niedziela, 25 października 2020

Rozdział 37

    Zaczęłam się zastanawiać jak bardzo Yoda stracił rachubę czasu przez te wszystkie lata, skoro ja w celi nie potrafiłam określić ile minęło minut. A może godzin? Światło wpadające przez lukę mówiło mi, że słońce nadal góruje na niebie.
     Solo nadal się nie zjawił, więc co godzinę prychałam w stronę mojego brata, żeby pokazać moje rozgoryczenie i rozbawienie jego naiwnością. Solo to oszust i wcale nie ma słabego umysłu także perswazja Mocą odpada.
      No i jeszcze pozostaje kwestia Ahsoki.
      Moją głowę od samego początku opanowywały najgorsze sceny. Czy da radę się im postawić? A może skończy jak Aayla Secura? Jaka ta galaktyka jest niesprawiedliwa, Ahsoka w wieku czternastu lat uratowała tę małą glizdę Rottę, a Jabba tak jej się odwdzięcza! Skoro już nas rozgryzł, to czemu chce ją krzywdzić? Po co moja matka się tak trudziła, żeby uratować Anakina i Ahsokę skoro i tak to się nie opłaciło?
      Usłyszałam szczęk kluczy i plakietek, które za jednym przyłożeniem otwierają drzwi.
      Pewnie Gamorreanie.
      Popatrzyłam w lewo.
      Nie, to nie gamorreanie.
      To coś gorszego - Han Solo.
      - Dostałem specjalny przydział. - Nie wydawał się dumny z siebie.
     - Pierwszeństwo w kolejce moich przyszłych ofiar? Tak. I to ze szczególnym okrucieństwem, zdrajco - odparłam.
      - Hej, paniusiu, mam plan - uspakajał.
     Podniosłam się gwałtownie z ziemi nie zwracając uwagi na to, że cały mój strój jest brudny od kurzu, piasku i betonu. Akurat dziś stwierdziłam, że wypadałoby wymienić uniform. Jakby ktoś tu jeszcze zaprzątał głowę czymś takim jak przepocone ubrania czy bród. Czy to czyni ze mnie ignoranta? Że przejmuje się takimi rzeczami?
      - Też mam plan - powiedział Luke.
     - Wykorzystaj go i zwiewamy. Nie spoufalaj się z nim. Patrz jak na tym wyszedł Obi-Wan - skarciłam brata.
    - Nadal mam wobec niego dobre przeczucia - wyznał Kenobi.
    - To gdzie Ahsoka? Twoja przyjaciółka? Jaki los ją spotkał?
    - Togrutance nic nie jest. Powiedziałem Jabbie, żeby mi ją "oddał" - W tym momencie zrobił z palców cudzysłów. - Jest w mojej wynajętej kwaterze. Chewie się nią opiekuje. Nikt jej nie tknął ani nie skrzywdził i nie skrzywdzi.
      - Podaj mi jeden powód, dla którego mam ci uwierzyć i nie obciąć wynagrodzenia - zażądałam.
     - Bo mam plan. Lepszy niż ten wasz staruszek miał. No i dzieciak też coś wykombinował - odpowiedział.
      - Wysłuchajmy twojej wersji - polecił Kenobi wstając.
      - Ahsoka wraz z Cheewiem odetną zasilanie w całym pałacu i zrobi się zamęt - zaczął.
      - A ty go opanujesz i zgarniesz pieniądze - domyśliłam się.
      - Też. Ale jesteś potrzebna mi ty.
      - Nie mówisz poważnie - parsknęłam.
      - Masz cięty język, wykorzystamy to. Ukryjesz się wraz ze mną a potem wyjdziemy: ja jako bohater a ty złoczyńca. W tym czasie dziaduniu i młody wykradną z komputerów resztę informacji, zaszantażują Jabbę, porwiecie mnie i ja dostanę swoje pieniądze.
      - To nie ma prawa się udać.To bez sensu - zawyrokowałam.
      - To może się udać - zaprzeczył mi Obi-Wan.
      Spojrzałam na niego jak na idiotę.
      - Masz klaustrofobię i ci odbija?
      - Leia, daruj sobie. Idź z nim - nakazał Kenobi.
      - Już czuję linię zrobioną wibroostrzem na swojej krtani. Otwieraj to - kazałam Solo.
     Przemytnik trochę siłował się z zamkiem, bo nie zdobył kart, ale w końcu mu się udało obejść. I wypuścił mnie i mojego brata.
      - Biegnijcie już. Ja zajmę się Obi-Wanem - polecił Luke.
      Nie oglądając się za siebie podążyłam za Hanem w lewo. Przeprowadził nas w dół schodów, gdzie było ciemno. Dosłownie - ciemno. Wręcz czarno. Nie użyliśmy żadnych lamp, tylko szliśmy. Obecność Solo czułam przez Moc tak samo jak wyczuwałam inne żywe, zapewne nieznane, gatunki zwierząt czające się tu wszędzie tylko po to by mnie skosztować. Kenobi mnie wrobił na całego.
    Miałam złe przeczucia. Nie same zwierzęta się tu znajdowały i czyhało na mnie coś gorszego. Zastanawiałam się czy Solo sprowadził mnie tu celowo czy po prostu zbyt bardzo w siebie wierzy i nie dopuszcza do swojej wiadomości, że może być inaczej niż po jego myśli.
      Nawet się słowem nie odezwałam.
      Nadal pozwoliłam mu prowadzić.
_______________________________
Przepraszam. W niedzielę dostałam taki strzał w pysk, że trzyma mnie do dziś. Postaram się poprawić.

NMBZW!

poniedziałek, 12 października 2020

Rozdział 36

     Ledwo powstrzymałam się od grymasu na widok obślizgłego cielska Jabby. Jego nie proporcjonalne do tułowia łapki były wręcz śmieszne zważając na fakt, że ta istota miała w swym władaniu pół przemytniczego imperium. Kiedy wkładał sobie do ust żabę, z kącika spadła mu dość spora kropla śliny.
     Fuj.
    Nigdy w życiu nie sądziłam, że moje życie będzie zależało od jakiegoś ślimaka. Ogółem miałam świadomość, że Zygerrianie wykończą mnie prędzej czy później, ale nie, że zrobią to Huttowe. Z dwojga złego, chyba lepiej żeby to Jabba mnie wyeliminował z gry niż żeby to zrobiła Zygerria. Przynajmniej klan Desilijic nie miesza się w żadne wojny. Wszystko dla swoich interesów, byleby prosperowały dalej. Super.
      - Hai czuba da naga? Ah'czu ejpenkii?* - zagrzmiał.
     Nie rozumiem huttańskiego i nie chce rozumieć. Niby rodzice znali - mama bo królowa wiele umiała, a tata... no musiał umieć. Ahsoka mi powiedziała, że nigdy nie podejrzewała, że Anakin zna. Kiedy usłyszała jak się zwraca do małego Rotty - zastanawiam się gdzie on jest - od razu powiedział, że miał nadzieję nigdy nie używać tego dialektu. Dlatego postanowiłam nawet  nie próbować poznawać podstawy przynajmniej na czas tej misji. Bo po co? Nawet bez tego dało się zrozumieć o co pyta - kim jesteśmy i czego chcemy. Poza tym, ma protokalata.
      - Uwięziłeś pewnego człowieka - przemówiłam bez ogródek.
     Jego odpowiedź była kompletnie niezrozumiała. Zaczął mówić szybciej. Po drganiu ogromnego cielska wywnioskowałam, że jest wściekły, a to oznacza, że my też będziemy mieć problemy.
      - Potężny pan Jabba - Jeżeli miałabym spekulować o potędze tej istoty, to jest poza piątką. Czy oni nie zorientowali się, że mamy pojęcie o Czarnym Słońcu? Poza tym, Zygerria wychodziła na prowadzenie, a z tymi to znaliśmy się aż za dobrze. - każe przekazać, że ten Jedi oszukał naszego najlepszego pilota Hana Solo. Jeżeli braliście w tym udział, również was uwięzi - odpowiedział droid protokolarny.
      Spojrzałam kątem oka na przemytnika.
      - A co z togrutanką? - zapytał Luke.
     Han Solo nas trochę wkopał. Martwi się o swój zadek, żeby pracy nie stracił i to jest w zupełności zrozumiałe. Tylko sądziłam, że przemytnicy mają trochę więcej serca w przeciwieństwie do łowców nagród. Myliłam się, bo nie wzięłąm pod uwagę, że ktoś może zostać pokrzywdzony przez życie. Przecież to też ma wpływ na nasze decyzje, ale zauważyłam w tym szmuglerze coś... coś jakby nadzieję. Jakby zaczynał przywracać sobie wiarę.
     - Togrutanka niegdyś uratowała syna Jabby, Rottę, dlatego pan Jabba oszczędził ją i ma zostać tancerką - poinformował robot.
    To jedyny taki moment w moim życiu, kiedy nie widziałam w takich automatach 3PO - nieporadnego, nerwowego. Miałam ochotę go rozwalić na kawałki raz dwa i a samego Jabbę przerobić na mokrą karmę dla Banth.
      - Jeżeli będziecie sprawiać problemy, podzielicie ich los - kontynuował. Jabba znowu przemówił i a protokolat sprawnie przetłumaczył. - Czego Jedi szukają na planecie Tatooine?
      Pewnie szczęścia.
      Chciałam uzgodnić to z bratem, ale on najwidoczniej ze mną nie.
    - Wykradliśmy wam tajne dane dotyczące broni Zygerrian.
     No to po nas.
     Jabba się wściekł. Wszyscy znajdujący się w sali audiencyjnej pałacu ucichli. Hutt grzmiał i nawet nie potrzebowałam tłumaczenia, że wrzeszczał "ŻE CO?!". Prawdopodobnie kazał nas też uwięzić bo nagle podeszło do nas czterech łowców nagród, którzy celowali w nas bronią.
      Luke kiwnął nie zauważalnie głową co miało oznaczać, że mam pozwolić się złapać.
      Zakuto nas w kajdanki i skierowano w stronę drzwi.
     - Smarkacze. Oszukaliście mnie. Pewnie nawet nie chcieliście płacić - przerwał ciszę Han. Patrzył na nas z pogardą. Byłam tak zdezorientowana, że nawet Moc nie potrafiła pomóc mi w ocenie czy serio to powiedział bo zwątpił czy grał na zwłokę. Prędzej to jego dałoby się oskarżyć o kłamstwo.
      - Przysięgam, że skopie mu dupę, jak się stąd wydostaniemy - obiecałam bratu.
    Umieszczono nas w celi na przeciwko Obi-Wana. Patrzył na nas bez wyrazu co dało mi do zrozumienia, że mam się szykować na jakiś uszczypliwy komentarz, który nastąpił zaraz po tym, jak łowcy głów się ulotnili i w pobliżu znajdowali się tylko gammoreanie. Małointeligentni i mało kumaci szczerze powiedziawszy.
     - Podejrzewam, że przybyliście nam na ratunek. Jak zwykle, jak to zawsze u Skywalkerów, poszło wam genialnie.
      - Musisz być dumny - stwierdziłam. - Luke, jako twój padawan, ma nauki prosto od ciebie. Moje, co prawda trzecia w kolejności, ale też biorą się od ciebie.
      - Moje do Qui-Gona, jego od Dooku, a Dooku od Yody. Wniosek?
      - Wina Yody - uznałam.
      - Powiedz mu to w twarz. - Kąciki ust Obi-Wana uniosły się lekko.
      - Według twojego rozkazu, Mistrzu Kenobi - uśmiechnęłam się chytrze.
      - Trzeba wydostać Ahsokę - postanowił się głośno Luke.
      - Dobre spostrzeżenie, panie sprytny. Zwłaszcza zważając na to, że siedzimy w celi dzięki tobie - zakpiłam.
      - Mam plan. Tylko potrzebny nam jest Solo - powiedział pewnie Luke.
      Ręce mi opadły.
     - Mamo, tato, do zobaczenia za niedługo - obiecałam patrząc w sufit. Zrezygnowana oparłam się o ścianę. Ukryłam twarz w dłoniach, westchnęłam głośno i zjechałam do pozycji siedzącej. Podkurczyłam nogi, przetarłam oczy i twarz. Oparłam przedramienia na kolanach i wpatrywałam się w kciuk i wskazujący palec prawej dłoni. Ocierałam je o siebie co pomogło mi skupić uwagę i się zastanowić.
    Mój brat oszalał.

______________________________

*Czego chcesz? Kim jesteś?

Tak, wiem. Opóźnienie jednego dnia. Kompletnie wczoraj odpłynęłam w swoich sprawach. Przepraszam. <3 Ale wena jest! Rozdziały się piszą, juhuuu! One-shot też!

NMBZW!

niedziela, 4 października 2020

Rozdział 35

    Często sen u Jedi zwiastował coś niedobrego, bo przeinaczał się w wizję.    
    Czy ktokolwiek zna wytłumaczenie na bezsenność?
    Tak często przekręcałam się z boku na bok, że chyba obudziłam Luke'a. Nie wiem, nic mi nie powiedział, bo albo jednak spał, albo mu to nie przeszkadzało, albo nadal nie chciał się odzywać. Nie żebyśmy się na siebie obraził, chyba po prostu oboje potrzebujemy czasu. Życie piętnastoletniego padawana nie jest łatwe - wychodzi na to, że przeciwności losu jest najwięcej wtedy i najbardziej dają się we znaki. Tylko że w naszym przypadku jest to przeszłość i jej tajemnice.
      Patrzyłam w sufit, jakby miał mi odpowiedzieć na nieme pytania - niewypowiedziane nie dlatego, że nie mówiłam o nich na głos, ale też ich nie wymyśliłam. Nawet nie wiedziałam o co chcę pytać!
      Sufit również milczał.
      My w pewnym momencie przestaliśmy.
      - Rano - przerwaliśmy ciszę.
    Najwyraźniej oboje myśleliśmy o tym samym: udamy się do pałacu Jabby. Pewnie zrobi nam krzywdę albo od razu zabije. Zawsze to lepsze niż złość Obi-Wana i Ahsoki - osobno lepiej ich nie denerwować, ale grać im na nerwach obojgu na raz? Czeka nas coś gorszego niż szlaban, chłosty lub okrutna śmierć.
      Niech Moc ma nas w swojej opiece.
      Albo Mama.
      Mama w Mocy.
    W każdym razie - mamo, jeśli mnie słyszysz, czuwaj nad nami. Twoje ramiona to moja najbezpieczniejsza przystań.

    Postawiliśmy na chód i zaraz o świcie ruszyliśmy do pałacu Jabby. Nie jedliśmy nawet śniadania, połknęliśmy jedynie po kapsułce żywieniowej - może wystarczy. Zostawiliśmy 3PO w domu. Gdybyśmy nie wrócili do dwóch dni, miał wezwać posiłki.
     Choćbym chciała podziwiać widoki, to już nie mogę patrzeć na ten piach i słońce. Wszędzie tylko piaskowy horyzont i niebieskie, bezchmurne niebo. Do porzygu wręcz, żadnego deszczu, oberwań, błyskawic (siedźcie cicho, Sithowie). Mój strach o mistrzów i własny los wcale nie polepszał humoru.
      Dotarliśmy do wrót Jabby.
      Robot zadał nam pytanie po huttańsku.
      - Przybyliśmy do Jabby - oświadczył pewnie Luke. - Mamy interesy.
      Ciekawe czy masz na nie fundusze.
      Droid zaświergotał coś jeszcze po huttańsku i zniknął.
      - Mam jakieś złe przeczucia - powiedziałam.
    Wrota otworzyły się.
    Na naszej drodze stanęła dwoje obślizgłych, uzbrojonych gammorreanów. Super, będziemy musieli się ujawnić. Mimo wszystko poszliśmy z Luke'm przed siebie. Strażnicy trzymali się blisko, ale nie atakowali. Na spotkanie wyszedł nam blady twi'lek.
      - Kim jesteście, młodzi przyjaciele? - odezwał się we wspólnym.
    - Chcemy się rozjerzeć i ewentualnie podjąć jakąś pracę. Jesteśmy samotni, musimy zdobyć pieniądze - powiedział Luke.
     - Zapraszam za mną. - Twi'lek wskazał ramieniem kierunek.
     Niech zabawa się zacznie.
     Już widzę ten wzrok Obi-Wana i Ahsoki - o ile jeszcze żyją.
     - Rozglądnijcie się, a ja powiadomię Jabbę - polecił.
    Było tłoczno i głośno. Drażniło to moje uszy i nie potrafiłam się dostatecznie skupić, dlatego nie przewidziałam, że ktoś pociągnie mnie za przegub. Luke odwrócił się natychmiast. Han Solo ukrył nas za filarem.
     - Co wy tu robicie, smarkacze?! - zapytał poirytowany.
    - Szukamy szczęścia - odpyskowałam i wyszarpałam nadgarstek z jego uścisku. Świdrował mnie wzrokiem.
     - Staruszek was tu przysłał? Mieliście się trzymać z daleka! - zganił nas.
     - Gdzie jest Obi-Wan? - zarządał odpowiedzi Luke.
     Solo popatrzył na niego i spuścił wzrok.
    - Słaby z niego negocjator. Jabba go w końću poznał, sam też pomieszał pewne wątki. Trafił do lochu - wyznał.
    - I nic nie zrobiłeś?! Na co czekasz?! Gdzie Ahsoka?! - dopytywałam się.
    - Też. Czeka na wszczepienie nadajnika. Przykro mi.
    - A czemu ty jesteś na wolności? - zdziwił się Luke.
    - Skłamałem. Jestem pilotem Jabby, wykonuje dla niego zlecenia, kiedy jest na Nal Hutta. Straciłbym pracę - bronił się.
    - Masz serce i sumienie w ogóle? - zirytował się Luke. - Co ty sobie myślałeś?
    - Planuje ich uwolnienie, ale...
    - Sami to zrobimy - przerwałam mu. - Musimy się dostać do więzienia. - Spojrzałam na brata.
    - Zginiecie. A ja razem z wami, a mi życie miłe. Siedzcie tu i się nie ruszajcie - nakazał.
    - Wielki Jabba zaprasza na audiencję - przemówił robot protokolarny.
    Automatycznie pomyślałam o złotym droidzie ojca. Oby nie spanikował i zrobił wszystko na czas.
    Moment... gdzie R2?
    - Powariowaliście? Teraz wszyscy zginiemy! - przesądził przemytnik.
    Może miał rację?
    Miałam złe przeczucia.
    _______________________________________

W tym tygodniu trochę luzu. Będzie dobrze!

NMBZW!