niedziela, 29 listopada 2020

Rozdział 39

     Po części miał racje.
     Tylko po części.
    Każdy w Zakonie miał wolną wolę. Jesteśmy zrzeszeniem osób, które uczą się żyć w harmonii z Mocą. Wykorzystywać ją w celu czynienia dobra opozycyjnie do niesprawiedliwości galaktyki jak: kradzieże, zabójstwa, korupcja, kłamstwa. Niewiele ma z tym wspólnego prawdziwa esencja ciemnej strony Mocy w wykonaniu Sithów. Oni wykorzystują ją do własnych celów - zgłębiają jej tajniki często prowadzących do zagłady przeróżnych światów.
     Tak samo dobrowolnie decyzje o stworzeniu Wielkiej Armii Republiki podjął Sifo-Dyas. Chciał dobrze, chciał nas ochronić. Bo skąd miał wziąć wojsko na dziesięć lat wcześniej? Przecież nie wyszedłby na forum do cywiluchów "Zaciagnijcie się do wojska, za dziesięć lat będziecie potrzebni o wojny! Miałem wizję!". Nikt nie uwierzyłby, a zwłaszcza Jedi, który uchyla przed nim rąbek Mocy, któa nas prowadzi, a dla reszty jest dyrdymałami. Już wtedy Jedi byli uważani za pomyleńców, a Rada nie brała na poważnie wizji Mocy.
      Teraz, to co innego.
      Poza tym - czy Sifo-Dyas wiedział kto zaatakuje? Że to jego wierny przyjaciel, Dooku, rozpocznie tę wojnę?
      Raczej wątpię.
     Klony to mimo wszystko ludzie z perspektywami, chęciami i nadzieją na normalność,  nawet jeżeli wyhodowano ich tylko i wyłącznie do walki i umierania. Widzieli inne istoty i ich życie: w holoksiążkach, w holofilmach, w holozinach, w holoserialach, w wiadomościach z HoloNetu; w miastach i światach, gdzie przybywali na służbę.
     I zazdrościli.
     Cały czas pragnąć.
     Niektórym udało się ugasić to pragnienie.
    Ahsoka opowiadała mi o Kalu Skiracie. Jeden z Cuy'valów Darów, czyli stu osób szkolących komandosów na prośbę Fetta. Cuy'val Darzy to po mandaloriańsku "Ci, którzy nie istnieją". Przepadli na rzecz otrzymania funduszy ze szkolenia żołnierzy. Nikt nie wiedział jakim cudem, gdzie się udali i co ich zwabiło. Czy nadal ich bliscy czy grono, w którym się obracali, wiedzą o powodzie ich wyparowania? Pewnie tak.
     W każdym razie - Kal Skirata miał za zadanie wyuczyć dwadzieścia sześć drużyn, każda licząca po cztery osoby. Już pierwszego dnia poznał szóstkę dwulatków wyglądających na czterolatków. Okazało się, że przeżyli jako jedyni z dwunastu innych elitarnych żołnierzy serii Zero. Zero, ponieważ byli testami na ulepszenie genu. Niesubordynowani, niezależni... aby potem ich uśmiercić. Kaminowanie chcieli ich po prostu zlikwidować - jak śmieci, niepotrzebne rzeczy, zbędne.
      Skirata na to nie pozwolił.
    Tej wyjątkowej szóstce zapewnił jeszcze lepsze szkolenie niż pozostałym, stworzył sześć  jednoosobowych armii.
     Kal Skirata miał sto dziesięciu synów - stu czterech z nich bardziej uległych rozkazów "z góry" oraz sześciu lojalnym wyłącznie Skiracie, ale reszta również od zawsze była głównie jemu - ojcu, który pokazał im co to bezpieczeństwo, bliskość, miłość, rodzina. Gdy nadszedł czas i wojna się kończyła uciekł i zabrał ze sobą swoich podopiecznych zapewniając im w miarę normalne życie.
      Zey wiedział i przekazał Zakonowi.
    Rada nic nie zrobiła. Nie z bezsilności, ale ze zrozumienia. Poza tym, jaki sens ścigania ich wszystkich, skoro mieliśmy wiele innych spraw na głowie i to byli wolni ludzie, żołnierze, którym odebrano dzieciństwo, godne życie, aby nam służyły? Za jaką cenę? Za życie? Jaką wartość miał dla nich i dla reszty kosmosu nasz żal za każdą stracona osobę? Nasza przyjaźń, lojalności, traktowanie na równi pomimo stopni wojskowych? Kiedy reszta postanowiła również odejść, to odchodziła. Nie wszczęto w tej sprawie postępowania, nie oskarżono o dezercję. Bo po co? Bo ktoś pragnął tego, co nie mu nie dano?
     Tak się stało w przypadku żołnierzy z Kamino.
     A co z tymi Centaxa zamówionych przez Palpatine'a?
    Jeszcze szybciej rośli i szybciej ginęli, ponieważ ich szkolenie było za szybkie, nie dość solidne. Powierzchownie.
     Mięso armatnie - tak nazwali ich żołnierze z Kamino.
     A najgorsze w tym wszystkim jest fakt, że to prawda.
     Czy gdyby Rex przeżył, to też by odszedł?
     Zestarzałby się z nami?
    Cały 501 walczył jako dwudziestoośmiolatkowie w ciele pięćdziesięciosześciolatków. Ahsoka dalej prowadziła tych, co wiernie chcieli jej służyć. Niektórzy założyli rodziny. To piękne zjawisko biorąc pod uwagę jak wyglądało ich życie przez pierwsze lata. Ale nadal nie mogą wyjść z szoku, że coś takiego miało miejsce. Sifo-Dyas miał łeb. Cóż, tak, jak mówiłam: każdy Jedi miał swój rozum i sumienie.
    Szkoda, że nie każdy doceniał nasze starania. Palpatine robił po swojemu nie patrząc na konsekwencje. A że to on bywał głównie w mediach, to widziano tylko jego zapędy nierównoznaczne z tym co robili Jedi. Los żołnierzy nigdy nie był nam obojętny. Każda śmierć, to ból przeszywający nasze serce.
      Usłyszałam dźwięk komunikatora.
      Moment...
      Pozbawili go nas. Mieliśmy tylko jeden, w dodatku był w posiadaniu Luke'a, a pisk nadal dochodził do moich uszu z coraz to mniejszej odległości.
      - R2! - pisnęłam.
      - Co? - zdziwił się przemytnik.
      - Mój droid! znalazł nas!
      Astromech zaświergotał pytająco zza gruzu. Teraz miałam pewność.
      - Mały, poinformuj ich. Po prostu powiedz, że to ja... czekaj. Skąd się tu wziąłeś.
      Odpowiedział mi w piskach.
    - 3PO, czy wam obwody przegrzało? Mogli was namierzyć... mniejsza. Nie dajcie się złapać i znajdźcie resztę, jasne? Tylko szybko.
     - Tak jest, panienko - odpowiedział protokolat, który do tej pory milczał.
     Oddalili się.
     - Rozumiesz mowę droidów astromechanicznych? - dopytywał Solo.
     - Najlepiej tego. Poza tym, łatwo odgadnąć co chce powiedzieć - odparłam. - No i jak na blaszaka jest bardzo inteligentny. Jakkolwiek głupio to nie brzmi.
      - Droid myślący? Może ma to coś wspólnego z tymi waszymi mistycznymi zabobonami.
      - Wręcz przeciwnie.
     Po raz kolejny w podzespołach tego droida leży życie jednego z moich członków rodziny. Czy zamieniłabym swojego wybawiciela na myślącą istotę? Na najlepszego wojownika w galaktyce? Na wyspecjalizowanego zabójcę, który przyjmie wyjątkowe zlecenie? Komandosom? Nie.
     Wierzę, że żołnierze Wielkiej Armii Republiki daliby radę, ale R2 i 3PO, jakkolwiek by się nie sprzeczali i byliby irracjonalni, też dadzą.

____________________________________

Musiałam. Po prostu musiałam. Ale zrehabilitowałam się wobec siebie. Spięłam dupę i dużo napisałam. Moje życie powoli wraca na dobre tory. Czy faktycznie nimi pojedzie?

 

NMZW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz