poniedziałek, 9 listopada 2020

Rozdział 38

   "Strach prowadzi do gniewu, gniew do nienawiści, nienawiść prowadzi do cierpienia."
     Tę doktrynę znał każdy - dosłownie każdy - w Zakonie Jedi. Już Mistrzowie o to zadbali.
     Co jeśli w większości mojego życia jest tylko cierpienie? Nie istniała nienawiść, strachu wielkiego też nie doświadczałam, nie oznaczało to, że mogę lekceważyć swoje obawy. W żywocie każdego Jedi wszystko próbę, której trzeba stawić czoło. Najlepsze były sytuacje zagrażające nam śmiercią - to sprawdza do czego jesteśmy tak naprawdę zdolni, do czego się posuniemy, żeby uratować kogoś, ale też uchronić swój kark.
    Co jeśli w końcu muszę poświęcić swoje życie za kogoś, kogo nie lubię? Kodeks nakazywał bezwarunkowe poświęceniem innym żywym istotom. Wina Mocy - ona otaczała wszystkich otaczała, bez względu czy ktoś wierzy w jego istnienie czy też nie. Moim obowiązkiem jest uchronić każdą egzystującą jednostkę mającą swój wkład w Moc - tak, jak Kosmos składał się z planet, księżyców, gwiazd; tak samo Moc składała się z żyć. Moim zadaniem jest uchować jak najwięcej elementów tej układanki. Na tym polegała harmonia.
     Szacunek do losu innych.
    Ale czy oddawanie życia za kogoś nie jest brakiem poszanowania dla naszego żywota? Czy rodzice myśleli o tym podczas wojny?
    - Wszystko w porządku?
    Czyli Solo przetrwał. Zrobiłam co się dało.
    Myśląc przede wszystkim o sobie. Na drugim miejscu postawiłam przemytnika.
    Z żalu.
    Ale do czego? Że myślał o sobie, tak, jak ja teraz? Że próbuje przeżyć? Wciągnęliśmy go w konflikt, bo chcemy dobrze wykonać swoje działanie. Czy to nie egoizm?
    - Głowa mnie boli - przyznałam dotykając palcem czoła. Wytarłam strużkę krwi nieuchronnie wędrującej do mojego oka. Czułam już jak zatrzymała się na brwi, aby potem się przez nią raz dwa przeprawić.
    Nie miałam przy sobie bacty. Pozostało mi prosić Moc o brak zakażenia. Kto wie co było napakowane w detonatorze.
     Przeklęty Jabba. Chyba na całym ciele, pod fałdami, ma oczy.
    - No to wpadliśmy -mruknął Han. - Nie masz jakieś latarki przy sobie? - Usłyszałam jak dotyka dłonią gruzu obok siebie. - Nawet nie czuję wolnej przestrzeni by jej powiększyć.
      - Nie mam - szepnęłam zrezygnowana. Zamknęłam oczy.
    Spróbowałam opanować wzburzenie przepełniające moje całe ciało i umysł. Standardowo powtórzyłam mantrę - pierwszy wers deklaracji ortodoksyjnych Jedi względem Mocy: "Nie ma emocji - jest spokój". Wydaje się to takie oczywiste, ale wygłoszenie tych słów we własnych myślach sprowadzało do pionu, jak komenda najwyższego priorytetu.
     Wyjściowa.
    Od zachowania spokoju bierze się harmonia i życie w zgodzie z tym, co istnieje i żyje, co Moc ukształtowała.
    Jak wodospadem, negatywne uczucia opuściły najpierw mój umysł, a następnie wszystkie cząsteczki mojego organizmu.
    Mogłabym je zostawić jako komunikat dla reszty, że coś jest nie tak. Próbując się uspokoić moja aura w Mocy dała sygnały, że wszystko jest już dobrze. A przecież nie było, więc ślad tego incydentu zostaje. I tak nadal będą czuć.
    To nie wstyd prosić kogoś o pomoc. Nie jestem nieśmiertelna; nie jestem Sithem, żeby iść na skróty. Nie okazuję słabości, aby przywołać nienawiść i uporać się z moim problemem raz dwa. Szukam możliwości pozwalających mi zachować zrównoważenie. Dopuszczam do siebie istnienie tego, co może mnie sprowadzać na ciemną stronę Mocy, lecz z determinacją i opanowaniem je tłumię. Uczę się jak być Jedi poprzez przyjmowanie przeciwności i pokonywania ich bez destrukcji dla swojego ducha i innych.
    Dopiero osiągając pełną kontrolę i otaczając się pozytywnymi bodźcami pozwalam na połączenie się z bratem.
    - Za niedługo braknie nam tlenu - stwierdził Solo.
    - Jeżeli się nie zamkniesz, to stanie się to o szybciej - zauważyłam.
    - Jeżeli będziemy szukać wyjścia lub je tworzyć to też.
    - Czekaj - nakazałam.
    Jak od pola siłowego odbiła się ode mnie fala jego nagłej złości.
    - Na co? - fuknął.
    - Na pomoc. - Jakby to nie było oczywiste.
    - Nikt nie wie, że tu utknęliśmy. A nawet jeśli, to nie zdążą. - Był wściekły coraz bardziej.
    - To czy umrę tu czy nie zależy od twojego planu. Skoro był taki świetny i dokładny, to czemu nie przewidziałeś tej pułapki? To podstawa strategii - zakpiłam.
    - Nie jestem jasnowidzem, jak ty. - Przysięgam, że gdyby mógł mnie zobaczyć to zmierzyłby mnie wzrokiem.
    - Jedi też nimi nie są - sprostowałam.
    - Ale jesteście hipokrytami - podjął po chwili milczenia. - Tak wam zależy na pokoju, a głupich wojen nie potraficie powstrzymać i jeszcze bierzecie w nich udział. Jesteście beznadziejni.
    - Jak obiecywaliśmy ci pieniądze, to nie byłeś taki skory do obrażania nas. To dopiero beznadzieja i hipokryzja.
    - To tylko interesy.
    - To przestań marnować nam powietrze i skup się na swoich kredytach oraz przemyśl swoje teorie. Nie doszedłeś chociaż raz do wniosku, że te wojny są skierowane głównie w Zakon Jedi? Jesteśmy stawiani pod ścianą bardziej niż reszta Republiki.
    Może to mu zamknie jego wygadaną jadaczkę.
    Miałam dość wiecznych oskarżeń i bólów o to, że nie jesteśmy tacy, jacy powinniśmy. Kto nałożył taką wizję? Zakon czy społeczeństwo? Na pewno społeczeństwo, skoro nikt nie miał wglądu, do tego, co robimy w murach świątyń.
    Poza tym, nabierali wątpliwości za każdym razem, gdy spotykali Jedi nagminnie sprzeciwiającego się Radzie i idącego własnymi ścieżkami. Wcale nie złymi.

_____________________________

Nah, gdybym miała siłę na co innego niż czytanie. Weny brakuje, szukam jakiegoś katalizatora. No i chęci. Ale! Planuję os na krismasy.

Plz, forgive me

 

NMBZW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz