poniedziałek, 7 grudnia 2020

Rozdział 40

     Czekanie i cierpliwość nigdy nie były moją mocną stroną. Coś mam z ojca. Lubiłam jak wszystko było wiadome, załatwione. Niewiedza była niszcząca. Ale nigdy jej nie wypierałam, nigdy też się temu uczuciu nie poddawałam. To dobry trening dla duszy. Nie było sensu dać się opanować złości, bo coś jeszcze nie wyszło na światło dzienne.
      Poza tym, Yoda nadal nie wiedział co się działo na Mortis.
     Ja osobiście sama ledwo w to wierzyłam, brzmiało jak wymyślona historyjka, zwłaszcza że Rex twierdził, że nie słyszał ich tylko przez chwilę. To bez sensu. Poza tym, nigdy nie ma takiej siły by wskrzeszać, nawet Anakin Skywalker. To były bujdy, może Ahsokę i Obi-Wana otumaniło. W każdym razie, nie wolno nam było o tym mówić, a ja sama też nie chciałam się ośmieszać. Jakby to brzmiało?
     Oni zresztą też nie pragnęli pośmiewiska.
     Dlatego Yoda nadal nic nie wie i nawet nas trochę szkaluje.
     Zabicie Palpatine'a daje wiele do życzenia.
    Jakby, Rado Jedi, potrzeba wam reformy. Czego wy jeszcze pragniecię? To miał go utulać do snu? Czy tortutrować? To nie droga Jedi.
    W każdym razie, nie bardzo im to podpasowało, bo zaczęli snuć teorie, że to może ja lub Luke jesteśmy z przepowiedni. Jakby, w przeciwieństwie do Anakina nie mieliśmy tak dużo midihlorianów, wręcz przeciwnie - mieściliśmy się w normie. Nasza siłą brała się głównie z tego kogo potomkami byliśmy, nie inaczej. Ale oni i tak mieli swoje widzimisię, że może Skywalker to metafora, Wybraniec wcale nie musi być poza skalą.
     Osobiście, sama w to nie wierzyłam.
    Tak samo jak nie wierzyłam w sytuację na Mortis, chociaż jeżeli naprawdę ona miała miejsce, to była idealnym dowodem na to, że Anakin Skywalker był wybrany przez Moc i jej równowagę przywrócił. Wniosek? Niepotrzebnie się pchał na Palpatine'a skoro Rada wiedziała swoje.
      Strzelam, że to też kwestia tego, jak ostatecznie zginął albo tego, że wziął ślub.
    Tak, jak wspominałam, Zakon to tylko zrzeszenie dlatego nikt nie upominał Radę, że za tylko tłamsiła jednego z najbardziej utalentowanego Jedi nawet po jego śmierci.
    Idiotyzm, nie? Wręcz brak szacunku do kogoś, kto stale, mimo woli szczerze powiedziawszy, okazywał szacunek im. Nigdy nie krył niechęci do Rady, nawet jeśli w niej był. Z drugiej strony - ile czasu? Niewiele. Co mu to dało? Przymusowe uznanie jego i jego racji. Zawsze coś, ale nadal to nic w porównaniu z tym, co inni członkowie dostali. DOBROWOLNIE w dodatku.
     Rada Jedi wymaga wymiany.
     Pójście z duchem czasu się im nie udało.
     Tak naprawdę nikt nie wie, w którym miejscu zatrzymała się ich ideologia. Niby poszli na ustępstwa, ale nie ukrywano, że niechętnie. Nadal, niczym uwiązani jak na smyczy, trzymali się tego co kiedyś postanowili. Prawda jest taka, że póki nie umrą Yoda i Windu, to nic się tak naprawdę nie poprawi. Umysły reszty członków Rady Jedi były bardziej elastyczne i młodsze, skore do współpracy gdyby tylko ta dwójka nie miała ostatniego słowa na posiedzeniach.
     Pozwolili mi żyć i się szkolić.
     Wielkie podziękowania.
     A jak nie, to co?
    Uznaliby mnie za pomiot ciemnej strony? Niezdolna do nauki? Nauczenia? Odebraliby mnie rodzicom na zawsze?
     Stanie przed nimi w celu złożenia raportów peszyło mnie. Wydawało mi się, że wymagali ode mnie za dużo. To nie wcale takie złe patrząc od strony nauczania. Poprzeczki abo nam stawiają albo sobie sami je stawiamy. Nie bez powodów, w końcu chcemy dążyć do osiągnięcia pewnych celów - wyznaczone przez nas lub tych wyżej nas. Wszystko, aby stać się lepszą wersją siebie, godnie reprezentować grupę do której należymy. Problem w tym, że każdy ma inne standardy. Ahsoka, Obi-Wan twierdzili, że spisuję się dobrze, natomiast dla Mace'a Windu i Yody może niekoniecznie. Wydawało by się, jakby patrzyli na mnie jak na kogoś kto ma podbić galaktykę, a nie na zwykłego Padawana.
     To bez sensu.
     Dawałam z siebie naprawdę dużo. Więcej niż musiałam, byłam na idealnym poziomie względem mojego wieku, a jednak dwójka mistrzów potrafiła tak prześwidrować mnie wzrokiem, że czułam się gorzej niż młodzik, który dopiero zaczyna władanie mieczem świetlnym. Nieporęcznie w dodatku.
     Wbrew pozorom daje mi to ogrom siły, żeby działać i udowodnić im, że nie ma przeszkody, której bym nie pokonała. Mogą sadzić na mojej drodze ogorm drzew z grubymi korzeniami, ale ja się z nimi pogodzę i dam radę. Wtopię się w Moc, ona mi da podpowiedzi.
      I wiarę.
     Ta wiara nie pozwalała mi liczyć sekund, minut i godzin.
     Kazała mi liczyć na przyjaciół.
     Luke w końcu przybył.
     - Co myślisz? - zapytałam.
    Podobnie jak w przypadku rozmowy z droidami, od brata oddzielała mnie gruba ściana składająca się z gruzu. Czułam jak z każdą dłuższą chwilą kurz osiadał mi w nozdrzach oraz w jamie ustnej, gdzie transportował się przez całą drogę oddechową. Moje gardło było cały czas podrażnione i co chwilę odchrząkiwałam.
     - Myślę, że mam na ogonie gammorean - odparł brat. Odpalił miecz świetlny. - No i mam też przy sobie naszą broń i nieciekawe wiadomości. R2 przeskanował pomieszczenia. Są tutaj ukryte jeszcze zdalne ładunki wybuchowe.
     - Świetnie - mruknęłam bez przekonania. - Prawdopodobnie czekają tylko, żeby je zdetonować, a to była tylko rozgrzewka.
     - To mało w życiu widziałaś ajk dla ciebie to rozgrzewka zanim położysz się w trumnie - stwierdził Han Solo. - Co robimy młody.
     - Kopiemy - odpowiedział, jakby to było takie oczywiste.
     - No co ty nie powiesz - zirytowałam się.
      Usłyszałam dziwnie głośny odgłos maszyny. Dochodziły zewnątrz pałacu.
      - Wczuj się w Moc Leia. Przyda ci się w unikaniu wiertła - polecił brat.
__________________________________
W niedzielę będę pracować do 23, więc jeśli w niedzielę się nie pojawi o 12, to znaczy, że będzie w poniedziałek. JEST BAAAAARDZOOOOOO DOOOOOBRZEEEE. Nie macie pojęcie jak bardzo jestem szczęśliwa.

NMBZW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz