaczął mówić szybciej. Po drganiu ogromnego cielska wywnioskowałam, że jest wściekły, a to oznacza, że my też będziemy mieć problemy.
      - Potężny pan Jabba - Jeżeli miałabym spekulować o potędze tej istoty, to jest poza piątką. Czy oni nie zorientowali się, że mamy pojęcie o Czarnym Słońcu? Poza tym, Zygerria wychodziła na prowadzenie, a z tymi to znaliśmy się aż za dobrze. - każe przekazać, że ten Jedi oszukał naszego najlepszego pilota Hana Solo. Jeżeli braliście w tym udział, również was uwięzi - odpowiedział droid protokolarny.
      Spojrzałam kątem oka na przemytnika.
      - A co z togrutanką? - zapytał Luke.
     Han Solo nas trochę wkopał. Martwi się o swój zadek, żeby pracy nie stracił i to jest w zupełności zrozumiałe. Tylko sądziłam, że przemytnicy mają trochę więcej serca w przeciwieństwie do łowców nagród. Myliłam się, bo nie wzięłąm pod uwagę, że ktoś może zostać pokrzywdzony przez życie. Przecież to też ma wpływ na nasze decyzje, ale zauważyłam w tym szmuglerze coś... coś jakby nadzieję. Jakby zaczynał przywracać sobie wiarę.
     - Togrutanka niegdyś uratowała syna Jabby, Rottę, dlatego pan Jabba oszczędził ją i ma zostać tancerką - poinformował robot.
    To jedyny taki moment w moim życiu, kiedy nie widziałam w takich automatach 3PO - nieporadnego, nerwowego. Miałam ochotę go rozwalić na kawałki raz dwa i a samego Jabbę przerobić na mokrą karmę dla Banth.
      - Jeżeli będziecie sprawiać problemy, podzielicie ich los - kontynuował. Jabba znowu przemówił i a protokolat sprawnie przetłumaczył. - Czego Jedi szukają na planecie Tatooine?
      Pewnie szczęścia.
      Chciałam uzgodnić to z bratem, ale on najwidoczniej ze mną nie.
    - Wykradliśmy wam tajne dane dotyczące broni Zygerrian.
     No to po nas.
     Jabba się wściekł. Wszyscy znajdujący się w sali audiencyjnej pałacu ucichli. Hutt grzmiał i nawet nie potrzebowałam tłumaczenia, że wrzeszczał "ŻE CO?!". Prawdopodobnie kazał nas też uwięzić bo nagle podeszło do nas czterech łowców nagród, którzy celowali w nas bronią.
      Luke kiwnął nie zauważalnie głową co miało oznaczać, że mam pozwolić się złapać.
      Zakuto nas w kajdanki i skierowano w stronę drzwi.
     - Smarkacze. Oszukaliście mnie. Pewnie nawet nie chcieliście płacić - przerwał ciszę Han. Patrzył na nas z pogardą. Byłam tak zdezorientowana, że nawet Moc nie potrafiła pomóc mi w ocenie czy serio to powiedział bo zwątpił czy grał na zwłokę. Prędzej to jego dałoby się oskarżyć o kłamstwo.
      - Przysięgam, że skopie mu dupę, jak się stąd wydostaniemy - obiecałam bratu.
    Umieszczono nas w celi na przeciwko Obi-Wana. Patrzył na nas bez wyrazu co dało mi do zrozumienia, że mam się szykować na jakiś uszczypliwy komentarz, który nastąpił zaraz po tym, jak łowcy głów się ulotnili i w pobliżu znajdowali się tylko gammoreanie. Małointeligentni i mało kumaci szczerze powiedziawszy.
     - Podejrzewam, że przybyliście nam na ratunek. Jak zwykle, jak to zawsze u Skywalkerów, poszło wam genialnie.
      - Musisz być dumny - stwierdziłam. - Luke, jako twój padawan, ma nauki prosto od ciebie. Moje, co prawda trzecia w kolejności, ale też biorą się od ciebie.
      - Moje do Qui-Gona, jego od Dooku, a Dooku od Yody. Wniosek?
      - Wina Yody - uznałam.
      - Powiedz mu to w twarz. - Kąciki ust Obi-Wana uniosły się lekko.
      - Według twojego rozkazu, Mistrzu Kenobi - uśmiechnęłam się chytrze.
      - Trzeba wydostać Ahsokę - postanowił się głośno Luke.
      - Dobre spostrzeżenie, panie sprytny. Zwłaszcza zważając na to, że siedzimy w celi dzięki tobie - zakpiłam.
      - Mam plan. Tylko potrzebny nam jest Solo - powiedział pewnie Luke.
      Ręce mi opadły.
     - Mamo, tato, do zobaczenia za niedługo - obiecałam patrząc w sufit. Zrezygnowana oparłam się o ścianę. Ukryłam twarz w dłoniach, westchnęłam głośno i zjechałam do pozycji siedzącej. Podkurczyłam nogi, przetarłam oczy i twarz. Oparłam przedramienia na kolanach i wpatrywałam się w kciuk i wskazujący palec prawej dłoni. Ocierałam je o siebie co pomogło mi skupić uwagę i się zastanowić.
    Mój brat oszalał.

______________________________

*Czego chcesz? Kim jesteś?

Tak, wiem. Opóźnienie jednego dnia. Kompletnie wczoraj odpłynęłam w swoich sprawach. Przepraszam. <3 Ale wena jest! Rozdziały się piszą, juhuuu! One-shot też!

NMBZW!

niedziela, 4 października 2020

Rozdział 35

    Często sen u Jedi zwiastował coś niedobrego, bo przeinaczał się w wizję.    
    Czy ktokolwiek zna wytłumaczenie na bezsenność?
    Tak często przekręcałam się z boku na bok, że chyba obudziłam Luke'a. Nie wiem, nic mi nie powiedział, bo albo jednak spał, albo mu to nie przeszkadzało, albo nadal nie chciał się odzywać. Nie żebyśmy się na siebie obraził, chyba po prostu oboje potrzebujemy czasu. Życie piętnastoletniego padawana nie jest łatwe - wychodzi na to, że przeciwności losu jest najwięcej wtedy i najbardziej dają się we znaki. Tylko że w naszym przypadku jest to przeszłość i jej tajemnice.
      Patrzyłam w sufit, jakby miał mi odpowiedzieć na nieme pytania - niewypowiedziane nie dlatego, że nie mówiłam o nich na głos, ale też ich nie wymyśliłam. Nawet nie wiedziałam o co chcę pytać!
      Sufit również milczał.
      My w pewnym momencie przestaliśmy.
      - Rano - przerwaliśmy ciszę.
    Najwyraźniej oboje myśleliśmy o tym samym: udamy się do pałacu Jabby. Pewnie zrobi nam krzywdę albo od razu zabije. Zawsze to lepsze niż złość Obi-Wana i Ahsoki - osobno lepiej ich nie denerwować, ale grać im na nerwach obojgu na raz? Czeka nas coś gorszego niż szlaban, chłosty lub okrutna śmierć.
      Niech Moc ma nas w swojej opiece.
      Albo Mama.
      Mama w Mocy.
    W każdym razie - mamo, jeśli mnie słyszysz, czuwaj nad nami. Twoje ramiona to moja najbezpieczniejsza przystań.

    Postawiliśmy na chód i zaraz o świcie ruszyliśmy do pałacu Jabby. Nie jedliśmy nawet śniadania, połknęliśmy jedynie po kapsułce żywieniowej - może wystarczy. Zostawiliśmy 3PO w domu. Gdybyśmy nie wrócili do dwóch dni, miał wezwać posiłki.
     Choćbym chciała podziwiać widoki, to już nie mogę patrzeć na ten piach i słońce. Wszędzie tylko piaskowy horyzont i niebieskie, bezchmurne niebo. Do porzygu wręcz, żadnego deszczu, oberwań, błyskawic (siedźcie cicho, Sithowie). Mój strach o mistrzów i własny los wcale nie polepszał humoru.
      Dotarliśmy do wrót Jabby.
      Robot zadał nam pytanie po huttańsku.
      - Przybyliśmy do Jabby - oświadczył pewnie Luke. - Mamy interesy.
      Ciekawe czy masz na nie fundusze.
      Droid zaświergotał coś jeszcze po huttańsku i zniknął.
      - Mam jakieś złe przeczucia - powiedziałam.
    Wrota otworzyły się.
    Na naszej drodze stanęła dwoje obślizgłych, uzbrojonych gammorreanów. Super, będziemy musieli się ujawnić. Mimo wszystko poszliśmy z Luke'm przed siebie. Strażnicy trzymali się blisko, ale nie atakowali. Na spotkanie wyszedł nam blady twi'lek.
      - Kim jesteście, młodzi przyjaciele? - odezwał się we wspólnym.
    - Chcemy się rozjerzeć i ewentualnie podjąć jakąś pracę. Jesteśmy samotni, musimy zdobyć pieniądze - powiedział Luke.
     - Zapraszam za mną. - Twi'lek wskazał ramieniem kierunek.
     Niech zabawa się zacznie.
     Już widzę ten wzrok Obi-Wana i Ahsoki - o ile jeszcze żyją.
     - Rozglądnijcie się, a ja powiadomię Jabbę - polecił.
    Było tłoczno i głośno. Drażniło to moje uszy i nie potrafiłam się dostatecznie skupić, dlatego nie przewidziałam, że ktoś pociągnie mnie za przegub. Luke odwrócił się natychmiast. Han Solo ukrył nas za filarem.
     - Co wy tu robicie, smarkacze?! - zapytał poirytowany.
    - Szukamy szczęścia - odpyskowałam i wyszarpałam nadgarstek z jego uścisku. Świdrował mnie wzrokiem.
     - Staruszek was tu przysłał? Mieliście się trzymać z daleka! - zganił nas.
     - Gdzie jest Obi-Wan? - zarządał odpowiedzi Luke.
     Solo popatrzył na niego i spuścił wzrok.
    - Słaby z niego negocjator. Jabba go w końću poznał, sam też pomieszał pewne wątki. Trafił do lochu - wyznał.
    - I nic nie zrobiłeś?! Na co czekasz?! Gdzie Ahsoka?! - dopytywałam się.
    - Też. Czeka na wszczepienie nadajnika. Przykro mi.
    - A czemu ty jesteś na wolności? - zdziwił się Luke.
    - Skłamałem. Jestem pilotem Jabby, wykonuje dla niego zlecenia, kiedy jest na Nal Hutta. Straciłbym pracę - bronił się.
    - Masz serce i sumienie w ogóle? - zirytował się Luke. - Co ty sobie myślałeś?
    - Planuje ich uwolnienie, ale...
    - Sami to zrobimy - przerwałam mu. - Musimy się dostać do więzienia. - Spojrzałam na brata.
    - Zginiecie. A ja razem z wami, a mi życie miłe. Siedzcie tu i się nie ruszajcie - nakazał.
    - Wielki Jabba zaprasza na audiencję - przemówił robot protokolarny.
    Automatycznie pomyślałam o złotym droidzie ojca. Oby nie spanikował i zrobił wszystko na czas.
    Moment... gdzie R2?
    - Powariowaliście? Teraz wszyscy zginiemy! - przesądził przemytnik.
    Może miał rację?
    Miałam złe przeczucia.
    _______________________________________

W tym tygodniu trochę luzu. Będzie dobrze!

NMBZW!

niedziela, 27 września 2020

Rozdział 34

     - Co jest? - zapytał Luke.
    Kiedy padłam zrezygnowana na kolana, podbiegł do mnie zapominając o pilnowaniu tyłów ludzi pustyni.
     - W porządku? - dopytywał pochylając się nade mną i opiekuńczo położył dłoń na moim ramieniu.
     - Później ci opowiem, obiecuję - wyszeptałam.
     Spojrzałam na zgraję tuskenów, nikt się nie ruszył. Patrzyli na nas z widoczną rezerwą. W Mocy dało się wyczuć ich zdziwienie.
     - Czy wzięliście coś z jamy Sarlacca? - odezwał się Kitster drżącym głosem. Zgaduję, że to była jedna z najodważniejszych rzeczy jaką wyczynił w swoim dotychczasowym życiu. Podziwiam.
     Któryś tusken podszedł do banthy. Wstałam ostrożnie gotowa do możliwego ataku. Tusken wziął jeden z materiałowych worków i zaczął w nim nerwowo grzebać. Popatrzyłam na siebie z Luke'm cierpliwie czekając. Poszukiwacz wydał z siebie dziwny głos i podreptał do nas z czymś w dłoni. Zatrzymał się dwa metry od nas, wyciągnął rękę, a kiedy odebrałam od niego zdobycz, szybko ją zabrał i wycofał się przestraszony.
     Spojrzałam na przedmiot w mej dłoni.
     Dysk ze znakiem dawnego imperium rakatańskiego.
     - Czy znaleźliście tam coś jeszcze? - zapytał Luke. Tuskeni zaprzeczyli ruchem głowy. - Nawet nie pytam jak wyciągnęliście. Odejdźcie.
     Sami również się wycofaliśmy. Wraz z Kitsterem poszliśmy w stronę Mos Espy. Czekała nas długa droga.
    - Zaraz zacznie zachodzić słońce. Lepiej żebyśmy dotarli do domu przed zmrokiem - powiedział Kitster.
     - Zgadzam się. My sami musimy dostać się do Mos Eisley - odpowiedziałam. - Dziękuję ci. Poszedłeś z nami, zaufałeś nam i pomogłeś. Masz dobre serce.
     - To dla mnie świetna przygoda. Chętnie bym ją rozpowiedział, ale tu mi raczej nikt nie uwierzy - stwierdził.
     - Nie obraź się... czy jako niewolnik możesz tak daleko się zapuszczać? - zaciekawił się Luke.
     - To zależy do mojego właściciela. Kiedyś była nim huttka Gardulla, ale podobnie jak waszego ojca i babcię, przegrała mnie na wyścigach z osobą, która chciała zarobić. Skromny mieszkaniec Mos Espy. Niestety nie chciała mu dać pieniędzy, więc oddała mu mnie. Mam pilnować jego interesów i przejąć gdy odejdzie, nie ma rodziny. Chce po prostu bym był uczciwy i wracał.
     - Jest jeszcze jakaś nadzieja w tej galaktyce - stwierdziłam.
 
     Dotarliśmy do portu zanim słońce zaszło za horyzontem dzięki czemu mieliśmy sporo czasu na dotarcie do naszego mieszkania zanim całkowicie się ściemni. Pożegnaliśmy Kitstera i po raz kolejny podziękowaliśmy mu za pomoc oraz za opowieści w drodze nad jamę i tej powrotnej do Mos Espy - znacznie przybliżył nam historię naszego ojca praz naszej babki, do której tata wielokrotnie mnie porównywał. Mimo swojego dość młodego wieku pamiętałam, jak za każdym razem wspominał swojej żonę "Jest podobna do matki. I do ciebie. Jakbyście się wymieszały i stworzyły Leię".
     Nigdy nie widziałam zdjęć babci Shmi. Musiałam wierzyć ojcu, mamie no i Kitsterowi. Natomiast babcię Jobal widziałam wielokrotnie. Skręciło mnie w żołądku na myśl, że od Kitstera jak i mamy usłyszałam wiele dobrego o Shmi, ale wielokrotnie mama mówiła o swojej. Problem w tym, że cały czas mam żal o to, iż rodzice Padme Amidali najpierw byli zdziwieni, potem źli i w końcu przerosło się to w niemożność mówienia. Przynajmniej przez pierwsze pięć lat, bo na pogrzebie wyglądało to jakby miało się poprawić. Ale my zostaliśmy Jedi. Może kiedyś damy radę to wyjaśnić.
     - Nie sprzedawaj hologramu wyścigu - poradziłam Kitsterowi.
     - Oddam wam go za darmo - zaoferował.
     - To wasza jedyna pamiątka - odparł Luke. - Zachowaj ją.
     Odeszliśmy i udaliśmy się do śmigacza.
     Ciężko mi było na sercu, nie wiem czemu. Widziałam go pierwszy raz w życiu, a jakbym znała go od zawsze. Ten ból pozwolił mi na chwilę zapomnieć o problemach.
     - Obi-Wan - przypomniał mi Luke, kiedy weszliśmy do pojazdu i ruszyliśmy do Mos Eisley.
     - Nie kontaktował się. Mam złe przeczucia. Byliśmy tak zajęci Sarlacciem. A co jeśli...
     - Wyczulibyśmy - uspokoił Luke. - Na pewno.
   - Komunikator? Ahsoka by to nap... nie, ona udaje niewolnicę. Może zagłuszyli przekazy - wyliczałam na głos.
     - Myślisz, że...
     - Nie wolno nam - przypomniałam bratu.
     - To jedyne wyjście! - Wskazał palcem na sakiewkę przy po moim pasie. - Muszą wiedzieć. Musimy ich powiadomić. Tata by tak zrobił.
     - Nie chcesz być jak on - urwałam rozmowę niewiele myśląc.
     I uderzyły mnie wspomnienia sprzed paru godzin. W głębi duszy nie dawały mi spokoju tak, jak kwestia Obi-Wana.
     - O czym ty mówisz?! - zdziwił się Luke. Musiałam go wytrącić z równowagi, bo śmigaczem wstrząsnęło, ale udało mu się skupić ponownie.
     - Ojciec wyrządził krzywdę tuskenom - szepnęłam. - Nie wiem co, ale to był on. Czułam, a te aury nie da się pomylić.
     Mój brat posłał mi ukradkowe spojrzenie.
     Milczał. Musiał to sobie przetrawić. Ja również.
     Nie odezwaliśmy się do siebie już tego dnia ani razu.
_________________________________________________
Uwaga... zaczynam się tłumaczyć.
Sprawa wygląda następująco... mój mózg pochłania wiele rzeczy. Powiecie "Znowu ta sama śpiewka". Co mam powiedzieć? Wiecznie coś jest nie tak, wiecznie.
Pierwsza sprawa: Praca. Musiałam ją w wakacje zmieniać. Poszłam jako kelnerka do restauracji. Niby wiedziałam, że będzie ciężko u nich z wypłatą, ale że aż tak? Miałam dostać ją 10 września, dostałam teraz w piątek. Po tym, jak się wściekłam i poszłam na policję. Przez dwa tygodnie tak mnie to pochłaniało, że aż życie ulatywało.
Druga sprawa: nie chcecie widzieć mojego mobidziennika. Zakładek zadania i sprawdziany. Wytłumaczenie "Bo jak przyjdzie zdalne..." w dupie mam wasze zdalne. Ludzie, 4 miesiące to 4 oceny uzbieracie, nie? W zeszłą niedzielę ciupałam graniastosłupy na kartkówkę z matmy. Jak będzie pała to jestem w carnej dupie, kochani. Dziś to samo - ekonomia, gospodarka, angielski i geografia. Wiecznie tylko nauka i nauka.
Trzecia sprawa: Studniówka. Czy wiecie jak to jest być w technikum, gdzie na waszym roczniku jest 5 kierunków i siedem klas, bo dwa kierunki rozbili na dwie? Nie? Dupiato.  Nie pozdrawiam logistyków i informatyków, którzy zrobili po swojemu i trzasnęli sobie sami studniówkę. Uwaga - nie przez pandemię. Bo są debilami, półmetek tak samo rozciepali w zeszłym roku. Miałam nie iść na studniówkę, ale osoba, która chciała się tym zajmować nie ogarnia ludzi z dwóch, które zostały. Więc na scenę wchodzę ja - Caryca ponownie na tronie, ogarniam z inną przewodniczącą wszystko i jest cacy. No i idę na studniówkę, bo nie jestem aż tak altruistyczna, szanujmy się. Iiii... żeby było zabawniej - pytałam informatyków czy na pewno robią z logistykami na 4 klasy "Tak". Zgadnijcie kto w tym tygodniu pytał nas czy się dołączamy, a my odmówiliśmy i robią trzecią studniówkę? Ta, dwie klasy inf. BRAWO XDD
Ciekawe dwa tygodnie, módlmy się aby było lepiej.
Pozdrawiam

NMBZW!

niedziela, 13 września 2020

Rozdział 33

 Jak chcecie to wróćcie się do rozdziału 233 na poprzednim.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 
      O zmroku było tak cicho, jak na Naboo. Brakowało jej wodospadów, łąk, ale przyzwyczaiła się do ich braku. Nie podróżowała za często na Naboo do krainy jezior, warunki nie pozwalały. Przez trzy lata czekała na Anakina, a teraz nie mógł od tak wszystkiego zostawić, dzieci również. Nie miała żalu, mimo wszystko dobrze się potoczyło.
      Właśnie, dzieci.
     Myślała o nich w każdej chwili, nawet jeśli były pod dobrą opieką. Wykorzystywała każdą chwilę z nimi, aby je wychować SAMA, a nie powierzać to Zakonowi. Anakin był dobrym przykładem na to, że miłość matki i jej metody wychowania są dobre i nie przeszkadzają w byciu - w pewnych aspektach - przykładnym Jedi.
     - Wszystko dobrze? - Usłyszała głos Anakina. Przysiadł się do niej na drewnianym moście owiniętym na grubym konarze drzewa. Pozwolił nogom dyndać nad przepaścią. Nie szacował na jakiej wysokością się znajdują, przestał to robić już dawno, bo nawet jakby spadł to się uratuje.
      - Dziwnie mi ich zostawiać - przyznała Padme.
      - Cały czas masz ich pod opieką. Przez całe trzy lata się nimi zajmowałaś. Ja nie - odparł Anakin.
      Spojrzała na niego z rezerwą - Anakin był mistrzem niespodzianek, a ona, pomimo że, je kochała, to w jego wykonaniu nie każde. Nigdy nie dało się przewidzieć co powie, zrobi, jak zareaguje.
      Nie dokończył, więc postanowiła go do tego zachęcić.
      - Co masz na myśli?
     - Że płacę za swe błędy, dlatego nie było mnie przez pierwsze trzy lata - odparł jakby od niechcenia. Patrzył w gwiazdy, ale jakby bił się z samym sobą, co ma powiedzieć. Może niepotrzebnie zaczynali ten temat. Wydawało się, jakby Anakin z trudem mówił o tych trzech latach. Czy to kwestia traumy, czy cieszenia się każdą chwilą, która miała też nadrobić stracone?
      - Chodzi o to, że Cię złapali? - zapytała ostrożnie
    - Ot to, że zgodziłem się na warunki Rady. Mogliśmy zostać przy planie Krainy Jezior - wytłumaczył.
      - I zostawiłbyś Ahsokę? Legion? Zakon sam na sam z Palpatinem? Nawet jakbyśmy tam uciekli, to by nas znalazł prędzej czy później, w końcu pragnął mieć cię za ucznia - przypomniała.
     - Pewnie jakoś bym go zabił, może Ahsoka by mi pomogła. Ale nie powinienem wracać. Nie narażałbym was na cierpienie, Ahsoka ukończyła by trening pod okiem Obi-Wana i nie musiałaby się dla nikogo poświęcać. Ja bym nie musiał pluć sobie w brodę za to, że na jakiś czas osierociłem własne dzieci. - Spojrzał na nią. Jakkolwiek nie wydawało się to okrutne, nie żartował. Naprawdę winił siebie, choć według niej nie powinien.
      - Ahsoka ci wybaczyła. Inaczej by nadal nie była twoją padawanką. Dzieci zrozumieją - obiecała.
      - Tego raczej nauczyły się od ciebie. Jesteś niekwestionowana w tej dziedzinie - zachichotał cicho.
     - Co masz dokładnie na myśli? - drążyła Padme z zaciekawieniem. Kąciki jej wędrowały coraz wyżej.
      Anakin znów spojrzał w niebo.
      Zrobiła to samo.
     Dała mu chwilę na pozbieranie myśli, a kiedy mu się udało ponownie odwrócił do niej głowę. Również na niego spojrzała i skupiła się wzrok na jego niebieskich oczach.
    - Jest wiele rzeczy, które nie powinienem robić jako Jedi. Popełniałem masę błędów, a najgorszy z nich wszystkich to nie jest ślub, tylko nienawiść do samego siebie - przyznał. Padme ściągnęła lekko brwi, ale nie przerwała mu i pozwoliła dokończyć. - Nienawidzę siebie od momentu, kiedy wybrałem Zakon zamiast zostać z matką, bo prosiła mnie, żebym to zrobił. Miała nadzieję, że będę wiódł lepsze życie. Pod względem materialnym tak jest, ale inne aspekty sprawiły, że wcale nie uważam go za lepsze i nienawidzę się za to bardziej. Za każdym razem, kiedy próbowałem iść własną ścieżką i łamałem rozkazy Obi-Wana... chciałem udowodnić i mi, mamie i jemu, że potrafię jakoś sobie radzić. Ale nieważne , że wynik moich działań był dobry, sposób sprawiał, że zawodziłem Obi-Wana. Człowieka, który poświęcił dla mnie osiemnaście lat, a zwłaszcza pierwsze dziesięć, żeby spełnić prośbę Qui-Gona. Jeszcze bardziej się nienawidziłem. Jego wybaczanie jakoś uśmierzało mi ból, ale to niewiele dawało. W jego opiece widziałem więcej przymusu niż własnej chęci. Zacząłem się z nim dogadywać dopiero po pasowaniu na rycerza, ale zmieniłem też zdanie na ten temat. Nikt nie kazał mu przyjąć tej obietnicy. Mógł odmówić a on zdecydował się postawić Radzie. Wiesz, kiedy to zrozumiałem? Po bitwie o Geonosis, kiedy w salach darłem się po nim, że go nienawidzę. A wiesz dlaczego? Bo parę dni wcześniej pojąłem, że mogłem wziąć jakikolwiek myśliwiec i polecieć na Tatooine. Uratować matkę. Lepiej było zawieść niesubordynacją wszystkich... niż wymordować wioskę tuskenów. Jedyną osobą, która o tym wie, to jesteś ty. I nie uciekłaś z Tatooine, starałaś się zrozumieć i dałaś drugą szansę. Za każdym razem dajesz. A przez to ja staram się dać samemu sobie drugą szansę. Bo pierwszą zepsułem zostawiając matkę.
      Padme milczała - jak wielu sytuacjach Anakinowi wystarczył jej wzrok pełen miłości.
      Oparła głowę o jego ramię ciesząc się spokojem. Nazajutrz miał się skończyć.
______________________________________
Tak, wiem, co mówiłam. Ale może to było konieczne? Wymyśliłam sobie rutynę wdrążyłam ją w życie i nawet jest ok. Nie jest wybitnie idealna, ale pozwala na nierezygnowania z pisania i czytania na rzecz szkoły. Za tydzień powinno być normalnie.

NMBZW!

sobota, 29 sierpnia 2020

Rozdział 32

      Wspaniale!
      Tego nam było trzeba!
      Sarlacc!
      Stoję niedaleko jego jamą i patrzę na jego wijące się macki i po prostu nie wierzę.    Ten pomysł jest głupi. W sensie nie pomysł Kitstera, bo dedukuje świetnie, ale jeżeli Jabba faktycznie kazał wrzucić tu to, żeby się trawiło przez tysiąc lat lub na ściany jamy, żeby trudno było dorwać, to jest idiotą.
     Genialnym idiotą, swoją drogą - to trzeba mieć łeb.
     Mam nadzieję, że nasz pupil nie jest głodny, bo jak wyczuje, to po nas. Nie chcę się przekonać jak to jest być trawiona przez tyle lat. Nie po to tu szłam dwie godziny w tym upale i po tym piachu, który mam dosłownie wszędzie. Nawet tam, gdzie nie chciałabym go mieć.
      - No to nieźle - odezwałam się jako pierwsza.
      - Lepiej być nie mogło - zawtórował mi ironicznie brat.
      - Może to nie był dobry pomysł - stwierdził ze skruchą Kitster.
      - Może nie, ale czuję w Mocy, że jest blisko - odparłam. - Tylko gorzej, jak nie jest na ściankach a w jego żołądku. Nie zabijemy go, jeśli nas nie spróbuje zjeść.
     - Ogółem nie powinniśmy go zabijać. Jabba może być zły jeśli jeden z jego egzekutorów zostanie zabity. Jamy są chyba najbardziej zaszczytną śmiercią, wrzuca tam tych, którzy najbardziej zaleźli mu za skórę albo przeżyli inne metody zabójstwa. Tak słyszałem - powiedział Kitster.
      - I pomyśleć, że na jego cześć nazwano pierwszą formę - zamyślił się głośno Luke.
     - W końcu to determinacja, a sarlacci są raczej zdeterminowane do długotrwałego trawienia - zaśmiałam się.
      Kitster spojrzał na nas sceptycznie, ale nie odezwał się ani jednym słowem.
     Do roboty - pomyślałam i podreptałam parę kroków w lewo. Zamierzałam okrążyć jamę w bezpiecznej odległości i w skupieniu doglądnąć czegokolwiek, co mogłoby pomóc w budowie śmiertelnej broni.
      - O nie - odezwał się zmartwiony Kitster. - Tuskeni.
     Obejrzałam się za siebie.
    Po wydmach kroczyła grupka zamaskowanych ludzi wraz z wierzchowcami. Kojarzyłam je danych archiwum - Banthy występujące tylko tu. Pozyskuje się z nich skóry i futro. No i występują w wielu przysłowiach i wulgarnych zwrotów.
     - Wiecie co robią z bezbronną trójką ludzi? Wolę swoją panią niż być ich zdobyczą - przyznał Kitster.
      - Się trochę zdziwią, bo mamy broń -  odpowiedział Luke.
      Kitster uniósł brew.
     - To dobrze, bo to niepokojące, że zapuścili się tak daleko i w dzień. Występują tu smoki krayt, a ludzie pustyni się ich boją.
     - Da się od nich coś wyciągnąć?- upewniłam się.
     - Ich język jest niezrozumiały. Zaatakują nas, chyba że umiesz ich wystraszyć.
     Nagle usłyszałam przerażający dźwięk. W naszą stroną biegła banda zabandażowanych z jakimiś kijami w górze.
    Zbiegliśmy z wydmy, żeby jak najdalej być od jamy sarlacca w razie gdybyśmy tam wpadli. Kitster trzymał się za nami, a my z Luke'm natarliśmy na bandę, aby w ostatniej chwili włączyć miecze świetlne. Kiedy zielona klinga wydostała się z cylindra Luke'a, tuskeni stanęli. Na widok mojej niebieskiej jeden zaczął panikować. Luke używając Mocy wzbił się w powietrze i wylądował trzy metry za zgrają tuskenów odcinając im drogę ucieczki.
    - Stać! Czego tu szukacie? - zapytałam. Co ja sobie myślę? Pewnie mnie nawet nie rozumieją. Wskazałam na jamę sarlacca. - Byliście tam? Czego szukaliście?
    Przerażony tusken zaczął krzyczeć i wymachiwał rękoma. Reszta zareagowała z równym strachem co on. Jeden z nich rzucił mi pod nogi torbę, po czym wszyscy się skulili.
     - Naprawdę wszyscy się ich boją? Płoszą się jak dzieci - zauważył Luke.
     - Zazwyczaj jak ktoś ma broń, to próbują walczyć bez względu na wszystko. W ich kulturze to nie honorowe uciec. Chyba mają zrazę do Jedi - domyślił się Kitster.
     - Albo spotkali Sithów - stwierdził Luke.
     - Widzieliście kiedyś osobę, która miała taką broń? - zapytałam. Wszyscy popatrzeli na panikarza, on pokiwał nerwowo głową. - Czerwoną? - Pokręcił głową i wskazał mój miecz. - Niebieska... zrobił wam krzywdę? - Tusken zaprzeczył. Wyciągnęłam rękę. - Podaj rękę.
     - Leia, co ty? - zdziwił się Luke.
    - Wiem, co robię - zapewniłam brata. - Spokojnie. Zgaszę miecz. Podaj rękę - poprosiłam Tuskena. Drżący podszedł do mnie, a ja wyłączyłam miecz świetlny i ujęłam jego dłoń.
      Wczułam się w Moc. Nie jestem może utalentowana jak Quinlan Vos, ale może wyczuję jego obawy. Chce wiedzieć, kto z mieczem świetnym odważył się kogoś skrzywdzić, nawet jeśli ofiarami są ludzie pustyni. Jeżeli Kitster mówił prawdę, to nie powinny się bać.
      Wiecie jak to jest, że choćby nie wiadomo jak dobrze byście chcieli dla kogoś dobrze, a szkodzicie tylko sobie? A czy wspominałam o moim połączeniu z bratem - że zawsze się z nim dzielę ważnymi sprawami? Teraz właśnie zepsuje mu światopogląd tak, jak zepsuł mi go tusken. Jaka ta galaktyka niewdzięczna.
      Powróciła do mnie znajoma aura, bardzo silna, tyle że wzburzona. Tata - jak nic to był tata, tę emanującą siłę poznam wszędzie. Aż to miłe, że mogę znowu go poczuć. Gorzej - że to co czułam, to ślady krwi, którą rozlał mój ojciec. Słyszałam przeraźliwy krzyk.
      To niemożliwe.
_________________________________________
Jak tam? Zgadnijcie co nikt nie napisał XD Ja
Mam usprawiedliwienie, z robotą na wakacje jest po prostu CIĘŻKO w tym czasie. Nie macie pojęcia co przechodziłam. Ale od nowego roku zamierzam mobilizację.
A jak wasze wakacje?

NMBZW!

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Rozdział 31

      Pamiętacie, jak powiedziałam, że kiedyś opowiem o miłości wśród Jedi? To teraz nadszedł ten moment.
      Sprawa wygląda tak, że dwadzieścia osiem lat temu przez inwazję na Naboo z decyzji Gunray'a, poznali się moi rodzice. Mój tata się zakochał w mojej mamie i po inwazji nie widział jej dziesięć lat. Po tej dekadzie Federacja znowu zaczęła psioczyć, urządzali zamachy, ale się nie udało. Rada Jedi mówi "Anakin, zajmij się nią" no i się zajął aż za dobrze. Zakochał się jeszcze bardziej, ona w nim, a trzy lata później pojawiłam się ja i Luke.
     Winę można zrzucić na Radę, bo wysłała Anakina jako ochroniarza i przyjęła go do Zakonu. Winę można zrzucić na Obi-Wana, bo groził. Groził, bo Jinn wymusił na nim obietnicę; a wymusił bo umarł. A umarł, bo inwazja. A inwazja, bo Federacja Handlowa - a Federacja bo Palpatine.
     Wracamy do punktu wyjścia!
     Pomijając fakt, że ten intrygant namieszał nam w równowadze Mocy, owinął senaty Republiki i Separatystów wokół palca, to jeszcze narobił syfu w kodeksie Jedi!
    No i znowu wracamy do początku: Rada stwierdziła, że Anakin jest za duży - zbyt bardzo przywiązany do matki, podatny na emocje, co potem sprawdziło się podczas treningu. Tyle w nim złości, że jako Wybraniec mógłby nawet całą Świątynie zrównać z ziemią i powybijać wszystkich Jedi w pień.
     Ale tak się nie stało!
    Zamiast ulec pokusom Palpatine'a, to go aresztował i potem zabił. Przywrócił równowagę. Ale pomiędzy aresztowaniem a śmiercią naszego antagonisty, Anakin po prostu odszedł dla nas. Po paru dniach okazuje się, że Zakon go potrzebuje i może dalej być Jedi jeśli chce i mieć rodzinę. Wszyscy szok i niedowierzanie, bo wiecie - u Cereanina Ki-Adi-Mundiego to normalne, że miał pełno żon i córek, bo jest za duży przyrost kobiet tej rasy. No, ale on?! Anakin sam nie czuł się wybrańcem, więc uważał, że to niesprawiedliwe, że ma być ponad wszystkimi. Rada zadecydowała, że dobra, celibat zniesiemy, ale starać się żyć bez miłości.
     I tak faktycznie jest. Nikt na siłę się nie zakochuje, jak nas trafi grom z jasnego nieba, to potem kombinujemy, żeby żyć w spokoju i harmonii. Rada stworzyła testy dotyczące głównie poświęcenia i sprawdzania, jak faktycznie reagujemy na krzywdę poszczególnych osób.
     Co jakiś czas jestem wysyłana z Luke'em do symulatorów, żeby przetestować nasze umiejętności, ale również więzy. Niejeden raz wtaczali nas na najwyższy poziom, co by jednego z nas trafiło a drugi musiał na to patrzeć. Najpierw był szok, potem świadomość "Ej, to nie jest naprawdę!". Ale zanim ta myśl nadchodziła, czułam jak moje serce rozpada się na milion kawałków, bo tak się wczułam w symulację, że niełatwo przypomnieć sobie o tym, iż to fikcja.
     Pomimo bólu walczyłam dalej, bo Luke by tak chciał - wypełniłby zadanie i żyłby dalej dla innych i ich chronił. Bo taka jest nasza rola, bo rodzice też by tego chcieli: abyśmy wypełniali swoje obowiązki jak najlepiej. Pamięć by została, ale nie pozwolilibyśmy jej nami zawładnąć. Bo taki ma być Jedi.
      Rodzice byliby dumni.
     A raczej są, bo gdyby tak nie było to nie usłyszałabym teraz głosu ojca, który istnieje wyblakły w mej pamięci! I co to znaczy "Nadchodzą"?! Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Chcesz bym zeszła na zawał czy jak?
     - Tata! - krzyknął Luke.
     I tyle byłoby z naszego szukania. Nie pomagasz, tato.
    Mój brat otworzył szeroko oczy, a źrenice mu się znacznie powiększyły. Ja raczej starałam się zachować spokój, ale zamiast szoku, zapewne na mojej twarzy malowała się konsternacja.
      - Niespodzianka - zakpiłam. - Straciłam przez niego łączę.
     - To był on? - dopytywał się Luke. Raczej samego siebie pytał. Albo ziemi, którą świdrował wzrokiem, jakby miał tam znaleźć odpowiedzi.
      - O co chodzi? O... Anniego? - spytał niepewnie Kitster.
      - To dziwne, ale... słyszeliśmy go - wyjaśniłam. - Nieważne. My szukać na wschód.
      - Tylko gdzie? O to jest pytanie - stwierdził.
      - Przekopmy całą pustynię najlepiej - zaproponowałam.
      - No pewnie! - pochwycił moją ironię brat.
      Nasze komunikatory zaświergotały.
      Obi-Wan.
     - Gdzie jesteście? - wypalił bez ogródek.
     - To nie czas na nasz kontakt - zauważyłam. - Chyba. - Straciłam rachubę czasu.
     - Wiem - odparł Kenobi. A jednak jestem dobrym chronometrem. - Musiałem sprawdzić.
     - Brzmisz jakbyś odspanął po bieganinie - wywnioskował Luke. - Macie kłopoty?
     - Nie... myślałem, że wy macie - przyznał Mistrz.
     - Nic z tych rze...
     - Też go słyszałeś? - domyśliłam się.
      Nastąpiła chwila ciszy.
      - Tak. Też. Cokolwiek ma to znaczyć. Myślę... - Przerwało.
      - Obi-Wan! - przeraził się Luke.
      - Musimy czekać na kolejny kontakt - przypomniałam. - Szukajmy, bo możemy nie mieć więcej czasu, jeżeli tata wysłał nam ostrzeżenie. Kitster - zwróciłam się do dawnego przyjaciela ojca. Wydawał się zagubiony. - Czy gdzieś na wschodzie jest coś co... gdzie można coś ukryć. Obiecuję, że wyjaśnię ci po drodze co będziesz chciał.
      Kitster zamrugał.
     - Tak... jasne. Na wschód... na wschdz... - zaczął gderać. - Chyba... - podjął po dłuższej chwili takim tonem, jakby coś znalazł. - To głupie, ale... ale... mówiliście, że to jest dobrze ukryte.
     - No tak - zgodził się Skywalker.
     - Możliwe, że chyba wiem, gdzie to może być.
_______________________________________________
W piątek zakończenie roku, ja roboty dalej nie mam i chęci też.
Moi drodzy, wesołych wakacji i widzimy się 23 sierpnia!

NMBZW!

niedziela, 14 czerwca 2020

Rozdział 30

      "Poszczęści" - ha! Dobre. Jedyne szczęście w jakie wierzymy, to emocja oznaczająca, że jest się szczęśliwym, w sensie radosnym, a nie, że mieliśmy nie wiadomo jak cudowny przypadek. Wierzymy w Moc, bo jesteśmy Jedi. Żyjemy zgodnie z naturą, słuchamy jej, aby mieć wzgląd na wszystko co tylko się da, na przykład jak togrutanie. Ich związek z otaczającą fauną i florą sprawia, że wsłuchują się w żywą Moc, dlatego tak wielu osobników tej rasy jest na nią wrażliwa. Nie trzeba wiele, aby oddać się w jej ramiona - wystarczy wiara i dowodem na to jest moja mama.
      Padme Amidala łączyła w sobie wiele oblicz jednej kobiety: księżniczki, królowej, czasem służki, senator, żony i dla mnie najważniejszej - matki. Mimo różnych masek i zachowań do danych sytuacji, zawsze eksponowała swoje najważniejsze cechy charakteru: empatia, miłość, spokój, zrozumienie oraz wiarę w to, co ma sprzyjać wszystkiemu co lepsze. Nie była Jedi, ale dzięki zaufaniu i chęci poznawania ich ideologii miała czyste pojęcie na niejeden temat. Pozwalało jej to w pomocy innym. Nie odczuwała Mocy często, chyba że ojciec wysyłał jej jakieś sygnały, jakby "zaczepki", które mogła wyczuć w duszy, sercu. Ale nawet to zostało poprzedzone jej wiarą w to, że Moc istnieje i jest w nas wszystkich.
     Gdyby Kitster mógł wiedzieć... gdyby Republika i Jedi miały większe wpływy tu i na innych zapomnianych, zacofanych lub niebezpiecznych planetach. Problem w tym, że tylko osoby wrażliwe na Moc są w stanie zrozumieć ich istotę oraz oddziaływanie na wszystko i wszystkich. Jak mamy utrzymywać ten spokój, skoro zanika właśnie przez to?
      - Nigdy tu nic nie znajdziemy, skoro nawet Moc nam nie powie gdzie? Skupiam się tyle czasu... - poskarżył się w końcu Luke.
      Kitster spojrzał na mojego brata sceptycznie, ale nie odezwał się.
      - Moc tu raczej nie pomoże - stwierdziłam smutno.
      - Przecież dzięki niej można wszystko - powiedział Kitster.
      - No właśnie nie - odparłam.
     Tu jest ten problem. Gdyby wszyscy mogli dowiedzieć się o najważniejszych aspektach Mocy, to nie pletliby takich bzdur.
      - Sądziłem... - zaczął Kitster, ale Luke szybko mu przerwał.
      - Ta... jak każdy.
    - To na nic. To jak szukać odpowiedniego ziarna piasku, a jest tu ich pełno - fuknęłam rozdrażniona. - Jedyne, co pożyteczne da się wywieźć z tej planety, już zostało wywiezione. Naszego ojca.
      - I jego też mieli Huttowie - odparł Luke.
     - Anakin był utalentowanym dzieckiem, więc na pewno był również utalentowanym Jedi. Nie wiem, jaki się stał, ale jako dziecko nigdy nie wątpił w siebie i wierzył, że mu się uda. I udawało. - To zdecydowanie brzmiało jak rada z ust Kitstera.
    - Niewiele się zmieniło - przyznałam siadając na starym silniku. - Jego była padawanka jest moją mentorką. Nigdy nie pozwalał jej wątpić w swoje umiejętności, między innymi dlatego, że to, co sobą reprezentowała, to wynik jego nauki. Każdy padawan jest wizytówką swojego mistrza, to co umie uczeń, umie jego mistrz. Ahsoka nigdy nie wątpiła w to, czy jej się uda. Teraz tym bardziej, jakby bała się, że go zawiedzie. - Zauważyłam, że zaczęłam snuć na głos.
     - Oni widzą? - zaciekawił się Kitster.
    - Umarli? Każdy pozostawia swoją aurę w Mocy. Jak zapach. Nasze indywidualne echo. Nigdy nikt nie dowiedział się co jest potem, ale na pewno w jakimś stopniu nasza aura jest zawieszona w Mocy. Coś jak wewnętrzne oko, które patrzy, ale się nie pojawia. To dość skomplikowany proces. Ale na pewno czuwają nad nami - odparł Luke.
     Problem w tym, że niełatwo jest wierzyć w swoje umiejętności w takich sytuacjach. Wrażliwość na Moc jest nie jest naszą główną... bronią? Cechą? Jest naszym sprzymierzeńcem, który wspomaga nasze najmocniejsze strony, jak na przykład: siła, spryt, mądrość. Ale trzeba jej słuchać.
     Tylko jak, kiedy czujemy się zagubieni i nie potrafimy wykorzystać naszych zdolności, bo nie mamy pojęcia jaka akurat się przyda najbardziej?
     - Wyczuwasz coś? - zagadnęłam Luke'a.
     - Jakby było blisko. Tuż pod nosem, ale niewidoczne - stwierdził brat.
     Coś co zdecydowanie sprawiało, że nade mną górował - opieka Obi-Wana. To nie tak, że Kenobi mnie zostawił. Jako dziecko czułam jego największą opiekę, ale z czasem zaczął bardziej skupiać się na Luke'u. To normalne, to w końcu on został jego padawanem, nie ja. Mimo tego, wiem, że nie jestem wujkowi obojętna. Poza tym, nauki Obi-Wana są ze mną przez "łańcuch". Może nie wszystkie i metody się różnią, ale są.
     Teraz Ahsoka sama się go słucha, chociaż podczas wojen klonów nie udzielał jej większych rad, ponieważ to Anakin był jej mistrzem. Zresztą, mój tata często rozmawiał i trzymał się swojego dawnego mentora, Ahsoka też by pewnie tak zrobiła, lecz jej mistrz już nie żył. Plo Koon, który ją sprowadził również.
     Lecz Obi-Wan nas nigdy nie zostawi.
    W każdym razie, Obi-Wan skupiał się na zachowaniu spokoju, medytacji. Nie był impulsywny - jak każdy przykładny Jedi.
     - Ale, że tu? - dopytałam.
     - Nie jestem pewny, wysondujmy Mocą. Skup się - polecił.
     - Próbowaliśmy. Wiem, że nie mogę się poddawać...
     - Razem nie próbowaliśmy. Może to pomoże? - zaproponował.
     - Jakby będziecie silniejsi? - domyślił się Kitster.
     - Coś w ten deseń - odparłam. - Dobra.
    Uniosłam ramię przed siebie. Nadgarstek wykręciłam na zewnątrz by utworzyć, na ile jest możliwy, kąt prosty. Palce trzymałam lekko rozszerzone i lekko ugięte.
    Zamknęłam oczy, aby łatwiej było mi oczyścić umysł, a skoro miałam możliwość dokładnego skupienia, to korzystam z niej ile mogę. Pomimo naszej czujności i ciągłej zgody na to by Moc przez nas przepływała, są konieczne większe skupienia, by naprawdę się z nią połączyć, porozmawiać i uzyskać odpowiedź.
    Pozwoliłam by wszystko zostało zagłuszone: lekki wiatr, strzęki blach i urządzeń, nieznane gatunki zwierząt oraz owadów ukrywających się się pod stosami. Moc zaczęła przepływać po całym moim ciele, w umyśle powstał nowy świat nieznany większości. Mogłam tam odkryć wszystkie tajemnice.
    Pozwoliłam by Moc kierowała moją kończyną jak magnes, który pozwoli znaleźć to, czego szukam. Przesuwała się w prawo i w lewo aby dać mi wskazówkę.
    - Nadchodzą.
______________________________________
Szkoła się skończyła, ale zgadnijcie kogo oszukali co do pracy na wakacje! Tak, mnie. Kolejny trudny czas pełen nerwów przede mną.
Chcę tylko powiedzieć, że to przedostatni post w tym roku szkolnym. Potem wrócę po wakacjach :) Zapraszam na pierwszego bloga NA POST.

NMBZW!

niedziela, 7 czerwca 2020

Rozdział 29

      Zazdrość nie jest drogą Jedi. Mogłabym sobie nakazać, aby się nawet nie przyznawać do niej przed samą sobą, ale to istne kłamstwo.
      Zazdrość jest dobra. Motywuje, wyznacza odpowiednią ścieżkę, uczy, sprowadza do pionu. Ale istnieje zazdrość, która sprowadza do ciemności. Jeżeli nie znajdzie się harmonii pomiędzy tymi dwoma, można stać się kimś zupełnie innym.
     Należy cały czas nad sobą pracować i nie pozwalać na zepchnięcie w przepaść i odrzucania pomocy. Należy się przyznawać do uczuć, które nami kierują. Być ze sobą szczerym i znaleźć odpowiednią ścieżkę do osiągnięcie spokoju póki nie jest za późno. Kierować się obiektywnością.
      Czemu nie potrafię tego zrobić?
     Zżera mnie zazdrość z powodu Kitstera i mojego taty. Mieli siebie nawzajem - prawdziwa przyjaźń chłopców, którzy nie mieli nic. Dzieci, które nie patrzyły na swoje umiejętności i talenty. Po prostu byli dla siebie. W porównaniu z innymi, Jedi to obłuda. To my powinniśmy być przykładem dla innych, a nie robić to, o co nas nikt nie podejrzewa.
     Ja też nie miałam przyjaciół. Prawdziwych, z przypadku. Ahsoka i Obi-Wan są od zawsze, złączeni z nami obowiązkiem, poczuciem zajęcia się nami. Prócz nich nie mam nikogo. Dlatego zazdrość przeszyła moje serce w momencie, gdy zauważyłam smutek oczu Kitstera kiedy dowiedział się, że jego dawny towarzysz nie zechciał go odwiedzić.
     Ale wiem, że mam jakiekolwiek przyjaciela. Nieważne, że los mi go zesłał już z początku. Są ze mną na dobre i na złe i tak już zostanie, aż do śmierci któregoś z nas.

     - Ahsoka, jak to jest? Każdy mówi o tacie, że był dobrym strategiem, wygrywał bitwy, ale jako osobę... czemu twierdzą, że nie miał szacunku? Był nadpobudliwy, narwany? To negatywne określenia, czyż nie?
     Skoro miałam już jedenaście lat, to rozumiałam wystarczająco wiele słów, sytuacji i emocji, ale niekoniecznie ich sens. Ahsoka, jako moja mistrzyni i źródło informacji o moich rodzicach, powinna mi wytłumaczyć. Chociaż nie musi. Bycie mistrzem to wybieranie odpowiednich momentów na naukę danego aspektu.
     - Wiele można mu zarzucić - westchnęła Ahsoka w końcu Chwilę świdrowała mnie wzrokiem, ale nie wpędzała mnie w zakłopotanie. Bardziej jakby próbowała mnie odczytać i  gdzieś w swoim umyśle szukała odpowiedniego regału z odpowiedziami na dany temat w danym wieku, w którym mogłabym go podjąć.
     - Nawet to, że niepotrzebnie zostałaś jego padawanką i nie był dobrym mentorem? Słyszę co mówi się na korytarzach, jak przechodzę. "Córka Anakina Skywalkera, uczennica jego padawanki. A słyszałaś, jaki..." - zacytowałam. - I różne historie. Że tobą szczuł, że wojna cię zepsuła, jesteś zachwia... emo...
     - Zachwiana emocjonalnie - dopełniła Tano.
     - Ten zamach... - podjęłam.
     Togrutanka dłonią nakazała bym skończyła. Podniosła się z mojego łóżka i wspięła się na parapet. Mocą rozsunęła rolety i popatrzyła w na Coruscant. Często tak zawieszała swój wzrok - jakby próbowała nadrobić te wszystkie dni, które spędziła na froncie. Jakby patrzenie na swój dom dawało jej multum odpowiedzi i rozwiązań, których nie znajdzie w innym miejscu w galaktyce. Na planetach przesiąkniętych krwią, bólem i wszystkimi złymi skutkami działań zbrojnych.
    - Można mu wiele zarzucić - powtórzyła. - Ale jedną z tych rzeczy, których nikt nie powinien kwestionować, to jego podejście do nauczania. Nikt, nawet Obi-Wan czy ja, nie zna całej jego historii; co przeżył, jak to odczuł, jak to wpłynęło na jego życie. Anakin nie miał zbyt wiele przyjaciół z wiadomych względów, ale nawet gdyby to wyglądało inaczej, to wątpię, czy miałby tu jakichkolwiek. Był nieufny. Dlatego nie od razu dostałam tytuł komandora. Najpierw pyskowałam, potem pyskowałam i łamałam rozkazy, następnie pyskowałam i wykonywałam rozkazy również je łamiąc, ale dopiero na końcu mogłam w pełni je wydawać. Musiałam dowieść, że jestem godna. Poznaliśmy się jak miałam czternaście lat. Nie pokazałam się od dobrej strony, bo w ogóle się nie zastanowiłam co może być nie tak z Wybrańcem. Jak każdy zresztą. Nikt nie pomyślał by się postawić na jego miejscu: dziewiętnastolatka, który cztery tygodonie po pasowaniu na rycerza dostał na zadanie wychowanie rozwydrzonej czternastolatki. Na froncie, nie na zwykłych salach treningowych. A jednak podołał. Nauczył mnie wielu rzeczy, które zapewniły mi przeżycie w potrzaskach, które na mnie czyhały lub sama na siebie sprowadzałam. Ratował mnie za każdym razem, opiekował się mną... to cechy dobrego przyjaciela, mistrza. Ale czy kogokolwiek to obchodzi?


     Przede mną rozpościerały się różnorakie stosy. Od części, przez rozczłonkowane droidy, po wraki środków transportu.
     - No, gdzie i co możemy znaleźć? - zastanowiłam się na głos.
    - Nie jest trudno, jeśli się wie, czego się szuka. Jeszcze lepsze są przypadki - odparł Kitster. Po jego głosie stwierdziłam, że odzyskał swój entuzjazm. W Mocy wyczuwałam, że tli się w nim jeszcze ziarno żalu, które w następnych dniach lub latach będzie się rozrastało i męczyło. To przykre, że ani ja, ani Luke nie może nic na to poradzić.
    - Problem w tym, że nie do końca wiemy czego szukać - stwierdził niepewnie mój brat. Jednocześnie obdarzał mnie nerwowym spojrzeniem.
     - Jak to? - zdziwił się rozbawiony przewodnik. Nie dziwię mu się, sama bym nas wyśmiała na jego miejscu. Jesteśmy jak banda nastolatków szwendających się bez celu po galaktyce. Nie wyglądamy i nie zachowujemy się jak Jedi. Chyba przynosimy tym wstyd Zakonowi.
    - To skomplikowane - odparłam tonem, który dobitnie powstrzymał nadciągające pytania. - Do dzieła, Luke. Rozejrzyjmy się dokładnie.
    Ponoć na jednym z takich wysypisk nasz ojciec znalazł 3PO i sam go zreperował. Może i my zdołamy coś odnaleźć. Moc musi nam pomoc, nie istnieje coś takiego jak przypadek, o którym wspomniał mężczyzna. Co musi się stać - stanie się. Wszystko ma swój porządek, jest to czysta harmonia.
     - Jeżeli tu wam się nie poszczęści, jest jeszcze jedno wysypisko - uprzedził Kitster.
    Rzuciłam blachę na bok i dalej grzebałam w stosie. Nie miałam pojęcia co jest nam dokładnie potrzebne, jak wygląda, jakiej jest wielkości. Ale cały czas się skupiałam i Moc mi podpowiadała, że jestem w dobrym miejscu w jakimkolwiek sensie. Może chodzi o poznanie części historii naszych rodziców niekoniecznie o broń? Moc nie przedstawia takich rzeczy jasno i przejrzyście. To irytujące, ale wiem, że przydatne. Musimy się postarać i odnaleźć wszystkie dobre wyjścia, ale przede wszystkim siebie - abyśmy mogli być w odpowiednim miejscu i odkrywać kolejne alternatywny zgodne z naszymi ideami oraz nieść pomoc innym.
_____________________________________
PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM!
Kompletnie zapomniałam opublikować. Chciałam to zostawić na poniedziałek i zapomniałam opublikować, bo po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam tak wspaniały dzień. Chociaż prawie się popłakałam, kiedy dostałam pytanie "Nie wstawiłaś?" to wybaczyłam sobie. Jest jeszcze gorszy zapierdziel niż był, zwłaszcza w angielskim. Wybaczcie mi tak, jak ja wybaczyłam sobie.

NMBZW!

poniedziałek, 25 maja 2020

Rozdział 28

      Umówiliśmy się z Kitsterem, że przybędziemy pod jego dom. Nie żebym wybrzydzała lub kogoś obrażała, ale dziwnie mi mówić słowo "dom" na te piaskowe dziury. Tyle się nasłuchałam o dzielnicach niewolników, że nie potrafię sobie wyobrazić jak mój tata przeżył tu tyle czasu - w obskurnych warunkach, między nie do końca stabilnymi, piaskowymi ścianami. W małej przestrzeni, która kompletne nie odzwierciedlała jego marzeń, pragnień i celów czekających na niego w galaktyce.
      Obi-Wan skontaktował się z Luke'em w nocy by sprawdzić czy na pewno wszystko z nami w porządku. Potem zadzwonił tuż po naszym śniadaniu. Nadal Luke nie zdradził mu swoich prawdziwych planów, więc Kenobi jest przekonany, że przeszukujemy pustynie i ich wydmy.
      Z jednej strony wcale nie oszukiwaliśmy. Ta planeta jest pustynna, wydmy są na wyciągnięcie ręki i te miejsca ojca są pewnie za jedną z nich. Nikt nie powie, że szukamy po cudzych domach, bo nie uwierzę. Poza tym, nadal się dziwię w co się wpakowaliśmy z moim bratem. Ufamy człowiekowi na podstawie zaufania ojca - zaufania z czasów, kiedy jeszcze je miał do wielu, bo z góry go naznaczono.
      Ahsoka przybyła do świątyni niecałe dwa lata przed naszym ojcem. Pewnego dnia, kiedy miała cztery lata i rozumiała już wiele spraw,  usłyszała słowo "Wybraniec" oraz że został sprowadzony. Poczuła dziwne zawirowanie w Mocy, nie tylko ona. A parę godzin później zniknęło i wszystko co dotyczyło wybrańca było owiane odpowiedzią "nie wiem". Aż znowu zrobiło się o nim głośno. Pojawił się Sith, zabił Qui-Gona po czym sam zginął z ręki padawana swej ofiary, a padawan postawił się Radzie i zaczął szkolić Wybrańca - Anakina Skywalkera.
     Od tamtej pory Ahsoka była jedną z tych padawanów, którzy mówili o chłopaku z fascynacją, mijali go szerokim łukiem na korytarzu, kulili się na jego widok twierdząc, że jest dla nich zagrożeniem - bo niebezpiecznie jego wysoki poziom umiejętności wpędzał innych w kompleksy, sprawiał, że czuli się słabi, a to prowadziło do zazdrości... i tak dalej według kodeksu.
      Czemu mówię o Ahsoce?
     Bo gdyby nie ona, nie wiedziałabym tego, że powielamy przeszłość naszego ojca... bo jesteśmy jego dziećmi. A wszystko się sprowadza do Qui-Gona - gdyby nie narobił takiego szumu, nie byłoby aż tak źle. Jasne, wytykaliby nas palcami "To dzieci tego, co zabił Palpatine'a" albo "Dzieci tego, co się związał z senator z Naboo". Dobra, nie oszukujmy się, nasz ojciec nie robił za niewinnego człowieka, ale nigdy się tym na serio nie chełpił.
      Za swoje błędy ponosił odpowiedzialność, uznawał swoje ŚWIADOME dokonania. Nigdy nie wierzył w tę gadkę o Wybrańcu, nigdy nie czuł się dobrze gdy Palpatine go przechwalał i faworyzował. Strzelam, że potem, przez pięć lat po śmierci kanclerza, zbierało się ojcu na wymioty, gdy przypominał sobie to wszystko. Ten przebrzydły intrygant robił to po to, aby wzbudzić w Anakinie pychę, a między innymi przez pychę ściągnąć na ciemną stronę Mocy. Nie przewidział jednego - że tata jest silny, a z inteligencją zdziałał nią wiele dobrego i nie ulegnie tak łatwo. Tak więc czyny Sitha można wręcz uznać za obraźliwe, skoro sądził, że tak szybko zyska nowego ucznia.
      - Leia! - Przed oczami pojawiły mi się dwa, pstrykające palce.
      - Słucham cię - odparłam odruchowo.
      - Nic nie mówiłem - oświadczył Luke. Spojrzał na mnie kątem oka. Zdecydowanie ze mnie kpił.
      - Jesteś okropny - powiedziałam mu.
      - Jesteśmy na miejscu - poinformował po chwili.
     Zostawiliśmy śmigacz tam, gdzie poprzedniego dnia i powędrowaliśmy w stronę miejsca, gdzie wczoraj stał Kitster. Już na nas czeka.
     - Mam nadzieję, że wzięliście ze sobą zapas wody. Czeka nas długa wycieczka - przywitał nas mężczyzna.
      - W sumie, to możemy polecieć - stwierdził Luke.
      Kitster popatrzył na nas sceptycznie.
      - Nie możemy -  powiedział i ruszył przed siebie.
    Podążyliśmy za nim. Szliśmy równi sobie, ale nasze zachowanie definitywnie mówiło, że to Kitster przewodzi.
      - Na pustyni nie powinniśmy zostawiać niczego, co mechaniczne. Jawowie szybko to zagarną. Są tchórzliwe, ale bardzo sprytne - wytłumaczył od razu Kitster.
      - Jawowie? - upewniłam się.
     Kitster wskazał na małą, zakapturzoną istotę. Nie liczyła sobie więcej niż metr wzrostu, była bardzo roztrzepana, co udowadniały nerwowe gesty rękoma i do tego wykrzykiwała coś w nieznanym dla mnie języku.
      - Nie zamierzam ich lekceważyć - postanowił Luke.
     - Oni to jeszcze nic strasznego, mogą cię co najwyżej okraść. Gorsi są Tuskeni. Dzicy, wręcz mordercy. Z nimi lepiej się nie spotykać. Chyba że macie za pupila smoka Krayt - doradził nasz kompan.
      - Myślę, że miecze świetlne mogą go zastąpić - opowiedział mój brat.
     - Nigdy nie widziałem Jedi w akcji. Ale raczej byście go nie zabili. To już nie chodzi o wasz kodeks, ale wasz ojciec... on nigdy by nikogo nie skrzywdził. Szkoda, że nigdy nie wrócił na Tatooine - pożalił się mężczyzna.
     Popatrzyliśmy na siebie z bratem i w jednej chwili oboje zdecydowaliśmy, że powiemy mu prawdę. A raczej to ja mam mu powiedzieć. Dzięki, Luke.
      - Właściwie to wrócił - odezwałam się w końcu.
      Nie wiem czy to moja wiadomość go tak zszokowała, że przystanął, czy dzisiejszy upał.
      Aha, no tak, upał tutaj to nic nadzwyczajnego.
      To pewnie ja. Świetnie, zaczynamy zabawę.
      - O czym ty mówisz? - zdziwił się. Powoli odwrócił się do nas twarzą.
     - Noo... mama tak mówiła. Tuż przed wojnami klonów, byli tutaj oboje. Tata dowiedział się, że nasza... babcia jest w niebezpieczeństwie. - To dziwnie mówić o swojej babci. Jestem Jedi. Moja rodzina albo nie żyje, albo nie chce mnie znać. - Porwali ją właśnie Tuskeni. Umarła w ramionach Anakina, a potem musieli z Padme wyruszyć na Geonosis. - Tak, wiem. Mówienie o więzi rodzinnej, jak babcia, jest w stu procentach normalna, a dla mnie normalniejsze nazywanie rodziców po imieniu, kiedy o nich wspominam.
      Kitster milczał
      - Musisz mu wybaczyć. Nie powinniśmy go usprawiedliwiać, bo nie wiemy co czuł, ale wszystko się działo tak szybko, że nie miał czasu pomyśleć o was. Co nie znaczy, że o was zapomniał. Ale mamy swoje priorytety, przez dużą część życia miał tylko matkę - ciągnęłam.
      - Nie chodzi o to. Dość ciężko mi to wyjaśnić. Chodźmy - nakazał i Kitster.
      Obrócił się i poszedł przed siebie.
_____________________________________
Składam reklamację na brak chęci.

NMBZW!

poniedziałek, 18 maja 2020

Rozdział 27

     Okłamał go.
     Okłamał Obi-Wana.
     A ja mu na to pozwoliłam.
     Super.
    Ja to jeszcze pół biedy... kogo ja oszukuję? Przecież wszystko sprowadza się do mojego ojca. Wielokrotnie naginał zasady, okłamywał Obi-Wana na przeróżne sposoby, zawodził. Potem Ahsoka zawodziła jego, ale nie tak bardzo jak on Kenobiego, który miał nadzieję, że wyrośnie z nas coś więcej niż z Anakina. Nie żeby wątpił w swojego dawnego ucznia, zwłaszcza po wydarzeniach na Endor za które czuje się winny, no, ale wierzył, że będziemy porządniejsi, bardziej szczerzy, spokojni.
     A mój kochany brat kłamie! I śmiało można powiedzieć, że w żywe oczy, bo fakt, że zrobił to przez komlink nie uchroni go, kiedy rozmawia z Jedi - ze swoim mistrzem. Co za brak szacunku! Jak zadanie zakończy się fiaskiem, to Han Solo będzie miał niezły ubaw z małolatów. Po co ja się w ogóle przejmuje zdaniem tego łajdaka? Przecież w galaktyce jest tylko szarą jednostką, która biernie przygląda się poczynaniom wojny i tylko szuka zysku. Wielki z niego bohater! Dostanie kredyty za to, że wykonał małe zadanko, cóż za honorowość! Aż nie nie mogę się nadziwić! Tylko po rękach go całować.
      Nawet ja nie jestem honorowa, a co dopiero on. Nie ma w sobie grama poczciwej istoty.
     - Będziemy mieć problemy, Luke - zawyrokowałam znad miski potrawki. Już dawno zapadł zmierzch, od dwóch godzin byliśmy w naszym domku w Mos Eisley. Zaraz po przybyciu kontaktował się z nami wujek i to by było na tyle. Kiedy usłyszałam łgarstwo mojego brata, nawet nie zamierzałam komentować. Poszłam do kuchni i tam zajęłam się wymyślaniem posiłku. Milczeliśmy oboje aż do tej pory.
    - Tak, wiem. Ale Obi-Wan nadal nic nie wyciągnął od Jabby, Ahsoka może być w niebezpieczeństwie, huttowie to podłe kreatury. Nie może skończyć jak tata - odparł defensywnie brat.
     Miał racje.
    Problem w tym, że ta wojna nie miała dwóch stron jak zwykle. Miała trzy - Jedi, Zygerria i Huttowie wraz z innymi handlarzami niewolników. Obi-Wan, nawet jako jeden z najlepszych negocjatorów w Zakonie, nie zdobędzie szybko informacji. Jabba traktuje zdobycz jako cenne trofeum. Dla niego liczy się po prostu wygrana, pokazanie, że jest lepszym, a nam na zniesieniu tego okropnego, niewolniczego imperium. Huttowie przynajmniej nie szerzą swoich ideologii na tak ogromną skalę, nie oszukujmy się - ich też trzeba by było sprowadzić do pionu i nauczyć szacunku do czyjegoś życia.
      - Tylko gdzie Kitster nas zaprowadzi? - zamyśliłam się na głos i wepchnęłam do ust kolejną łyżkę potrawki. Bardziej wyglądała na coś co można zjeść na śniadanie. Mleczna papka z dobrymi przyprawami. Naprawdę mi smakowała, czy Luke'owi też? Nie mam pojęcia. Nawet jeśli nie, to się nie skarżył.
      - Musimy zdobyć ten hologram. To naprawdę piękna pamiątka - postanowił Luke.
     - Tak, racja, to pamiątka. Dla nich, prócz pamięci, jedyna. My mamy ich trochę więcej, nie sądzisz? - zauważyłam.
      - Ale to... to dowód, że od zawsze był świetnym pilotem.
      - Są też inne dowody. Na przykład na Naboo, bitwa sprzed dwudziestu ośmiu lat. Są dokumenty. R2 na pewno ma to w swojej pamięci - stwierdziłam.
     - Ale nie ma hologramów. Poza tym, miał wtedy dziewięć lat, jest jedynym człowiekiem który wygrał te wyścigi. Powinniśmy mieć taką pamiątkę... chociaż. Tata nigdy się nie chwalił swoimi dokonaniami, nie lubił, jak Kanclerz go wyróżniał - przypomniał sobie mój brat.
    - Myślę, że oboje mamy rację - postanowiłam z uśmiechem.

    Zanim odezwał się budzik w komlinku, do lekkiego drzemania zmusiły mnie promienie słońca. Zdawały się być cieplejsze niż poprzedniego dnia. Wydaje mi się, że powinnam się do nich przyzwyczaić, a wtedy nie paliłyby tak bardzo. A jednak stało się na odwrót. No cóż, pora działać dalej i próbować nie zwracać na to większej uwagi. Nigdy nie byłam jakoś szczególnie opalona, moja karnacja była blada, ale myślę, że niedługo się to zmieni i czeka wszystkich niezły ubaw, jak przez następne pół roku będzie to ze mnie schodzić.
     Wstałam i przebrałam się. Za szczyt higieny traktowałam dostęp do wody na tutejszym świecie. Na pewno po powrocie na Coruscant porządnie się wymyję, ale na razie musiała mi wystarczyć mały prysznic, żeby choć trochę spłukać pot, którym wcześniej nasiąknęły moje ubrania przez co, mimo wszystko, nadal czułam się brudna.
     Weszłam do kuchni i sprawdziłam nasze zapasy.
     Marne.
     Znowu breja niegrzesząca smakiem, zwłaszcza, że nie potrafię gotować.
    Przygotowują nasze śniadanie zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądałoby życie mojego ojca i mojej matki, gdyby na rzecz naszych narodzin mogli zrezygnować ze swoich funkcji. Mama jakoś by sobie poradziła, miała jako tako dobre życie, potrafiłaby coś ugotować bez służby. Ale dawny Jedi?
     Mamy  do dyspozycji kapsułki żywieniowe, nie składniki na potrawy. Zjeść coś sycącego możemy jedynie w świątyni, a jeszcze lepsze posiłki na misjach dyplomatycznych. No i ja mogę w domu mojej mamy - wystarczy poprosić protokolata i wezwie tych co trzeba.
     - Chyba nic innego tutaj nie zjemy - zażartował Luke zasiadając do stołu.
     - Chcesz się zamienić? - odgryzłam się.
     - Jestem w tym gorszy niż ty - przypomniał. - Poza tym, mamy sporo kapsułek żywieniowych.
    - Tsaa... mały, miękki, bezsmakowy kawałek czegoś, co cię od razu zapcha. No i bomba kaloryczna dostarczająca wszystkich potrzebnych witamin i wartości odżywczych. Masz rację, od jutra jemy to trzy razy dziennie - zakpiłam.
    Mój brat się zaśmiał. Byłam mu wdzięczna. To ostatnie beztroskie chwile przed spotkaniem z Kitsterem.
_________________________________
Zgadnijcie kto ma multum sprawdzianów, a nie ma czasu na pisanie, weny i chęci do życia? To ja. No i praktyki jako projekt edukacyjny - niby w parach, ale robię sama.
Pozdrawiam jednego z moich dwóch dobrych kumpli z klasy - sąsiada z ławki, z którym po raz pierwszy, od kariery technikum, nie działam wspólnie, ale mi pomaga. Trzymać za naszą trójkę kciuki, a L. dedykuję rozdział (najwyżej go obrażę tym, że taki shit o mu podarowałam XD)

UPDATE: PARĘ SEKUND TEMU DOSTAŁAM PRACĘ
 
NMBZW!