Umówiliśmy się z Kitsterem, że przybędziemy pod jego dom. Nie żebym wybrzydzała lub kogoś obrażała, ale dziwnie mi mówić słowo "dom" na te piaskowe dziury. Tyle się nasłuchałam o dzielnicach niewolników, że nie potrafię sobie wyobrazić jak mój tata przeżył tu tyle czasu - w obskurnych warunkach, między nie do końca stabilnymi, piaskowymi ścianami. W małej przestrzeni, która kompletne nie odzwierciedlała jego marzeń, pragnień i celów czekających na niego w galaktyce.
Obi-Wan skontaktował się z Luke'em w nocy by sprawdzić czy na pewno wszystko z nami w porządku. Potem zadzwonił tuż po naszym śniadaniu. Nadal Luke nie zdradził mu swoich prawdziwych planów, więc Kenobi jest przekonany, że przeszukujemy pustynie i ich wydmy.
Z jednej strony wcale nie oszukiwaliśmy. Ta planeta jest pustynna, wydmy są na wyciągnięcie ręki i te miejsca ojca są pewnie za jedną z nich. Nikt nie powie, że szukamy po cudzych domach, bo nie uwierzę. Poza tym, nadal się dziwię w co się wpakowaliśmy z moim bratem. Ufamy człowiekowi na podstawie zaufania ojca - zaufania z czasów, kiedy jeszcze je miał do wielu, bo z góry go naznaczono.
Ahsoka przybyła do świątyni niecałe dwa lata przed naszym ojcem. Pewnego dnia, kiedy miała cztery lata i rozumiała już wiele spraw, usłyszała słowo "Wybraniec" oraz że został sprowadzony. Poczuła dziwne zawirowanie w Mocy, nie tylko ona. A parę godzin później zniknęło i wszystko co dotyczyło wybrańca było owiane odpowiedzią "nie wiem". Aż znowu zrobiło się o nim głośno. Pojawił się Sith, zabił Qui-Gona po czym sam zginął z ręki padawana swej ofiary, a padawan postawił się Radzie i zaczął szkolić Wybrańca - Anakina Skywalkera.
Od tamtej pory Ahsoka była jedną z tych padawanów, którzy mówili o chłopaku z fascynacją, mijali go szerokim łukiem na korytarzu, kulili się na jego widok twierdząc, że jest dla nich zagrożeniem - bo niebezpiecznie jego wysoki poziom umiejętności wpędzał innych w kompleksy, sprawiał, że czuli się słabi, a to prowadziło do zazdrości... i tak dalej według kodeksu.
Czemu mówię o Ahsoce?
Bo gdyby nie ona, nie wiedziałabym tego, że powielamy przeszłość naszego ojca... bo jesteśmy jego dziećmi. A wszystko się sprowadza do Qui-Gona - gdyby nie narobił takiego szumu, nie byłoby aż tak źle. Jasne, wytykaliby nas palcami "To dzieci tego, co zabił Palpatine'a" albo "Dzieci tego, co się związał z senator z Naboo". Dobra, nie oszukujmy się, nasz ojciec nie robił za niewinnego człowieka, ale nigdy się tym na serio nie chełpił.
Za swoje błędy ponosił odpowiedzialność, uznawał swoje ŚWIADOME dokonania. Nigdy nie wierzył w tę gadkę o Wybrańcu, nigdy nie czuł się dobrze gdy Palpatine go przechwalał i faworyzował. Strzelam, że potem, przez pięć lat po śmierci kanclerza, zbierało się ojcu na wymioty, gdy przypominał sobie to wszystko. Ten przebrzydły intrygant robił to po to, aby wzbudzić w Anakinie pychę, a między innymi przez pychę ściągnąć na ciemną stronę Mocy. Nie przewidział jednego - że tata jest silny, a z inteligencją zdziałał nią wiele dobrego i nie ulegnie tak łatwo. Tak więc czyny Sitha można wręcz uznać za obraźliwe, skoro sądził, że tak szybko zyska nowego ucznia.
- Leia! - Przed oczami pojawiły mi się dwa, pstrykające palce.
- Słucham cię - odparłam odruchowo.
- Nic nie mówiłem - oświadczył Luke. Spojrzał na mnie kątem oka. Zdecydowanie ze mnie kpił.
- Jesteś okropny - powiedziałam mu.
- Jesteśmy na miejscu - poinformował po chwili.
Zostawiliśmy śmigacz tam, gdzie poprzedniego dnia i powędrowaliśmy w stronę miejsca, gdzie wczoraj stał Kitster. Już na nas czeka.
- Mam nadzieję, że wzięliście ze sobą zapas wody. Czeka nas długa wycieczka - przywitał nas mężczyzna.
- W sumie, to możemy polecieć - stwierdził Luke.
Kitster popatrzył na nas sceptycznie.
- Nie możemy - powiedział i ruszył przed siebie.
Podążyliśmy za nim. Szliśmy równi sobie, ale nasze zachowanie definitywnie mówiło, że to Kitster przewodzi.
- Na pustyni nie powinniśmy zostawiać niczego, co mechaniczne. Jawowie szybko to zagarną. Są tchórzliwe, ale bardzo sprytne - wytłumaczył od razu Kitster.
- Jawowie? - upewniłam się.
Kitster wskazał na małą, zakapturzoną istotę. Nie liczyła sobie więcej niż metr wzrostu, była bardzo roztrzepana, co udowadniały nerwowe gesty rękoma i do tego wykrzykiwała coś w nieznanym dla mnie języku.
- Nie zamierzam ich lekceważyć - postanowił Luke.
- Oni to jeszcze nic strasznego, mogą cię co najwyżej okraść. Gorsi są Tuskeni. Dzicy, wręcz mordercy. Z nimi lepiej się nie spotykać. Chyba że macie za pupila smoka Krayt - doradził nasz kompan.
- Myślę, że miecze świetlne mogą go zastąpić - opowiedział mój brat.
- Nigdy nie widziałem Jedi w akcji. Ale raczej byście go nie zabili. To już nie chodzi o wasz kodeks, ale wasz ojciec... on nigdy by nikogo nie skrzywdził. Szkoda, że nigdy nie wrócił na Tatooine - pożalił się mężczyzna.
Popatrzyliśmy na siebie z bratem i w jednej chwili oboje zdecydowaliśmy, że powiemy mu prawdę. A raczej to ja mam mu powiedzieć. Dzięki, Luke.
- Właściwie to wrócił - odezwałam się w końcu.
Nie wiem czy to moja wiadomość go tak zszokowała, że przystanął, czy dzisiejszy upał.
Aha, no tak, upał tutaj to nic nadzwyczajnego.
To pewnie ja. Świetnie, zaczynamy zabawę.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się. Powoli odwrócił się do nas twarzą.
- Noo... mama tak mówiła. Tuż przed wojnami klonów, byli tutaj oboje. Tata dowiedział się, że nasza... babcia jest w niebezpieczeństwie. - To dziwnie mówić o swojej babci. Jestem Jedi. Moja rodzina albo nie żyje, albo nie chce mnie znać. - Porwali ją właśnie Tuskeni. Umarła w ramionach Anakina, a potem musieli z Padme wyruszyć na Geonosis. - Tak, wiem. Mówienie o więzi rodzinnej, jak babcia, jest w stu procentach normalna, a dla mnie normalniejsze nazywanie rodziców po imieniu, kiedy o nich wspominam.
Kitster milczał
- Musisz mu wybaczyć. Nie powinniśmy go usprawiedliwiać, bo nie wiemy co czuł, ale wszystko się działo tak szybko, że nie miał czasu pomyśleć o was. Co nie znaczy, że o was zapomniał. Ale mamy swoje priorytety, przez dużą część życia miał tylko matkę - ciągnęłam.
- Nie chodzi o to. Dość ciężko mi to wyjaśnić. Chodźmy - nakazał i Kitster.
Obrócił się i poszedł przed siebie.
Obi-Wan skontaktował się z Luke'em w nocy by sprawdzić czy na pewno wszystko z nami w porządku. Potem zadzwonił tuż po naszym śniadaniu. Nadal Luke nie zdradził mu swoich prawdziwych planów, więc Kenobi jest przekonany, że przeszukujemy pustynie i ich wydmy.
Z jednej strony wcale nie oszukiwaliśmy. Ta planeta jest pustynna, wydmy są na wyciągnięcie ręki i te miejsca ojca są pewnie za jedną z nich. Nikt nie powie, że szukamy po cudzych domach, bo nie uwierzę. Poza tym, nadal się dziwię w co się wpakowaliśmy z moim bratem. Ufamy człowiekowi na podstawie zaufania ojca - zaufania z czasów, kiedy jeszcze je miał do wielu, bo z góry go naznaczono.
Ahsoka przybyła do świątyni niecałe dwa lata przed naszym ojcem. Pewnego dnia, kiedy miała cztery lata i rozumiała już wiele spraw, usłyszała słowo "Wybraniec" oraz że został sprowadzony. Poczuła dziwne zawirowanie w Mocy, nie tylko ona. A parę godzin później zniknęło i wszystko co dotyczyło wybrańca było owiane odpowiedzią "nie wiem". Aż znowu zrobiło się o nim głośno. Pojawił się Sith, zabił Qui-Gona po czym sam zginął z ręki padawana swej ofiary, a padawan postawił się Radzie i zaczął szkolić Wybrańca - Anakina Skywalkera.
Od tamtej pory Ahsoka była jedną z tych padawanów, którzy mówili o chłopaku z fascynacją, mijali go szerokim łukiem na korytarzu, kulili się na jego widok twierdząc, że jest dla nich zagrożeniem - bo niebezpiecznie jego wysoki poziom umiejętności wpędzał innych w kompleksy, sprawiał, że czuli się słabi, a to prowadziło do zazdrości... i tak dalej według kodeksu.
Czemu mówię o Ahsoce?
Bo gdyby nie ona, nie wiedziałabym tego, że powielamy przeszłość naszego ojca... bo jesteśmy jego dziećmi. A wszystko się sprowadza do Qui-Gona - gdyby nie narobił takiego szumu, nie byłoby aż tak źle. Jasne, wytykaliby nas palcami "To dzieci tego, co zabił Palpatine'a" albo "Dzieci tego, co się związał z senator z Naboo". Dobra, nie oszukujmy się, nasz ojciec nie robił za niewinnego człowieka, ale nigdy się tym na serio nie chełpił.
Za swoje błędy ponosił odpowiedzialność, uznawał swoje ŚWIADOME dokonania. Nigdy nie wierzył w tę gadkę o Wybrańcu, nigdy nie czuł się dobrze gdy Palpatine go przechwalał i faworyzował. Strzelam, że potem, przez pięć lat po śmierci kanclerza, zbierało się ojcu na wymioty, gdy przypominał sobie to wszystko. Ten przebrzydły intrygant robił to po to, aby wzbudzić w Anakinie pychę, a między innymi przez pychę ściągnąć na ciemną stronę Mocy. Nie przewidział jednego - że tata jest silny, a z inteligencją zdziałał nią wiele dobrego i nie ulegnie tak łatwo. Tak więc czyny Sitha można wręcz uznać za obraźliwe, skoro sądził, że tak szybko zyska nowego ucznia.
- Leia! - Przed oczami pojawiły mi się dwa, pstrykające palce.
- Słucham cię - odparłam odruchowo.
- Nic nie mówiłem - oświadczył Luke. Spojrzał na mnie kątem oka. Zdecydowanie ze mnie kpił.
- Jesteś okropny - powiedziałam mu.
- Jesteśmy na miejscu - poinformował po chwili.
Zostawiliśmy śmigacz tam, gdzie poprzedniego dnia i powędrowaliśmy w stronę miejsca, gdzie wczoraj stał Kitster. Już na nas czeka.
- Mam nadzieję, że wzięliście ze sobą zapas wody. Czeka nas długa wycieczka - przywitał nas mężczyzna.
- W sumie, to możemy polecieć - stwierdził Luke.
Kitster popatrzył na nas sceptycznie.
- Nie możemy - powiedział i ruszył przed siebie.
Podążyliśmy za nim. Szliśmy równi sobie, ale nasze zachowanie definitywnie mówiło, że to Kitster przewodzi.
- Na pustyni nie powinniśmy zostawiać niczego, co mechaniczne. Jawowie szybko to zagarną. Są tchórzliwe, ale bardzo sprytne - wytłumaczył od razu Kitster.
- Jawowie? - upewniłam się.
Kitster wskazał na małą, zakapturzoną istotę. Nie liczyła sobie więcej niż metr wzrostu, była bardzo roztrzepana, co udowadniały nerwowe gesty rękoma i do tego wykrzykiwała coś w nieznanym dla mnie języku.
- Nie zamierzam ich lekceważyć - postanowił Luke.
- Oni to jeszcze nic strasznego, mogą cię co najwyżej okraść. Gorsi są Tuskeni. Dzicy, wręcz mordercy. Z nimi lepiej się nie spotykać. Chyba że macie za pupila smoka Krayt - doradził nasz kompan.
- Myślę, że miecze świetlne mogą go zastąpić - opowiedział mój brat.
- Nigdy nie widziałem Jedi w akcji. Ale raczej byście go nie zabili. To już nie chodzi o wasz kodeks, ale wasz ojciec... on nigdy by nikogo nie skrzywdził. Szkoda, że nigdy nie wrócił na Tatooine - pożalił się mężczyzna.
Popatrzyliśmy na siebie z bratem i w jednej chwili oboje zdecydowaliśmy, że powiemy mu prawdę. A raczej to ja mam mu powiedzieć. Dzięki, Luke.
- Właściwie to wrócił - odezwałam się w końcu.
Nie wiem czy to moja wiadomość go tak zszokowała, że przystanął, czy dzisiejszy upał.
Aha, no tak, upał tutaj to nic nadzwyczajnego.
To pewnie ja. Świetnie, zaczynamy zabawę.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się. Powoli odwrócił się do nas twarzą.
- Noo... mama tak mówiła. Tuż przed wojnami klonów, byli tutaj oboje. Tata dowiedział się, że nasza... babcia jest w niebezpieczeństwie. - To dziwnie mówić o swojej babci. Jestem Jedi. Moja rodzina albo nie żyje, albo nie chce mnie znać. - Porwali ją właśnie Tuskeni. Umarła w ramionach Anakina, a potem musieli z Padme wyruszyć na Geonosis. - Tak, wiem. Mówienie o więzi rodzinnej, jak babcia, jest w stu procentach normalna, a dla mnie normalniejsze nazywanie rodziców po imieniu, kiedy o nich wspominam.
Kitster milczał
- Musisz mu wybaczyć. Nie powinniśmy go usprawiedliwiać, bo nie wiemy co czuł, ale wszystko się działo tak szybko, że nie miał czasu pomyśleć o was. Co nie znaczy, że o was zapomniał. Ale mamy swoje priorytety, przez dużą część życia miał tylko matkę - ciągnęłam.
- Nie chodzi o to. Dość ciężko mi to wyjaśnić. Chodźmy - nakazał i Kitster.
Obrócił się i poszedł przed siebie.
_____________________________________
Składam reklamację na brak chęci.
NMBZW!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz