poniedziałek, 22 czerwca 2020

Rozdział 31

      Pamiętacie, jak powiedziałam, że kiedyś opowiem o miłości wśród Jedi? To teraz nadszedł ten moment.
      Sprawa wygląda tak, że dwadzieścia osiem lat temu przez inwazję na Naboo z decyzji Gunray'a, poznali się moi rodzice. Mój tata się zakochał w mojej mamie i po inwazji nie widział jej dziesięć lat. Po tej dekadzie Federacja znowu zaczęła psioczyć, urządzali zamachy, ale się nie udało. Rada Jedi mówi "Anakin, zajmij się nią" no i się zajął aż za dobrze. Zakochał się jeszcze bardziej, ona w nim, a trzy lata później pojawiłam się ja i Luke.
     Winę można zrzucić na Radę, bo wysłała Anakina jako ochroniarza i przyjęła go do Zakonu. Winę można zrzucić na Obi-Wana, bo groził. Groził, bo Jinn wymusił na nim obietnicę; a wymusił bo umarł. A umarł, bo inwazja. A inwazja, bo Federacja Handlowa - a Federacja bo Palpatine.
     Wracamy do punktu wyjścia!
     Pomijając fakt, że ten intrygant namieszał nam w równowadze Mocy, owinął senaty Republiki i Separatystów wokół palca, to jeszcze narobił syfu w kodeksie Jedi!
    No i znowu wracamy do początku: Rada stwierdziła, że Anakin jest za duży - zbyt bardzo przywiązany do matki, podatny na emocje, co potem sprawdziło się podczas treningu. Tyle w nim złości, że jako Wybraniec mógłby nawet całą Świątynie zrównać z ziemią i powybijać wszystkich Jedi w pień.
     Ale tak się nie stało!
    Zamiast ulec pokusom Palpatine'a, to go aresztował i potem zabił. Przywrócił równowagę. Ale pomiędzy aresztowaniem a śmiercią naszego antagonisty, Anakin po prostu odszedł dla nas. Po paru dniach okazuje się, że Zakon go potrzebuje i może dalej być Jedi jeśli chce i mieć rodzinę. Wszyscy szok i niedowierzanie, bo wiecie - u Cereanina Ki-Adi-Mundiego to normalne, że miał pełno żon i córek, bo jest za duży przyrost kobiet tej rasy. No, ale on?! Anakin sam nie czuł się wybrańcem, więc uważał, że to niesprawiedliwe, że ma być ponad wszystkimi. Rada zadecydowała, że dobra, celibat zniesiemy, ale starać się żyć bez miłości.
     I tak faktycznie jest. Nikt na siłę się nie zakochuje, jak nas trafi grom z jasnego nieba, to potem kombinujemy, żeby żyć w spokoju i harmonii. Rada stworzyła testy dotyczące głównie poświęcenia i sprawdzania, jak faktycznie reagujemy na krzywdę poszczególnych osób.
     Co jakiś czas jestem wysyłana z Luke'em do symulatorów, żeby przetestować nasze umiejętności, ale również więzy. Niejeden raz wtaczali nas na najwyższy poziom, co by jednego z nas trafiło a drugi musiał na to patrzeć. Najpierw był szok, potem świadomość "Ej, to nie jest naprawdę!". Ale zanim ta myśl nadchodziła, czułam jak moje serce rozpada się na milion kawałków, bo tak się wczułam w symulację, że niełatwo przypomnieć sobie o tym, iż to fikcja.
     Pomimo bólu walczyłam dalej, bo Luke by tak chciał - wypełniłby zadanie i żyłby dalej dla innych i ich chronił. Bo taka jest nasza rola, bo rodzice też by tego chcieli: abyśmy wypełniali swoje obowiązki jak najlepiej. Pamięć by została, ale nie pozwolilibyśmy jej nami zawładnąć. Bo taki ma być Jedi.
      Rodzice byliby dumni.
     A raczej są, bo gdyby tak nie było to nie usłyszałabym teraz głosu ojca, który istnieje wyblakły w mej pamięci! I co to znaczy "Nadchodzą"?! Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Chcesz bym zeszła na zawał czy jak?
     - Tata! - krzyknął Luke.
     I tyle byłoby z naszego szukania. Nie pomagasz, tato.
    Mój brat otworzył szeroko oczy, a źrenice mu się znacznie powiększyły. Ja raczej starałam się zachować spokój, ale zamiast szoku, zapewne na mojej twarzy malowała się konsternacja.
      - Niespodzianka - zakpiłam. - Straciłam przez niego łączę.
     - To był on? - dopytywał się Luke. Raczej samego siebie pytał. Albo ziemi, którą świdrował wzrokiem, jakby miał tam znaleźć odpowiedzi.
      - O co chodzi? O... Anniego? - spytał niepewnie Kitster.
      - To dziwne, ale... słyszeliśmy go - wyjaśniłam. - Nieważne. My szukać na wschód.
      - Tylko gdzie? O to jest pytanie - stwierdził.
      - Przekopmy całą pustynię najlepiej - zaproponowałam.
      - No pewnie! - pochwycił moją ironię brat.
      Nasze komunikatory zaświergotały.
      Obi-Wan.
     - Gdzie jesteście? - wypalił bez ogródek.
     - To nie czas na nasz kontakt - zauważyłam. - Chyba. - Straciłam rachubę czasu.
     - Wiem - odparł Kenobi. A jednak jestem dobrym chronometrem. - Musiałem sprawdzić.
     - Brzmisz jakbyś odspanął po bieganinie - wywnioskował Luke. - Macie kłopoty?
     - Nie... myślałem, że wy macie - przyznał Mistrz.
     - Nic z tych rze...
     - Też go słyszałeś? - domyśliłam się.
      Nastąpiła chwila ciszy.
      - Tak. Też. Cokolwiek ma to znaczyć. Myślę... - Przerwało.
      - Obi-Wan! - przeraził się Luke.
      - Musimy czekać na kolejny kontakt - przypomniałam. - Szukajmy, bo możemy nie mieć więcej czasu, jeżeli tata wysłał nam ostrzeżenie. Kitster - zwróciłam się do dawnego przyjaciela ojca. Wydawał się zagubiony. - Czy gdzieś na wschodzie jest coś co... gdzie można coś ukryć. Obiecuję, że wyjaśnię ci po drodze co będziesz chciał.
      Kitster zamrugał.
     - Tak... jasne. Na wschód... na wschdz... - zaczął gderać. - Chyba... - podjął po dłuższej chwili takim tonem, jakby coś znalazł. - To głupie, ale... ale... mówiliście, że to jest dobrze ukryte.
     - No tak - zgodził się Skywalker.
     - Możliwe, że chyba wiem, gdzie to może być.
_______________________________________________
W piątek zakończenie roku, ja roboty dalej nie mam i chęci też.
Moi drodzy, wesołych wakacji i widzimy się 23 sierpnia!

NMBZW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz