niedziela, 4 października 2020

Rozdział 35

    Często sen u Jedi zwiastował coś niedobrego, bo przeinaczał się w wizję.    
    Czy ktokolwiek zna wytłumaczenie na bezsenność?
    Tak często przekręcałam się z boku na bok, że chyba obudziłam Luke'a. Nie wiem, nic mi nie powiedział, bo albo jednak spał, albo mu to nie przeszkadzało, albo nadal nie chciał się odzywać. Nie żebyśmy się na siebie obraził, chyba po prostu oboje potrzebujemy czasu. Życie piętnastoletniego padawana nie jest łatwe - wychodzi na to, że przeciwności losu jest najwięcej wtedy i najbardziej dają się we znaki. Tylko że w naszym przypadku jest to przeszłość i jej tajemnice.
      Patrzyłam w sufit, jakby miał mi odpowiedzieć na nieme pytania - niewypowiedziane nie dlatego, że nie mówiłam o nich na głos, ale też ich nie wymyśliłam. Nawet nie wiedziałam o co chcę pytać!
      Sufit również milczał.
      My w pewnym momencie przestaliśmy.
      - Rano - przerwaliśmy ciszę.
    Najwyraźniej oboje myśleliśmy o tym samym: udamy się do pałacu Jabby. Pewnie zrobi nam krzywdę albo od razu zabije. Zawsze to lepsze niż złość Obi-Wana i Ahsoki - osobno lepiej ich nie denerwować, ale grać im na nerwach obojgu na raz? Czeka nas coś gorszego niż szlaban, chłosty lub okrutna śmierć.
      Niech Moc ma nas w swojej opiece.
      Albo Mama.
      Mama w Mocy.
    W każdym razie - mamo, jeśli mnie słyszysz, czuwaj nad nami. Twoje ramiona to moja najbezpieczniejsza przystań.

    Postawiliśmy na chód i zaraz o świcie ruszyliśmy do pałacu Jabby. Nie jedliśmy nawet śniadania, połknęliśmy jedynie po kapsułce żywieniowej - może wystarczy. Zostawiliśmy 3PO w domu. Gdybyśmy nie wrócili do dwóch dni, miał wezwać posiłki.
     Choćbym chciała podziwiać widoki, to już nie mogę patrzeć na ten piach i słońce. Wszędzie tylko piaskowy horyzont i niebieskie, bezchmurne niebo. Do porzygu wręcz, żadnego deszczu, oberwań, błyskawic (siedźcie cicho, Sithowie). Mój strach o mistrzów i własny los wcale nie polepszał humoru.
      Dotarliśmy do wrót Jabby.
      Robot zadał nam pytanie po huttańsku.
      - Przybyliśmy do Jabby - oświadczył pewnie Luke. - Mamy interesy.
      Ciekawe czy masz na nie fundusze.
      Droid zaświergotał coś jeszcze po huttańsku i zniknął.
      - Mam jakieś złe przeczucia - powiedziałam.
    Wrota otworzyły się.
    Na naszej drodze stanęła dwoje obślizgłych, uzbrojonych gammorreanów. Super, będziemy musieli się ujawnić. Mimo wszystko poszliśmy z Luke'm przed siebie. Strażnicy trzymali się blisko, ale nie atakowali. Na spotkanie wyszedł nam blady twi'lek.
      - Kim jesteście, młodzi przyjaciele? - odezwał się we wspólnym.
    - Chcemy się rozjerzeć i ewentualnie podjąć jakąś pracę. Jesteśmy samotni, musimy zdobyć pieniądze - powiedział Luke.
     - Zapraszam za mną. - Twi'lek wskazał ramieniem kierunek.
     Niech zabawa się zacznie.
     Już widzę ten wzrok Obi-Wana i Ahsoki - o ile jeszcze żyją.
     - Rozglądnijcie się, a ja powiadomię Jabbę - polecił.
    Było tłoczno i głośno. Drażniło to moje uszy i nie potrafiłam się dostatecznie skupić, dlatego nie przewidziałam, że ktoś pociągnie mnie za przegub. Luke odwrócił się natychmiast. Han Solo ukrył nas za filarem.
     - Co wy tu robicie, smarkacze?! - zapytał poirytowany.
    - Szukamy szczęścia - odpyskowałam i wyszarpałam nadgarstek z jego uścisku. Świdrował mnie wzrokiem.
     - Staruszek was tu przysłał? Mieliście się trzymać z daleka! - zganił nas.
     - Gdzie jest Obi-Wan? - zarządał odpowiedzi Luke.
     Solo popatrzył na niego i spuścił wzrok.
    - Słaby z niego negocjator. Jabba go w końću poznał, sam też pomieszał pewne wątki. Trafił do lochu - wyznał.
    - I nic nie zrobiłeś?! Na co czekasz?! Gdzie Ahsoka?! - dopytywałam się.
    - Też. Czeka na wszczepienie nadajnika. Przykro mi.
    - A czemu ty jesteś na wolności? - zdziwił się Luke.
    - Skłamałem. Jestem pilotem Jabby, wykonuje dla niego zlecenia, kiedy jest na Nal Hutta. Straciłbym pracę - bronił się.
    - Masz serce i sumienie w ogóle? - zirytował się Luke. - Co ty sobie myślałeś?
    - Planuje ich uwolnienie, ale...
    - Sami to zrobimy - przerwałam mu. - Musimy się dostać do więzienia. - Spojrzałam na brata.
    - Zginiecie. A ja razem z wami, a mi życie miłe. Siedzcie tu i się nie ruszajcie - nakazał.
    - Wielki Jabba zaprasza na audiencję - przemówił robot protokolarny.
    Automatycznie pomyślałam o złotym droidzie ojca. Oby nie spanikował i zrobił wszystko na czas.
    Moment... gdzie R2?
    - Powariowaliście? Teraz wszyscy zginiemy! - przesądził przemytnik.
    Może miał rację?
    Miałam złe przeczucia.
    _______________________________________

W tym tygodniu trochę luzu. Będzie dobrze!

NMBZW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz