środa, 24 kwietnia 2019

Rozdział 3

      Na planecie Naboo nadszedł wieczór. Owa planeta bez względu na porę dnia była naprawdę piękna. Cały urok dopełniał szum wodospadów - charakterystyczna cecha tego świata. Tego dnia wszystko stało się nagle ponure, a zmrok mroczny, choć nie powinien. Granat nieba zawsze wszystkim kojarzył się z przyjemnymi przechadzkami uliczkami. Nikt nie obawiał się utraty życia.
      Ten dzień był taki, jaki powinien być.
      Zupełnie inny.
      Kompletnie pozbawiony radości.
      Tłumy ludzi zebrało się na ulicach. Każdy ubrany w ciemne szaty, niekoniecznie czarne, ale też w odcieniach szarości, grantu i bordu. Na wszystkich twarzach malowała się powaga, smutek, obojętność, miarowy spokój, rozczarowanie, niedowierzanie, a nawet powstrzymywanie się od wykrzyknięcia krótkiego zdania o treści "To niesprawiedliwe". To takie zadziwiające, jak wiele współczucia potrafili mieć obcy ludzie do cudzej krzywdy. Jak wielkim zaufaniem trzeba darzyć jedną z rzadzących głów, żeby jej śmierć spowodowała takie poruszenie wśród większości ludu, a nawet w wielu częściach galaktyki.
      Kiedy pada pytanie, która planeta jest najpiękniejsza nocą, dziewięćdziesiąt procent pytających odpowiada "Coruscant", ze względu na niesamowity efekt wielu świateł widocznych nawet z kosmosu. Ta noc na Naboo była zdecydowanie najpiękniejsza. Naturalne światła płynące ze świec dawały lepszy efekt niż te sztuczne wydobywające się zza okiennic coruscańskich drapaczy chmur. Piękne na swój sposób, ale zdecydowanie w smutnym charakterze.
      Na samym końcu Theed, dawno temu, wybudowano małą kaplicę gdzie odprawiano uroczystości zwane pogrzebami. Tuż obok widniały groby tych najbardziej zasłużonych w służbie publicznej. Zanim pochowano nieboszczyka, najpierw wstawiali go do tej małej kapliczki, składający się z zadaszenia i kolumn. W przypadku jednego z Jedi, Qui-Gona Jinna, spalono go. Na jego pożegnaniu nie zjawiło się zbyt wiele osób. Członkowie Rady, królowa Amidala wraz ze świtą, kapitan Panaka oraz padawan Qui-Gona - Obi-Wan Kenobi a pod jego opieką Anakin Skywalker, którego miał za zadanie uczyć.
      Obi-Wan nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał ponownie powtórzyć tę samą procedurę. Tym razem nie mistrza, a swojego dawnego padawana.
     Główną drogą, otoczoną z lewej i prawej strony przez mieszkańców Naboo, były prowadzone przez zwierzęta trumny. Zaraz za nimi, na czele, królowa Apailana wraz ze służkami, dopiero potem Obi-Wan, Ahsoka, a między tą dwójką bliźnięta. Następnie Rodzina Naberrie i Rada Jedi, przedostatnimi ważne osobistości, a na samym końcu przedstawiciele Legionu 501 - kapitan Appo, Fives oraz trzech najlepiej sprawujących się żołnierzy.
      Wraz z Lukiem byłam jak zaklęta. Tak jakby nas zamkniętą w szklanej zasadzce, gdzie powoli kończył się tlen i nikt nie zdoła nam pomóc. Czas się zatrzymał, istniało tu i teraz, nie widzieliśmy przyszłości - trudno sobie ją wyobrazić bez rodziców. Za wcześnie na gdybanie i myślenie nad tym co nam życie przyniesie. Wegetacja, nic nie więcej. Zero radości, wieczny smutek.
      Wprowadzono trumny pod zadaszenie.
     Pomimo tego, że mama nie była Jedi, postanowiono obojga spalić a prochy przyspać do wspólnego grobu.
      Kremacja trwała w nieskończoność. Przynajmniej tego chcieliśmy. Miałam nadzieję, że zawsze będę mogła patrzeć na ich ciała, choć strasznie pokaleczone i martwe, to jednak. W końcu jednak ogień zgasł i cały świat kompletnie nam się zawalił.
      - Chcę stąd iść - wyszeptałam do Ahsoki, kiedy zaczęto zamykać grób. Togrutanka kiwnęła głową i wzięła mnie oraz Luke'a za dłonie i zaczęliśmy iść w stronę zamku. Tłum powoli się rozchodził. Mimo wszystko, choć ciężko w to uwierzyć, nikt nie chciał uwieczniać naszego wizerunku, szanowali to, co się stało i nasz stan psychiki. Nie mieliśmy siły przebywać tam dłużej i czuć na sobie wzroku babci, dziadka i cioci.
      Poprzedniego dnia mieli wielkie obiekcje co do tego, kto jest naszym ojcem, jakie życie nas czeka. Współczucie może i mieli, ale nie biła od nich sympatia na tyle duża, że chciałabym utrzymywać z nimi nawet kontakt wzrokowy. Nie zainteresowali się nami zbytnio. Poza tym, nie mogliśmy żyć w relacjach rodzinnych. Rodziców i tak już nie mieliśmy, więc jaki sens?
      Wróciliśmy do pałacu i do przydzielonej nam sypialni.
      - Chcę wracać na Coruscant - oświadczyłam smutna.
      - Jutro z rana. Wiem, że was to przerasta. Ale choć raz do roku będziecie musieli tu przylatywać. Poza tym, dom w krainie Jezior. Apailana mówiła, że jest wasz. Jeżeli tylko zechcecie i Rada na to pozwoli, przylecicie tam - odpowiedziała Ahsoka.
     - Jeżeli ty mi pozwolisz - przypomniałam.
     - Zawsze. Obi-Wan również. Mimo wszystko, zawsze będę dla was rodziną. Ciocią, a jeśli wolicie siostrę, zaakceptuję - wyznała Tano.
      - Wolę ciocię. Nie ma takiej drugiej - stwierdził Luke
      - Nie zostawiaj nas. Chociaż ty - poprosiłam przytulając się do niej.
      - Nigdy - przyżekła obejmując Luke'a.
________________________________________
Witam! Jak po strajkach?

NMBZW!

środa, 17 kwietnia 2019

Rozdział 2

      Opadłam zmęczona na sofę.
    Za każdym razem, kiedy przychodziłam do apartamentu mamy, na raz dostawałam róŻne przebłyski, jakby wizje z przeszłości. Dopiero z czasem udało mi się to jakoś uporządkować, ale przez pierwsze pięć lat zawsze robiło mi się słabo od natłoku scen. Nie mówiłam tego mistrzowi Yodzie, bo bardzo pragnęłam poradzić sobie z tym sama, ale w końcu nie wytrzymałam i poradził mi, gdzie dokładnie szukać skupienia, aby w tym aspekcie Moc stała się moim przyjacielem i nie podkładała mi kłód pod nogi za każdym razem, kiedy pragnęłam uporządkować swoje teraźniejsze życie z przeszłością.
     Prawda jest taka, że nie czułam się tu jak w domu. Żeby mieć z mieszkania coś więcej niż tylko schronienie, miejsce do spania i życia, trzeba przebywać tam z osobami, które się lubi i w jakiś sposób kocha. Rodzice mnie opuścili, a to oni byli fundamentem tej rodziny. Według mnie, sama się nim stanę w momencie, kiedy założę rodzinę. Jeśli w ogóle to zrobię.
     Prawda jest taka, że nie widzę potrzeby w przywiązywaniu się. Jestem nieplanowanym dzieckiem, wielkim ryzykiem dla moich rodziców, żyjących w zakazanej miłości. Ja planuję żyć według zasad Jedi. Bo zwyczajnie na ten moment boję się utworzyć w głowie "Co będzie, jeżeli  postąpię tak...". Padme Amidala i Anakin Skywalker oddali życie za Republikę i wolność ofiar zygerrian. Mówiąc o Republice, mówię o wszystkich jej obywatelach oraz o Jedi. Czyli także o mnie. Czy czuję, się jakby rodzice mnie przed czymś uratowali? Nie. Wpędzili mnie w samotność, prawdopodobnie przez swój własny błąd - nieuwagę. Jak więc mam żyć szczęśliwa, skoro odwetu zygerriańskiego nie ma końca, a moich najbliższych mogę policzyć na palcach jednej ręki, choć niegdyś mogłam na obu? To wcale nie dlatego, że jedna osoba musiała znaleźć się kciuku drugiej dłoni - po prostu odsunęłam się od tych, którzy mnie kompletnie nie rozumieli - wynosi to dziewięćdziesiąt dziewięć procent znajomości.
     Prócz rodziców, nie miałam także dziadków, cioci, wujka i kuzynów z prawdziwego zdarzenia. Miałam tylko Ahsokę, Obi-Wana, Luke'a. To moja jedyna rodzina, okrojona przez wolę Mocy, dla zwykłych cywilów - przez los. Problem w tym, że ja wiem, dlaczego dziadkowie nigdy się nami nie zaopiekowali, nie zaakceptowali. Twierdzili, że mama zgłupiała i niszczy życie swojemu mężowi. Tak się czuła do momentu wyznania mojego ojca przed Radą. Kiedy wyrażono zgodę, całe uczucie się ulotniło. Mimo wszystko, żal moich dziadków pozostał.
     - Panienko Leio! - wyrwał mnie z zamyślenia bardzo znajomy głos. Nie miał pojęcia jak bardzo byłam mu wdzięczna. Wiele rzeczy pamiątkowych po rodzicach stały się wręcz skarbami, między innymi ten droid protokolarny zbudowany przez tatę. Choć bardzo często zakłopotany i niezdarny, że aż wsyd przyznać, to tak naprawdę był czymś więcej niż tylko blachą i złączonymi przewodami. Cieszyła się, że w momencie śmierci rodziców, znajdował się wraz z R2 przy Obi-Wanie, który zabrał ich z powrotem na Coruscant. - Nie wiedziałem, że panienka wróci do domu. Kazałbym przygotować...
     - Nie trzeba - uspokoiłam go. - Jadłam w Świątyni, ale możesz polecić przygotować kolację. Zjem zaraz gdy zapadnie zmrok. Do tego czasu powinnam zgłodnieć. Do tego czasu poczytam różne dokumenty polityczne.
     - Wedle rozkazu, panienko. Że pozwolę sobie zapytać, gdzie pan Luke? - zaciekawił się.
     Zawahałam się. Chwilę zajęło mi podjęcie decyzji czy skłamać, zachować milczenie, czy jednak wyznać mu prawdę i wysłuchiwać jego panikowania. Pomimo tego, że droid naprawdę denerwował, bo często zdarzało mu się zagalopować, to tak naprawdę nie potrafiłam go oszukiwać. Nie zasługiwał na to.
     - Dostał misję. Leci z Obi-Wanem do końca znieść niewolnictwo na Ryloth.
     - Wielkie nieba! Panienko, nie boisz się...
     - Boję. Bardzo się o niego martwię. To pytanie jest zbędne, wiesz o tym - przerwałam pouczająco.
     - Oh, no tak. Wybacz, pani. Pójdę przekazać polecenia i zostawię panią z nauką. - Po tych słowach oddalił się zakłopotany.
     - 3PO - zawołałam go. Droid zatrzymał się. - Nic się nie stało. Doceniam twoją troskę. Naprawdę. Dziękuję ci.
     - Do usług, pani.
     Poszłam w stronę małego gabinetu mojej mamy. Zanim powołano nowego senatora, Ahsoka poprosiła Jar Jara o zlecenie dwóch kopii. Jedną dla niego, drugą dla mnie. Togrutamka przewidziała, że córka senatora będzie chciała w jakimś stopniu podzielić los swojej matki oddać się w jakimś stopniu polityce. Nie myliła się. Nie pałałam jakąś wielką miłością, jednym z powodów było to, że nie oddam się życiu publicznemu, mam zostać Jedi, więc czytam to z ciekawości i z przeznaczeniem dla zrozumienia oraz przyszłych misjach, choć nie wiem czy jakoś bardzo mi się to przyda w związku z niewolnictwem. Moja mama miała tylko pięć lat na spisanie tego wszystkiego, a i tak większość swojej politycznej kariery poświęcała swojej planecie i całemu sektorowi Chommell.
      Zasiadłam za biurkiem i długo studiowałam papiery dotyczące uchodźców. Mama zawsze była za ratowaniem życia innych. Szkoda, że nie potrafiła obronić siebie i swojego męża. Tak wiele jej zawdzięczano, tak wielu zdołała uchronić przed tragicznym losem, a swoim targnęła się na zagładę przez śmierć. Już dawno skończyłam płakać nad swoim osieroceniem, łzy to wynik naszych własnych bezsilności na daną sytuację, ale ja przecież radziłam sobie od jakiegoś czasu dobrze. Domyślałam się, że rodzice chcą naszego spokoju i dobrego rozwoju. Choć liczyłam sobie pięć lat w momencie ich śmierci, czułam się jakbym znała ich całe wieki. To nie tylko kwestia otaczającej mnie i mojego brata Mocy, która tkwiła w każdym Jedi - to również zasługa miłości pozostawiającej swój ślad właśnie w Mocy.
     Kiedy dochodziła późna godzina, a oczy zaczęły mnie piec od czytania aurebeshu na datapadach, wstałam z krzesła i wyszłam z biura gasząc ówcześnie światło. W całym apartamencie było ciemno. Wyszłam na balkon. Niebo przybrało kolor granatowy, który dobrze współgrał ze światłami wydobywającymi się oknami z pomieszczeń w licznych drapaczach chmur.* Ale ja patrzyłam w górę, gdzie widniały gwiazdy i inne planety w postaci białych migających kropkach. Wiem od Ahsoki, że tata uwielbiał wpatrywać się w gwiazdy, bo tylko tam znajdował wolność i widział swoje lepsze życie.
     Nie mam cudownego życia.
     Moje życie to codzienna egzystencja.
    W gwiazdach widzę siłę. Nie Moc, w którą wierzę, jako Jedi. Widzę tam namiastkę rodziców, którzy byli na tyle silni, że przezwyciężyli każdą trudność, aby zbudować rodzine i w miarę spokojne życie.
     Dziś wypatruję między gwiazdami Luke'a i choć to dziwne - tylko tak czuję jego bliskość, kiedy nie ma go przy mnie.
__________________________________________
Komentarze ktoś coś? Ktoś to czyta w ogóle? XD

NMBZW!

środa, 10 kwietnia 2019

Rozdział 1

       Promienie słońca przedarły się przez moje zamknięte powieki budząc mnie do życia. Nie śniło mi się tej nocy nic szczególnego, jak zwykle - rodzice. Wspomnienia z czasem mają wyblaknąć, ale mimo wszystko są wyraźne. Czy to sprawka tego, że jestem Jedi? Czy może tego, że codziennie patrzę na ich zdjęcia? Ale przecież zdjęcia nie oddadzą mi tego, co ich obecność, a czuję jakby zamknęli tam jakąś cząstkę siebie; jakby przeczuli to, co ma się stać... ale to niemożliwe. Tylko tata jest wrażliwy na Moc. Wiedziałby, choć nie zawsze jego wizje się sprawdzały.
        Mozolnie wstałam z łóżka i rozciągnełam się ziewając, a następnie ponownie opadłam na łóżko. Mój pokój jest nudny - szary. Nie ma w nim koloru. Wolałam spać w apartamencie mamy. Niebieski kolor ścian mojego domu są bardziej uspokajające niż te w Świątyni. Wracałam tam z Luke'iem dwa dni w tygodniu na noc. Zostawiono nam go "w spadku", mimo że Jedi jedyne, co miał w posiadaniu, to miecz świetlny, a my, jako piętanstoletnie dzieci, padawani, tym bardziej nie mogliśmy posiadać. Jedi nadal stosują te same zasady, ale nie traktują przywiązania tak źle, jak przez wiele lat postrzegano. Jest wstrzymywanie się od tych uczuć, ale jeśli ktoś by się tego dopuścił - to nic złego. Dlatego też pozwolono nam nadal mieszkać w rodzinnym domu. Pustka i wspomnienia... nie przepełniały mnie gniewem. Wręcz przeciwnie - odczuwałam tam miłość, a ślady po obecności taty i mamy nadal się unosiły, jak woń dobrej potrawki, zwłaszcza, że tylko Ahsoka miała tam wstęp.
      Moja mistrzyni, Ahsoka,  była bardzo łaskawa. Pozwalała się wysypiać, ale miała dość ścisłe reguły zachowania. Problem w tym, że nie jestem jak jej dawna przyjaciółka, Barriss Offee - spokojna, nieśmiała, cicha. Tano określiła moją naturę jako "Typowy polityk". Umiałam się dogadać, wypowiadać się z w niezwykle dojrzały sposób. Wręcz stworzona do negocjacji. Jak moja mama, która w moim wieku już rok rządziła planetą Naboo. W walce jestem jak typowa córeczka tatusia - narwana, chaotyczna, ale wszystko to kontroluję. Mój brat to zupełne przeciwieństwo. Strasznie potulny, opanowany niczym Obi-Wan. Już jako czterolatkowie zostaliśmy przydzieleni do Mistrzów. Kiedy rodzice zginęli - od razu oddano nas w opiekę i mianowano pełnoprawnymi padawanami wypełniając wolę taty.
       Ahsoka niegdyś odmówila tytułu Rycerza Jedi, lecz Luminara postanowiła, że gdy przyjdzie czas, Mistrzyni Tano weźmie mnie pod swoje skrzydła - jak najbliżej ojca. Tak, jak Luke. W kogo towarzystwie moglibyśmy się czuć jak w rodzinie, jak nie przy najlepszych przyjaciołach rodziców?
      Udałam się do świątynnej stołówki aby zjeść śniadanie. Po nałożeniu posiłku jak zwykle usiadłam obok Ahsoki, Ashli i Katooni. Nie przyjaźniłam się zbytnio z moimi rówieśnikami. Po pierwsze, byłam młodzikiem w roli padawana i miałam indywidualne treningi ze swoim mentorem. Po drugie, od zawsze te dzieci uznawały mnie za kogoś w rodzaju dziecka królewskiego. Nie wywyższałam się, nie wychylałam; żyłam, jak na Jedi przystało, ale dla innych wystarczającym powodem był fakt, że jestem potomkiem Wybrańca, znałam swoich rodziców, wychowywali mnie oraz oczywiście dramat - straciłam ich w wieku pięciu lat. Czy mówiłam, że media sabotowały mnie do poprzedniego roku? Nie? To już mówię:
        Otóż, jak to bywa w środkach masowego przekazu, dokładniej jednego - HoloNetu - wszystko co nietypowe, to sensacja. Reporterzy myśleli - co jest bardzo przykre swoją drogą - że jak moi rodzice nie żyją, to zakaz prowadzenia wywiadu z nami został zniesiony. Nic bardziej mylnego. Każdy nowy Kanclerz przypominał o tym, że zostanie poniesiona kara za naruszenie prywatności senatorów i ich rodzin. Wniosek? Kary pieniężne, zawieszenia, a tych najbardziej upierdliwych potrafiących stać godzinami pod Świątynią - pozbawienie wolności. W każdym razie, zadawali pytania, jak się czujemy z Luke'iem, co teraz z nami będzie, czy mamy trudne dzieciństwo, czy nie chcemy odejść z Zakonu i czy tęsknimy za mamą i tatą? To ostatnie, najbardziej bezczelne, pojawiało się najczęściej. Moje nieme pytanie do nich brzmi: "Co wy macie w głowach?". Jaką trzeba stać się osobą, żeby wejść na drogę dziennikarstwa, przyjąć z otwartymi ramionami cechę upierdliwego i wchodzić butami w czyjeś życie? I to jeszcze takim pytaniem!
    - Obi-Wan zabiera mnie na misję - pochwalił się na powitanie Luke. Był strasznie podekscytowany. Zawsze wolał działać niż siedzieć. Nienawidził się marnować, kiedy wiedział, że w tym samym momencie może robić wiele pożyteczniejszych rzeczy.
       - Gdzie lecicie? - zaciekawiła się Ahsoka.
     - Na Ryloth. Mamy wykończyć niedobitki i rozwiązać całkowicie problem niewolnictwa - wytłumaczył mój brat.
       - To wystarczająco bezpiecznie? Wiesz, tata... - przypomniałam mu.
      - Spokojnie - przerwał mi. - To było trzynaście lat temu. Republice wreszcie się udało. Ja mam tam tylko posprzątać. Nic mi nie będzie - zapewnił.
       - Wiem, że potrafisz o siebie zadbać - odpowiedziałam.
      - Wrócę. Obiecuję ci. - Wymawiając te słowa objął mnie ramieniem. Łączyła nas więź nie tylko jako rodzeństwa, bliźniąt czy Jedi. Cierpieliśmy tak samo z powodu bólu, który nam zadano. Tylko nasza dwójka wie, jak jedno z nas by się zachowało, gdyby drugie zostawiło tego pierwszego. Jedynie nasza dwójka, sami sobie, potrafimy zastąpić rodziców i nikt inny, nieważne jak bardzo by się starał, nie dokona takiego wyczynu.
    - Chętnie poleciałabym jako dodatkowa ochrona, ale Rada wyznaczyła mi bardziej pokojowe zadanie - odezwała się Tano.
      - Możesz powiedzieć? - zapytałam.
     - Nie bardzo. Ale obiecuję, że wszystkiego się dowiecie po fakcie, jak tylko będę mogła o tym opowiedzieć - zapewniła togrutanka.
     - Ahsoko, mogę wrócić dziś na noc do domu? - zapytałam.
     - Myślę, że Rada nie będą mieć nic przeciwko. Nawet ci to zalecą zważając na fakt, że Luke już wylatuje. Za bardzo byś się martwiła tutaj, w Świątyni. Odpoczynek i wspomnienia będą lepszym rozwiązaniem dla ciebie - zgodziła się mistrzyni.
     - Czemu mam wrażenie, że coś kombinujesz? - odezwał się Luke.
    Tano wstała od stołu. W dłoniach trzymała tacę, na której spoczywały opróżniony talerz i niedopita herbata w kubku. Kiedy kierowała się do okienka, gdzie należało składać zastawę do mycia, zatrzymała się na chwilę i zbliżyła usta do ucha chłopaka, po czym przemówiła:
    - Ponieważ bardzo dobrze mnie znasz.
     Na odchodnym usłyszeliśmy jej chichot.
    Dokończyłam z bratem śniadanie, po czym odprowadziłam go na lądowisko świątynne wysuwające się z hangaru. Obi-Wan już tam czekał, więc to był moment pożegnania. Nie chciałam, żeby leciał. Bardzo się martwiłam i mimo obietnicy, którą złożył mi w stołówce, nie potrafiłam przestać tworzyć w głowie czarnych scenariuszy. Samotność, to najgorsze co nas w życiu spotkało, mamy tylko siebie i nie przeżyłabym, gdyby Obi-Wan powróciłby bez Luke'a lub z jego martwym ciałem.
    - Naprawdę wrócę - powtórzył Luke i przytulił mnie.
    - Wiem. Wierzę w to. Niech Moc będzie z tobą - życzyłam mu.
    - Niech Moc będzie z tobą - odpowiedział.
    - Kocham cię, braciszku.
    - Ja ciebie też kocham.
___________________________________
Cześć! Pod tamtym postem się nie przywitałam, ale tu już się przywitam. Lekki szok, nadal nie wierzę, że skończyłam z tamtym blogiem. Ale życie idzie naprzód, nie? Nie wiem, co z resztą, ale poprawię się.
Mam dwie prośby:
1. Komentarze, komentarze, komentarze. Słowa otuchy
2. Wbijcie na bloga -> Wszystko, co czerwone, sprzedaje się lepiej Blog mojej przyjaciółki, równe 3 miesiące starszej ode mnie, która ma dusze poety i chęć podzielenia się ze światem swoimi przemyśleniami. Można by rzec, że jestem tam redaktorką, ponieważ w miarę możliwości oraz nabytymi umiejętnościami (nie są one idealne, bo nadal się szkolę) poprawiam jej teksty. Serdecznie zapraszam i możecie polecać dalej!

NMBZW!

środa, 3 kwietnia 2019

Prolog

   Cześć, pamiętacie mnie?
     Jeżeli nie - przedstawię się i opowiem Wam w skrócie moją historię.
     Nazywam się Leia Amidala Skywalker.
   Osiemnaście lat temu wybuchł wielki konflikt galaktyczny między Republiką Galaktyczną a Konfederacją Niezależnych Systemów, w skrócie: Separatystami. Okazało się, że obydwiema stronami władał kanclerz Republiki, Palpatine, który tak naprawdę był Sithem znanym pośmiertelnie jako Darth Sidious.
    Kiedy większość galaktyki była przekonana, że wojny klonów dobiegają końca, Palpatine postanowił wyjawic prawdę swojemu przyjacielowi, Anakinowi Skywalkerowi, kim tak naprawdę jest. Wybraniec, bo za tego uważano wielkiego Anakina Skywalkera, nie dał się zwieść ciemnej stronie Mocy i wydał Sitha radzie Jedi. Tuż po procesie, gdzie zdecydowano o śmierci kanclerza, niejaki Admirał Tarkin uwolnił swojego przyjaciela i udał się z nim na rodzinną planetę Sidiousa oraz mojej matki - Naboo, znajdującej się w sektorze Chommell. Tam też rozegrała się ostateczna i najważniejsza bitwa.
     Kiedy całą planetę w Mocy spowijał mrok, Republika nie poddawała się i walczyła dalej. Nawet moja mama będąc w ostatnim miesiącu ciąży. Z opowieści wiem, że: ukrywała się w tunelach z dwiema padawankami, Wysy i Ekrią i ratowały jeńców; ciocia Ahsoka zabiła Tarkina i nie zdoła wybawić jeńców z fabryki przed jej wybuchem i nieświadomie uratowała szwagra mojej matki; Ahsoka również straciła życie w parę godzin, co jest sprawą Siostry... to zagmatwana historia, może kiedyś opowiem; Dartha Maul (O! Z nim to są historie!) po raz drugi, a zarazem ostatni, został pokonany przez Obi-Wana Kenobiego; Anakin zabił Sidiousa przywracając równowagę w galaktyce.
     Sielanka nie trwała wiecznie.
     Parę godzin, po małym zwycięstwie, Padme Amidala, moja mama, zaczęła rodzić! Zabrano ją na Polis Massę, gdzie najpierw urodziła mojego brata, Luke'a Skywalkera, a potem mnie. Ale nie! Nie o nas i - jak wynika wynika z opowiadań - nasze krzyki chodzi. Mimo wszystko, byliśmy grzecznymi dziećmi. Rzecz w tym, że dwa miesiące później, nowo i potajemnie utworzone Imperium Zygerrian, w akcie zemsty, wypowiedziało wojnę Zakonowi Jedi, który nawet nie zdążył ochłonąć po poprzedniej i naprawić swą reptuację. Nowy Kanclerz Republiki, Aang, postanowił zrobić w tej kwestii głosowanie. Większość Republikan zaznaczyła, iż Jedi powinni się bronić i mogę wykorzystać do pomocy Armię Klonów, do czego, prawdę mówiąc, zostali zmuszeni.
      Konflikt zaczął się szybciej niż myślano.
    Mój tata, Anakin Skywalker, próbował pogodzić wychowanie nas, okazywanie miłości swojej żonie oraz walkę na froncie. No właśnie, walkę. Pewnego razu... nie wrócił. On nie, ale jego były mentor, mój wujek, Obi-Wan Kenobi, tak. On, jego wojsko, wojsko mojego taty, mistrz Fisto... bez Aayli Secury. Twi'lekańska Mistrzyni wraz z moim ojcem, zostali wzięci do niewoli. Zygerria opracowała jakieś dziwne urządzenia mogące znaleźć jakiegokolwiek niewolnika, bądź osobę, która kiedyś nim była bez względu na to czy ma w sobie jeszcze nadajnik, czy już nie.
      Przez trzy lata żyłam wśród samych kobiet i mojego brata... znaczy, nie dosłownie, ale to moja mama i ciocia Ahsoka się nam opiekowało. Oczywiście, były jeszcze służki. Wszyscy, codziennie, widzieliśmy, jak Ahsoka i mama są przygnębione, uśmiechają się z przymusem. Niekiedy słyszałam ich płacz. Pamiętam ich oczy pełne łez, a to tylko dlatego, że nikt nie potrafił wyczuć, czy dwójka Jedi nadal żyje.
      Pewnego dnia, po trzech latach, miałam dziwne wrażenie, że coś się stanie. Już należeliśmy do Zakonu, a nasze zmysły były wystaczająco wyczulone. Okazało się, że ojciec wrócił, dlatego tak to przewidzieliśmy. Wieczorem, tego samego dnia, kiedy przybył w końcu na Coruscant, przyszedł do domu. Nie mieliśmy problemu, aby przywitać się, jak gdyby nigdy nic. Ale szczerze powiedziewszy - gdyby nie Moc, nie wiedziałabym, że to on. Strasznie zarósł, jego włosy... nie, cofam to. To nie włosy, po tym czasie stwierdzam, że to coś gorszego niż jakiekolwiek gniazdo.
       Parę dni później, Rada Jedi postanowiła, że Anakin wraz z Aaylą przez jakiś czas nie opuszczą  Świątyni Jedi, a tym bardziej - stolicy Republiki. Tak więc, przez pół roku, prawie codzinnie, tata przy nas był, uczestniczył w naszym wychowaniu, zdołał nadrobić zaległości w jedzeniu i okazywaniu uczuć mamie.
     Wracając do spraw Mocy...
     W moje trzecie urodziny, zanim tata wrócił, wstąpiliśmy z Luke'm do Zakonu Jedi. Nie dostaliśmy swojego klanu, ale od razu swoich Mistrzów. Luke poszedł pod opiekę Obi-Wana, a ja pod opiekę Luminary, której byłam drugim padawanem, ale złamała pewne warunki dotyczące swojej rasy.
      Przez kolejne dwa lata żyła w Świątyni i w domu, w miłości rodziców, przyjaźni i w opiece Rady. Do czasu bitwy o Endor.
     Zygerrianie postanowi sobie na cel Ewoki, ich księżyc, ich świat. Moi rodzice zostali tam wysłani, moja mama jako negocjator polityczny, jak i do agresywnej negocjacji by zakończyć spór. W pewnym momencie, rodzice postanowili odłączyć od grupy, aby podzielić się z Kenobim zadaniem. Misją Padme i Anakina zostało skontaktowanie się z Ewokami. Na drugi dzień, po nocy spędzonej w wiosce, postanowili wybrać się do znalezionego punktu Zygerrian.
     Oboje zginęli przez jeden krok. Jeden krok i lekkie dotknięcie stopą bomby!
    Od dziesięciu lat... od dziesięciu lat jestem sama. Od dziesięciu lat wspominam ten straszny ból, który odczułam bawiąc się maskotką. Widzę przed oczami pogrzeb i palące się dwa zwiotczałe ciała.  Zostały obrazy, które powinny blaknąć, ale ja im nie pozwalam.
    Od dziesięciu lat połowniczo żyję w mieszkaniu, w którym nie czuję się jak w domu. W mieszkaniu, gdzie od lat pościel rodziców nie została przebrana, poduszki na sofach nie zostały przestawione. W mieszkaniu, którego w wieku pięciu lat zabroniliśmy z bratem sprzedać. W mieszkaniu, w którym czuję straszną pustkę. W apartamencie, gdzie od ścian odbija się dawny śmiech rodziców...
     Mam piętnaście lat i od piętnastu lat przyglądam się o dwa miesiące młodszej ode mnie wojnie. Patrzę na spór, którego wygranej w żaden sposób nie da się przewidzieć. Patrzę w okropne, sztuczne tornado, które zabrało mi rodziców.
     Czy teraz zabierze i mnie?
_____________________________________ 
Cześć, to ja - Mroczne Kiwi.
Po moim dramatycznym odejściu z poprzedniego bloga, zapraszam na kolejny!

NMBZW!