niedziela, 15 września 2019

Rozdział 14

    Minęły dwa dni od mojej rozmowy z Pooją. Nie ukrywam, że strasznie się denerwowałam w związku z tym. Miałam nadzieję, że się wyrobi w tym czasie, ale jednak musiało jej to zająć o wiele więcej czasu niż sądziłam. No cóż, nie oceniałam, do takich spraw naprawdę trzeba się odpowiednio przygotować i znaleźć dobry moment.
      Niestety moja misja na Naboo dobiegła końca, mogłam wracać, bo wysłano na zmianę Stass Allie. Nie żebym jakoś narzekałam, bo strasznie pragnęłam powrotu i skupienia się na Tatooine, lecz trzymała mnie tu sprawa rodzinna. Kto by się spodziewał, że tak to się wszystko skończy?
     Ostatni raz odwiedziłam grób rodziców, nie wiedziałam kiedy jeszcze tu wrócę... czy w ogóle wrócę. Jeśli moje zadanie na piaszczystej planecie ma być tak trudne, jak mówią, to nie jestem w stanie ocenić długości mojego życia. Nie żeby mnie ono znudziło, chciałam ciągnąć swą egzystencję i fajnie by było wyjść cało z każdych niebezpiecznych misji.
     Zastanawiałam się również nad tym, kiedy spotkam Pooję. Jakie to niewiarygodne, że jedna rozmowa tak bardzo mogła wszystko zmienić! Obdarzyłam ją taką sympatią przez jej odwagę, że zaczynałam czekać na kolejną pogawędkę. W końcu, to nie ja wyciągnęłam pierwsza dłoń, tylko ona. To świadczyło o mnie, że jestem tchórzem? Może nie? Po prostu nie widziała mi się z nią rozmowa, nie wiedziałam też na czym stoję. Jak miałam być śmiała, skoro całe życie żyłam w przekonaniu, że moja biologiczna rodzina mnie nienawidzi?
     Zatrzymałam się chwilę na rampie statku i spojrzałam na Theed. Jednak nie było aż tak źle, jak się obawiałam. To miejsce tętniło życiem i spokojem, nieważne co by się działo. Nawet miejscowe konflikty nie miały wpływu na zaburzenie charakteru tej ostoi - zawsze będzie się tu dalej wojny niż bliżej.
     Właśnie: wojna. Kompletnie o niej zapomniałam, ale o to właśnie tu chodzi. Tu się dzieją własne spory, mniej ważne od wojny, ale pochłaniające nas doszczętnie. Mam wrażenie, że niewiele dała mi ta wyprawa. Prędzej się pogubię w rzeczywistości czekającej na mój powrót, niż wykażę się cierpliwością.
     Weszłam na pokład, by zabrano mnie wśród gwiazdy.

     Połowę drogi przespałam.
     Jestem zbyt senna ostatnio - albo po prostu znużona.
    Czekam na swoje codzienne obowiązki, choć wiele razy miałam nadzieję, że w końcu mnie wezmą gdzieś i odpocznę od niej. Jednak rutyna, to najlepsze co może być. Reszta jest bardziej męcząca niż się wydaje.
    Mimo wszystko, mój odpoczynek nie wróżył nic dobrego - na Coruscant już zachodziło słońce, a ja byłam bardzo rozbudzona. Zarwę dość dużo nocy, a jutro zaprezentuję sobą człowieka w złym stanie emocjonalnym i fizycznym. Zapowiada się ciekawie.
    Kiedy stanęłam na powierzchni lądowiska, nie wiedziałam czy się cieszyć czy smucić. Ta wyprawa mnie zmęczyła, ale tak bardzo zadowoliła. To jedne z tych podróży, które okazały się naprawdę dobre pomimo wielu przykrych chwil. Moja rodzina ma szansę na zjednoczenie.
     Luke wyszedł mi na spotkanie.
    - Wydajesz się być bardzo radosna - zauważył.
    - Mam ci wiele do powiedzenia - odpowiedziałam. Zastanawiałam się jak zareaguje. Wydawał się być beztroski przez całe życie. A może to maska. Wiem co się kryje w jego głowie, ale nawet przede mną jest w stanie wiele ukryć. Są rzeczy, które lepiej zachować dla siebie - nie tylko dlatego, że komuś może się to nie spodobać, lecz tak jest po prostu łatwiej. Nikomu nie musimy się z tego tłumaczyć.
       Czasem... no dobra: często się sobie dziwię, że tak się wszystkim przejmuję. Aż za bardzo. Taka już po prostu jestem, ale to pomaga mi spojrzeć na wiele rzeczy obiektywnie. Ma to też swoje złe strony, do tej pory spędza mi sen z oczu to, jak inni ze mną potrafią wytrzymać. Wychodzę na panikarę, choć według mnie jest to czysta roztropność. Poza tym, można wiele tym osiągnąć. Nie od razu, bo na wszystko jest potrzebny czas.
      - Rozmawiałam z Pooją - wyznałam mu, kiedy tylko pozwolono nam się oddalić. Złożenie raportu Ahsoka wzięła na siebie, ale i tak będę musiała się później pofatygować, aby dopełnić go swoją wersją.
      Na twarzy mojego brata pojawiło się zdziwienie.
     - Jak tego dokonałaś?
    - Sama do mnie przyszła. Chce porozmawiać z babcią i dziadkiem. Wyjaśnić ten niedorzeczny konflikt. Sama nie wie, jak taka głupia błahostka mogła poróżnić ich z mamą. Nie zrozum mnie źle, rozumiem ich zachowanie, dużo ryzykowali tym małżeństwem, ale skoro wszystko zostało zostało wyjaśnione z Zakonem. Zatwierdzone, jest zgoda... to po co dłużej się dąsać?
    - Masz rację, może uda nam się kiedyś z nimi nawiązać kontakt. Może Pooji się uda ich jakoś namówić, zmienić ich nastawienie na nieco łagodniejsze. Tylko szkoda, że tak późno. To nie chodzi o nas, tylko o naszą matkę. Ona już nie żyje, a jej żal odbija się echem w Mocy - stwierdził mój bliźniak.
      - Dobrze, że im wybaczyła. Na pewno im wybaczyła - upierałam się.
     - Nie wątpię, ale chciałbym znać jej opinię. Nasze wyobrażenia są na podstawie wspomnień, z których niewiele da się wyciągnąć. Znamy skrawek ich życia i myślenia. Reszty możemy się domyślić przez opowiadania Ahsoki i Obi-Wana, a ich perspektywa, to nie całkowita prawda.
_________________________________________
Czy jest sens nadal to pisać? Ktoś to w ogóle czyta?

NMBZW!

niedziela, 8 września 2019

Rozdział 13

       Dzień zaczął się podejrzliwie spokojnie. Zawsze byłam dziwnie przezorna, aż do przesady. Nawet tym razem. Jednak nie spodziewałam się, że zło zjawi się znienacka, czy coś w tym stylu. Po prostu... dziwnie się czułam. Nie chodzi o samopoczucie, ale jakby o ocenę czegoś z perspektywy trzeciej osoby.
      Wstałam z uśmiechem na twarzy, bo obiecałam to sobie. Stwierdziłam, że skoro mam zmienić coś w swoim życiu, to od razu. Wiem, że nie powinnam się uśmiechać sztucznie, więc starałam się tego nie robić. Postanowiłam łapać pozytywne  aspekty z ostatnich dni i radość przyniosła mi dobrze wykonana misja. Moc mi sprzyjała, więc to też uznałam jako powód do cieszenia się.
      Ale czy to niezbyt szablonowe?
     Przecież uśmiech to po prostu uśmiech, co on nam da? Zawsze można go sfałszować i nikt niczego się nie dowie. To jak maska na wszystkie okazje - najlepiej się sprawdza w trudnych chwilach, zwłaszcza, jeśli jest się dobrym kłamcą.
     Ale to przecież katalizator. Gdybym się tego nie podjęła w odpowiednim momencie, to kto wie, kiedy bym się zdecydowała ponownie. Takie małe kroczki jak: uśmiechanie się, nabranie dystansu do pewnych rzeczy, czerpanie radości z czego się da... to wszystko może na nas wpłynąć naprawdę pozytywnie. Dzięki temu osiągniemy to, czego pragniemy. Bohater zawsze zaczyna od zera, lecz nieważne co zrobimy dla świata, czy innych. Najważniejsze jest to, jaki sukces osiągniemy sami w sobie. Nie każde zwycięstwo oznacza satysfakcję. Jeżeli uda mi się dopiąć swego, to zdobędę jeden z ogromnych szczytów stworzonych przez przyszłość, a ona nie jest sprzymierzeńcem jeżeli chodzi o wyznaczanie prostych dróg.
     Nie chciałam tego dnia myśleć o tych wszystkich rzeczach, o których myślę na codzień. Chcę zmienić swoje życie... chcę, ale nie każdy mi w tym pomaga!
      Bałam się spotkania z kuzynką, ale kiedy właśnie w ten dzień postanowiłam być obojętna na moją beznadziejną sytuację w związku z rodziną, ona pokrzyżowała mi plany. Nie, że się pojawiła i wszystko zniszczyła, wróciłam do tego, czego chciałam już unikać... to było prawdziwe spotkanie. Całkowicie realne!
      Postanowiłam w końcu przemierzyć cały pałac. Przyjrzeć się mu we wszystkich możliwych kątach, do których miałam dostęp. Nie zamierzałam nikomu wchodzić do łazienki czy coś, moja ciekawość nie jest aż tak wygórowana, nie przesadzajmy.
     Szłam jednym z korytarza i nagle, jakby się zmaterializowała, Pooja Naberrie wychodzi zza zakrętu i patrzy na mnie jak wryta. Ja od razu opanowałam swój szok i kroczyłam przed siebie jak gdyby nigdy nic. Zrobiłam głęboki wdech i stopniowo wypuszczałam powietrze z moich płuc. Tak, wiem, dziwne - Jedi mają przecież inne metody na przywrócenie do siebie spokoju, powinniśmy wyzbywać się złych emocji od razu po ich pojawieniu, aczkolwiek rozwiązania społeczeństwa też są skuteczne.
      Z każdym krokiem dzieliły nas coraz to mniejsze odległości. Kiedy między nami zaistniała odległość jakichś trzech czy czterech metrów, z jej ust wydobyły się następujące słowa:
       - Leia Amidala Skywalker?
      Stanęłam jak wryta, po czym spojrzałam na nią zapominając o oddychaniu. Czułam jakby runął mój cały idealny świat... idealny w sensie, że jakoś poukładany, bez większych problemów. Może też nie "runął", ale na pewno jakaś harmonia w nim została przez nią zachwiana.
      - Trochę czasu mi zajęło odgadnięcie tego, kto się kryje pod kapturem szaty Jedi - zaczęła. - Następnie drugie tyle, żeby zebrać się na tę rozmowę.
      Z moich oczu musiała razić ogromna podejrzliwość - jak zawsze w takich momentach - a na twarzy nie malowała się żadna emocja. Uważam, że nie mam problemu z zawieraniem nowych znajomości, ale moja postawa musiała ją... spłoszyć? Cofnęła się ostrożnie o jeden krok.
      Zastanawiałam się nad tym, co jej powiedzieć.
      - No cóż... - I to w sumie wszystko, jeśli chodzi o moją pomysłowość.
    Wydawało mi się, jakby Pooja czekała na coś więcej... Leio, przecież czeka, aż rozwiniesz swoją myśl! Ugh! Co się stało z całą moją nabytą inteligencją, kiedy jej najbardziej potrzebuję?! Wyparowała?!
      - Nie wiem co powiedzieć. - Przynajmniej trzymam się prawdy. To się ceni.
      - Nie dziwię ci się - odpowiedziała.
      Żartujesz.
     - Jakby to powiedzieć...
      - Najlepiej najprościej. - Ugryzłam się w język.
      - Masz rację. - Brawo za spostrzegawczość, siostro... raczej: kuzynko.
     Stałyśmy w milczeniu. Ja czekałam aż ona w końcu podejmie rozmowę. Czy ona oczekiwała czegoś z mojej strony? Nie wiem, nie umiem czytać w myślach. Nawet nie wiem co mam jej powiedzieć, to nie mnie babka odtrąciła od niej, tylko na odwrót!
      - Nie miałam jak się z tobą skontaktować. Nie chodzi o metody, ale... nie miałam wiele lat, więc nie pojmowałam co się dokładnie dzieje - powiedziała. - Kiedy was zobaczyłam, nie wiedziałam czy mogę podejść, poza tym, ani babcia, ani dziadek... nawet rodzice do was nie podeszli. Trzymali mnie i moją siostrę blisko siebie. Nie miałam kontaktu z ciocią Padme przez pięć lat. A po pogrzebie nikt już o was nie mówił. Nie wiem co siedzi w głowach naszej rodziny, ale ja tego nie chcę dalej ciągnąć. Chcę mieć kuzynkę, żyć z nią w dobrych relacjach. Wiem, że nie przyjdzie ci to od tak. Ale chcę cię poznać. Ciebie i twojego brata.
      W ciszy wyczekałam aż skończy.
     - Nie spodziewałam się tego - przyznałam, kiedy przetrawiłam jej słowa. - Nie możemy oceniać babci i dziadka. Nie wiem co im siedzi w głowach, znam pogłoski, więc moja ocena bierze się właśnie z nich. Całe moje życie niesprawiedliwie ich oceniam, bo nie znam ich motywów. Ale najwyraźniej tak musiało być. Staram się ich usprawiedliwiać, że chcieli dobrze. Ich poczynania są dziwne, ale w jakimś stopniu trafne. Czy gdyby twoja córka naraziła Jedi, nie zdenerwowałabyś się? - zapytałam.
     - Pewnie tak. Mógł przez z nią zostać wydalony z Zakonu, stracić szansę na coś wielkiego - zgodziła się Pooja.
       - Ale przyniosła wiele dobrego. Może im głupio. Nikt się tego nie dowie - stwierdziłam.
    Naberrie pokiwała głową, ale nagle spojrzała na mnie z błyskiem w oku. Takim charakterystycznym, który zwiastuje świetny pomysł... zależy z jakiej perspektywy się patrzy.
      - Ja mogę - oznajmiła.
      Ściągnęłam brwi.
     - Jak? No chyba nie chcesz z nimi porozmawiać. Przecież wzbraniają się od tego - przypomniałam.
      - Tak, ale nie mogą wiecznie milczeć w tej sprawie. Najwyżej się z nimi pokłócę. Daj mi szansę. Moja próba ci się należy. Nawet jeśli się nie uda, to przynajmniej się wstawiłam za tobą. Jesteś naszą rodziną i nic tego nie zmieni. Nie zaufasz mi, to pewne.  Ale chociaż pozwól mi się do siebie jakoś zbliżyć i wynagrodzić ci te wszystkie lata - poprosiła.
      - Nie musisz mi niczego wynagradzać.
     Chciałam ją powstrzymać. Nie lubię jak ktoś się dla mnie niepotrzebnie naraża, jak robi wszystko, żeby ułatwić mi życie.
     - Muszę. Sumienie mi to podpowiada. Łączy mnie z tobą przymusowa miłość, a ja nie chcę takiej więzi. Chcę, żebyśmy się pokochały naprawdę. Chcę być dla ciebie prawdziwą siostrą.
__________________________________
Pierwszy, ciężki, tydzień za nami. Trochę trudno wrócić do normalności...

NMBZW!

niedziela, 1 września 2019

Rozdział 12

      Moje sumienie kłóciło się samo ze sobą. Wyjść z cienia i złapać ich na gorącym uczynku czy poczekać?
      Właśnie!
     Miałam powiadomić Ahsokę! Dwa razy wcisnęłam przycisk na moim komlinku udostępniając tym samym swoją lokalizację. Mam nadzieję, że się pospieszy. Jest ich dwóch, więc potrzebuję wsparcia. Jeśli jednego złapię, to drugiego spłoszę.
      Dalej przysłuchiwałam się rozmowie.
      - To mnie przerasta. Myślałem, że spłacę swoje długi - wyznał właściciel mieszkania.
     - Spłacisz, jak wypełnisz zadanie do końca. Federacja liczy na ciebie. Zmniejsz cenę surowca - zarządzał drugi.
      - Nie mogę. Próbowałem. Robiłem co się da. Brakuje mi argumentów. Poza tym, wasze prośby nie skończyły się na surowcach. Nie taka była umowa!
     - Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Federacja przygotowała dla was rozporządzenie. Potrzebujemy zaakceptowania. Robisz to w ciągu dwóch tygodni albo tego gorzko pożałujesz. Twoja planeta też.
      - Czyżby? - zapytał znajomy mi głos.
     Jak na sygnał zeskoczyłam z dachu i pojmałam grożącego. Byli tak zdezorientowani, że nie zdążyli uciec i nie mieli jak się bronić.
      - Co tak szybko? - zdziwiłam się.
     - Byłam w pobliżu. Wolałam być w gotowości, czułam, że będę ci potrzebna. A co do was... to czuję zapach kary - zwróciła się do naszych więźniów.
      - Byłem w tragicznej sytuacji! - bronił się członek rządu Naboo. - Muszę powiedzieć rodzinie...
      - Nie ma na to czasu. Potem będą mogli cię odwiedzić - zawyrokowała Ahsoka. - Dalej!


    Padnięta położyła się na łóżku. Chęć snu zmuszała mnie do zamknięcia oczu i oddaniu się ciemności.
      - Dobrze ci poszło - pochwaliła mnie mistrzyni.
      - Dziękuję. Ale to było zbyt łatwe - stwierdziłam.
    - Tak, ale nie zawsze ci się tak trafi. Moc tak chce. Ale trochę to potrwało. Pomyśl ile się nauczyłaś. Pamiętaj, najciemniej jest zawsze pod latarnią. Zazwyczaj to, czego pragniemy, mamy podane na tacy, to tylko my sami nie potrafimy z tego skorzystać. Ale to, czemu nie umiemy, to już jest kwestia indywidualna, zależna też od sytuacji.

      Przesłuchaniem zajęła się królowa wraz ze swoją gwardią. Niestety, to nie koniec mojej misji. Miałam zostać na Naboo jeszcze co najmniej trzy dni. CO NAJMNIEJ. Przecież ja tu oszaleję. Jedyne co robię to siedzę w komnacie, przysypiam. Rozważałam jeszcze odwiedzenie pałacowej biblioteki i komnaty, którą dobudowano na rozkaz mamy. Taka tradycja - każda królowa zlecała powiększenie pałacu, aby zostawić w pamięci nie tylko swoje rządy, ale też coś materialnego, swoją duszę. To dziwne... ogółem mam inne poglądy na ten temat, lecz nie chce mi się z kimkolwiek wykłócać. Ideologia Jedi, lepiej zostawić w swoim gronie.
      Znalazłam się w beznadziejnej sytuacji, z której pragnęłam wyjść. Wspomnienia co chwilę do mnie wracały. Już nie chodziło o samo zadanie, ale trwanie w żałobie od dziesięciu lat, zastanawianie się co rodzice by zrobili, jakby zareagowali na to co robię. Nie znałam ich za dobrze, większość ich zachowań czy cech charakteru kojarzyłam z opowieści innych, nie zawsze obiektywnych.
      Jestem jak uwięziona w klatce stworzonej ze wspomnień, nieodwracalnych wydarzeń oraz faktów. Z tak wielu sytuacji potrafiłam znaleźć jakiekolwek wyjście, a z tego nie. Co za ironia!
       Znalazłam się w sytuacji jak jakiś cywil. Wiem, że to brzmi rasistowsko. Przecież ja też jestem w jakimś stopniu cywilem, prawda? Po prostu jestem w jakieś klasie społecznej, Jedi nawet sami nie wiedzą w jakiej. Po prostu Jedi - nie są gorsi ani lepsi od innych. Obrońcy pokoju mają te same rozterki co wszyscy, ale nie mogą na nich skupiać tak dużej uwagi.
      Wszystko... większość przekładamy na Moc, staramy się wyciągać z tego naukę, przeobrażamy to w spokój i w harmonię, szukamy najłagodniejszych wyjść z potrzasków, nieważne jakich. W mojej sytuacji nie potrafię się odnaleźć. Czasem boję się, że skończę jak Aayla Secura. Nie dlatego, że nie potrafię przeżyć bez rodziców, ale nie mam oparcia w rodziców. Brakuje mi dzieciństwa, a dano mi na nie szansę, po czym odebrano. Mam dziwne niespełnienie w swoim życiu. To właśnie z tego więzienia nie mogę wyjść - braku.
      Dziwię się do tej pory, że nie zeszłam w mrok, jest we mnie tyle sprzecznych emocji. Nawet nie mam jak znaleźć kogoś komu zaufam, kto będzie moim nowym problem, któremu się oddam i zapomnę o uczepionym się mnie uczuciu.
      Tak naprawdę go nie chcę.
      Ileż można rozpaczać? Już dawno się z tym pogodziłam, jedynie co mnie trzymały to same fakty. Muszę przestać powtarzać sobie, że należy z kończyć z gdybaniem. Samo wmawianie sobie nic mi nie da, należy w końcu działać.
      Więc tak zrobię.
      Skończę z tym zaraz po wylocie na Tatooine.
      Teraz mam szansę.
    Na Naboo mam szansę przygotować się do następnego dnia. Nie dlatego, że mam tu testy sprawnościowe czy coś w ten deseń. Ale tu się wszystko zaczęło - gdyby nie konflikt na Naboo moi rodzice by się nie spotkali, to tutaj odbył się ich pogrzeb, to tu zaczęło się moje depresyjne i desperackie utworzenie sobie nowych wspomnień o nich. Tu to skończone. To zabrzmi głupio, ale chcę się odrodzić.
     Chcę się zmienić.
     Chcę zacząć żyć tu i teraz.
     Pod koniec własnego życia rozliczę się ze swoim sumieniem.
    Kiedy nadejdzie pora, dowiem się od rodziców to, na co czekałam, czekam i będę czekać. Nie wiem co to jest, ale jeżeli kiedyś spotkam ich po drugiej stronie, mam nadzieję, że zasłużę na dwa słowa.
    "Kochamy Cię".
    Obym im dała powód do dumy.
_________________________________
Tak, wiem, powinnam wrócić w środę!
Ale od środy do środy za szybko mi czas biegł, a niedziela to taka idealna była! Więc wracam do systemu niedzielnego!
Nie powiem, że jestem zadowolona z tych wakacji, jedynie udało mi się seriale pokończyć, książki były, ale nie zdążyłam z trzema, nah. Trudno. Ale za to przeczytałam dwie, których nie miałam w planach, więc nie jest źle.
Od czerwca pracowałam praktycznie codziennie i we wrześniu też mam pracować. Jedyne co było dobre w te wakacje, to jedno wesele (nie było dobre, ale przełamało jakąś rutynę), dwie osiemnastki i najważniejsze: PIĘĆ DNI u JAWY. Szczęście niepojęte!
Chcę wrócić do szkoły, lubię swoją szkołę, lubię ludzi, którzy tam są. Mam nadzieję, że wam się powiedzie w nowej klasie/szkole. Do której idziecie? Ja do trzeciej technikum.

NMBZW!

czwartek, 20 czerwca 2019

Rozdział 11

      Zanim się zebrałam, to zaczęło się ściemniać. Nie żebym miała jakieś obiekcje co do mojego wyglądu, że muszę schludnie się ubrać czy coś. Czemu ja się w ogóle tłumaczę? Jestem Jedi... a, no tak. Nie zwykłym (Jakby ktoś chciał mnie upomnieć: nie chodziło mi określenie "Niezwykły Jedi" - Kiwi) Jedi, tylko Jedi z przywilejami. No bo, jaki inny padawan ma swój własny dom? W każdym razie, mniej więcej chodzi o to, że nie stroję się w jakieś nie wiadomo jakie sukienki, ale niestety pozostaje problem fryzury. Mój problem polega na tym, iż: moje włosy są grube, ciężkie, długie i jest ich dużo. Tu raczej nie chodzi o mój wygląd, tylko bardziej o wygodę i zebranie ich wszystkich do kupy. No bo wiecie, wygoda nie zawsze wiąże się z funkcjonalnością.
      Zapytacie: czemu ich nie zetniesz?
    No właśnie, mam głupi sentyment. Pomyślcie: moja mama była senatorem, więc wymyślne fryzury stały się jej codziennością. Skoro matka ich nie ścięła za każdym razem, kiedy wyruszała na misję - a było ich sporo - to po co ja mam to robić. Choć to głupie, wiem, moimi włosami chcę jakoś uczcić jej pamięć. Poza tym, nie każdy może mieć włosy, więc cieszę się z tego, co mam.
      Poza ogarnięciem samej siebie i swoich włosów... dobra, przyznaję się, tego dnia sama z nimi się nie męczyłam, a zrobiły to służki królowej. Z jednej strony jest mi głupio, bo chciałam odrzucić pomoc królowej jeżeli chodzi o moje życie w pałacu, a z drugiej strony... skoro mam okazję, to czemu miałabym nie skorzystać? Poszło im to szybciej niż mi. No i miałam co innego na głowie. Idealnie na uratowanie świata!
      Najważniejsza rzecz: kiedy tylko mam możliwość - medytuję. Niektórzy tego nie potrzebują, a ja wiem, że sama z siebie dostatecznie się nie wyciszę, jak powinnam. Nie lubię działać porywczo, nawet najmniejsze zawahanie zaczyna mnie przerażać. A co jeśli zboczę ze ścieżki? Niby to nie jest możliwe przy tak małym ryzyku, ale potem skleja się to w całość i rośnie jedno wielkie zło, które mnie wypełni. Uczę się na błędach Ahsoki, ale tylko i wyłącznie dlatego, że nie czuję się pewnie.
      To błąd.
      Niepewność też mnie sprowadzi na złą drogę.
    Wyruszyłam kiedy tylko granat zaczynał dominować nad pomarańczem zachodu słońca. Wybiegłam jednymi z którychś tylnych drzwi. Wyostrzyłam zmysły i zastanowiłam się, w jakich ciemnych zaułkach może się kryć jakiś spiskowiec?
      Chociaż... nie musi się ukrywać, może bezczelnie znajdować się na widoku, dla zmyłki. Szybko przypomniałam sobie spis publicznych miejsc Naboo, gdzie mógłby robić interesy moja ofiara. Zadanie miałam utrudnione, ponieważ to było jak szukanie wiatru w polu. Nie miałam nawet spisu podejrzanych.
      Ale przecież liczyli na mnie.
      Zaczęłam od najdalej położonej od centrum kantyny. Może mi to trochę zająć, bo to  na pewno nie handlowali informacjami tak bardzo na widoku i zapomniałam poprosić Ahsokę o spis i wizerunek osób, które służą w w radzie lub ogółem w pałacu. Wiedziałabym kogo szukać, wskazówka, a tak to muszę polegać na swojej Mocy i wyciszeniu. Przecież właśnie o to chodzi - żebym się więcej nauczyła. Polegają na moich umiejętnościach. Im lepiej i szybciej wykonam swoje zadanie, tym szybciej wrócę na Coruscant i przejdziemy do misji na Tatooine.
     Weszłam do do budynku. W powietrzu unosiła się woń alkoholu i zapach dziwnych substancji. Nie chciałam nawet zgadywać o to. Raz, nie interesowało mnie źródło smrodu, a dwa: w niczym by mi się to nie przydało. Albo... nie no, przecież nie miałam szukać różnych pachnideł czy używek, to nie moja rola. Poza tym, tego w galaktyce jest od groma i niewielu się tym przejmuje. Najważniejszy stał się odwet zygerriański, dlatego handlarze używek mieli otwarty rynek. Znalazły się sytuację, gdzie miejscowe policje planet zatrzymywały dealerów, wymierzały kary, ale tak naprawdę, w porównaniu do codziennego strachu przez możliwe niewolnictwo, to tylko błahostka.
      Usiadłam przy barze. Powinnam czuć się zniesmaczona oraz zestresowana, a dla mnie było to dziwnie naturalne. Moja twarz pozostawała w cieniu kaptura narzutki służącej jako część uniformu Jedi. Nie nosiłam typowego płaszcza i stroju, swój ubiór skompletowałam sama, by wygodnie mi się pracowało. Długi płaszcz zostawiłam tylko na specjalne okazje jak pogrzeby, ważne wizyty Kanclerza czy festiwale z jakieś okazji. Do misji używałam zwykłej, beżowej (musiałam sprawdzić ten odcień, bo kompletnie się nie znam - Kiwi) peleryny, która sięga mi do pasa.
     - Zwykły, najtańszy sok. Bez dodatków - poprosiłam barmana beznamiętnym tonem i rzuciłam parę kredytek na blat.
     Siedziałam tam dobre pół godziny, wyciszałam się najlepiej jak potrafiłam, skupiałam się parę razy na tych samych rozmowach, ale żadnych informacji nie zdobyłam. Poza tym, Moc jawnie dawała mi znać, że nic tam po mnie i powinnam ruszać dalej.
     Jestem raczej zbyt obiektywna. Sądziłam, że szybko to załatwię, ale ta misja wydaje się bardziej żmudna niż sądziłam.
    Wybrałam się do następnych dwóch kantyn, ale sytuacja się powtórzyła. Tak zmarnowałam dwie godziny ze swojego życia. Z drugiej strony, robiłam co w mojej mocy, więc nic aż tak złego się nie stało. Działam dla dobra innych, więc czy aby na pewno trwonię swój cenny czas?
    Z jednej strony miałam ochotę już teraz zakończyć moją podróż, ale nie mogłam. A co jeśli po prostu przeoczyłam? Będę musiała wracać przez parę wieczorów w te same miejsca i robić to samo. Czy w tak błędnym kole zdołam cokolwiek osiągnąć?
    Kierowałam się z powrotem do centrum Theed. Wieczór... w sumie to już noc, wydawała się naprawdę spokojna. Na Coruscant nie mogłam tego powiedzieć, tak bardzo przyzwyczaiłam się do ciągłego hałasu w dzień i noc, że spokój utrudniał mi zasypianie. Niestety na Naboo nie wszystko było tak bardzo idealne, jak się wydawało. Usłyszałam kłótnie dwóch mężczyzn. Pobiegłam do źródła hałasu i schowałam się w ustronnym miejscu, żeby nie mogli mnie zobaczyć. Jest ze mnie tak drobna osoba, że bez problemu filar zdołal mnie ukryć.
     - Nie taka była umowa!
    - Od paru wieczorów nie zjawiasz się w naszym umówionym miejscu! Myślałeś, że przede mną zwiejesz? Cywilne mieszkanie nie zapewni ci schronienia.
    - Królowa coś podejrzewa!
    A jednak mogło być łatwo.
________________________________
Hej! Wybaczcie, że wczoraj nie opublikowałam, ale o 11 miałam zakończenie roku i od razu potem wróciłam na obiad do domu i do pracy.
TO OSTATNI ROZDZIAŁ PRZED WAKACJAMI. WRACAM 28 SIERPNIA.
Poza tym, szykuję dla was niespodziankę!
Mam nadzieję, że wszyscy przeszliście do następnej klasy/skończyliście szkołę. Ja wyszłam ze średnią 4.0, teraz odpoczywam zarabiając. Zamierzam spiąć się jeżeli chodzi o blogi w te wakacje. Dziękuję wam za wszystko i do zobaczenia!

NMBZW!

środa, 12 czerwca 2019

Rozdział 10

     Na Coruscant nie padało jakoś często, klimat był jakby harmonijny. Jeżeli już miało lać, to jak z cebra, aczkolwiek nikt nie przetransportował pogody z Kamino. Tam... nawet nie można tego porównać. Dochodzę do wniosku, że nie mogłabym tam mieszkać. W każdym razie, zazwyczaj w stolicy Republiki świeciło słońce, ale nie grzało tak, jak na Tatooine.
     Zresztą... o czym ja mówię? Wszystko: wiatr, pory roku, temperaturę, deszcz nadzorowała Sieć Kontroli Pogody Coruscant, czyli tak zwana WeatherNet. Czy mogę więc mówić o jakiejkolwiek naturalności?
     Tamtego dnia, jakiś tydzień po powrocie z Naboo i pogrzebu moich rodziców, wybraliśmy się z bratem oraz członkami Rady Jedi oraz z Ahsoką - wraz z Obi-Wanem powinni tam być jako nasi mentorzy - aby Kanclerz mógł z nami porozmawiać. Zrozumiał naszą sytuację i zaoferował pewną pomoc i opiekę. To on nie sprzedał apartamentu mamy, chciał go oddać Zakonowi, ale nie Zakon nie mógł tego przyjąć - nie chcieli posiadać, więc Bail Organa wziął mieszkanie na siebie, ale tylko na papierku. Doceniam jego hojność, nie mieszał się w utrzymanie go jakoś bardzo. Przysłał służki z Naboo do zajęcia się nim, sama królowa pochwalała ten pomysł i współpracowała z senatorem oraz Kanclerzem. Nie czułam się z tego powodu jakoś lepsza, niekiedy nawet mi to ciążyło - ktoś się dla mnie poświęcał aż za bardzo. Wręcz narzucał się, ale to dla naszego dobra. Bardzo szybko zaczęłam to doceniać, dokładniej: zaraz po wyjściu z senatu tego feralnego dnia.
     Nie wiem skąd, nie wiem jak, ale reporterzy HoloNetu dowiedzieli się, że mamy spotkanie w biurze Wielkiego Kanclerza Republiki. Strzelam, że jakiś senator dla większego zarobku czy za cenę poparcia w pewnej sprawie, sprzedał tę informację i napatoczyli się jak owady.
     Co jest w tym wszystkim najgorsze?
     Każdy czynnik.
    Otoczyli nas ze wszystkich stron, odtrącili Mistrzów, którzy nie mogli nawet nas obronić. Jakby chociaż dopuścili się do przepychania, to zostaliby oskarżeni o brak szacunku do innych, agresywność. Sam fakt, że nie mogli nawet mieczem świetlnym ich postraszyć, bo poszliby pod sąd. Strażnicy Senatu niewiele mogli zrobić.
    Udało nam się przedrzeć do transportowca, a gdy znaleźliśmy się bezpiecznie w środku, reporterzy zaczęli się rozpraszać zrezygnowani. Wtedy ich pochwycono i przeprowadzono do biura Kanclerza. Tam natychmiast mieli usunąć nagranie materiały, Kanclerz przesłał do ich centrali mandaty oraz najlepsi hakerzy pousuwali namiastki nagrań z HoloNetu.
      Już więcej nas nie tknęli.
      Ten dzień wspominam jako pewną traumę i nauczkę. Wszyscy, którzy mieli nas chronić, robili co mogli, starali się. Kiedy faktycznie nie mogli nic zrobić, poczułam brak bezpieczeństwa i zrozumiałam, że muszę to docenić. Przez część swojego życia uznawałam to przykład braku danej osoby w potrzebie, aż w końcu zrozumiałam, że to sprawka bezsilności oraz obrotu spraw nie do przewidzenia. Przecież znajdowali się tuż obok. Najważniejsze są chęci - to, że nie dali rady odtrącić wroga, nie znaczy, że nie próbowali.
     Najmniejsze zagrożenie czekało na mnie na Naboo. Wszystko było tu tak naturalne, spokojne i pozbawione stresu. Pomimo tego, to właśnie Coruscant uznawałam za swój dom. Tata zawsze powtarzał, że jego dom istniał tam, gdzie znajdowała się akurat jego matka. Tak samo nauczył i nas. Wiem, że nie powinnam porównywać żywych istot do trupów w takich sprawach, ale to przecież na Naboo spoczywali nasi rodzice. Tu dorastała moja mama, tu zawsze witano nas ciepło.
      A nie czuję się tu bezpiecznie.
     - Nie możemy wrócić szybciej, wiesz o tym - przypomniała mi Ahsoka, kiedy tylko weszła do naszej kwatery. Musiała wyczuć moje pogubienie zwłaszcza, że siedziałam na ziemi tuż obok wielkiego okna i tępo wpatrywałam się w krajobraz Naboo.
     - Bardzo mnie zastanawia nasza misja na Tatooine. Luke pewnie się do niej przygotowuje - zauważyłam.
      - Ty też. Znajdź w tej misji drugie dno - poleciła mentorka.
      - Polityka mi się nie przyda na Tatooine. Negocjować i tak już potrafię.
     Togrutanka uśmiechnęła się i usiadła na przeciwko mnie.
     - Z Anakinem były pewne dwie rzeczy - zaczęła. - Łamanie rozkazów i obiekcje co do moich samodzielnych zadań.
     - Kolejna historia? - domyśliłam się.
    - Po części. Każdy świat ma swoje mroczne strony, pamiętaj. Niestety, nie każdy ma tak wiele czasu, żeby wszystko wyśledzić jak należy. Weź pod uwagę również to, że masz mi na tej misji towarzyszyć. A nauka... sama uznałaś, że wiele potrafisz.
    - Chcesz mi powiedzieć, że puszczasz mnie na samodzielną misję, żeby szukać na Naboo złoczyńców? To łamanie rozkazów - zdziwiłam się.
     - Czyli robię to, co zawsze robił twój ojciec. Tylko że ja daję ci kredyt zaufania. Wiem, że sobie poradzisz, a on nawet jak wiedział, że dam radę to mi nie pozwalał, bo to zbyt duże ryzyko. Doceń. Chcesz się czegoś nauczyć, co do misji... złap tylu ile dasz radę, to ci się przyda na Tatooine.
     - Na Tatooine obowiązuje tylko prawo Huttów.
     - Ale na szumowiny trafisz na każdym kroku. Nie mogę cię wiecznie chronić, nieważne jak bardzo bym się starała. Jeżeli będziesz mieć problemy, w miarę możliwości się ze mną skontaktuj. Możesz ruszyć nawet teraz, ale zaczynając od tej chwili, melduj się co godzinę. Bałagam. Jedno połączenie, oznacza, że wszystko jest dobrze, dwa: potrzebujesz wsparcia. Jasne? Przybędę tak szybko, jak tylko dam radę. Poproszę kapitana, aby udzielił mi wgląd do kamer, żebym wiedziała gdzie jesteś.
      - Czy masz na myśli kogoś konkretnego? - zmartwiłam się.
    - Zastanawiałam się już wcześniej, jak zaradzić twojej nudzie i moim pomysłem było "Cokolwiek". Dowiedziałam się od straży, że mają w swoich szeregach zdrajcę. Spisek z Federacją Handlową. Nie przeciw królowej, ale interesom Naboo. Bardzo niekorzystny spisek trwający od roku. Spoczywają w tym momencie na tobie losy gospodarki rodzinnej planety twojej matki. Mogłabym zrobić to sama, ale doszłam do wniosku, że prócz treningu da ci to jakieś poczucie bycia częścią tego świata. Twoi rodzice zrobili dla Naboo bardzo wiele. Teraz pora na was - wytłumaczyła Tano.
     Zastanowiłam się chwilę. Nagle kąciki moich ust powędrowały w górę.
     - Federacja Handlowa, tak? - upewniłam się.
     - Tak - potwierdziła Ahsoka lekko zmieszana. Znała mnie bardzo dobrze. Mnie i mój uśmieh. Na pewno już rozmyślała nad tym, co ja takiego mogłam wymyślić. - O co chodzi?
     - Przypomniało mi się pewne zdanie pasujące do tej okazji.
     - To znaczy?
     - "Jak nie wiesz o co chodzi, to znaczy, że chodzi o pieniądze" - zacytowałam.
     - Praktycznie zawsze chodzi o pieniądze. A na pewno o majątek - zauważyła mistrzyni.
     Wstałam.
     - Jak wyruszę to dam ci znać. Dorwę go.
_________________________________________
Hejka! U mnie wszystko zapięte na ostatni guzik. Czekają mnie dwa miesiące czytania książek, pisania i oglądania seriali. Brawo ja!

NMBZW!

środa, 5 czerwca 2019

Rozdział 9

      - Ahsoka zostanie pasowana jeszcze dzisiaj - zawyrokował Mace Windu.   
     Obi-Wan nie mógł oderwać wzroku od fotela Anakina. Ponownie stał pusty, ale tym razem go zastąpią, nie będą czekać. Teraz naprawdę zginął, to już nie były domysły.
      - Kiedy z nią rozmawiałem, upierała się, że nie jest jeszcze gotowa - odparł ponuro.    - Za bardzo się przywiązała i przyzwyczaiła. Już dawno była gotowa - zauważył Ki-Adi-Mundi.
    - Rozumiem ją. Dla mnie też był jak brat. W pewnym momencie jak syn, bo musiałem go wychować. Też nie byłem gotowy tak, jak ona. Mnie też Qui-Gon zostawił z tym samego. Ona nie chce mnie słuchać - zwierzył się Kenobi.
      - Bo i teraz gotowy nie jesteś - odezwał się Yoda.
      Obi-Wan zastanowił się chwilę.
      - Masz rację - przyznał.
      - Co cię trapi? - zmartwiła się Luminara Unduli.
      - Zanim Anakin przybył na Geonosis, osiem lat temu, przebywał na Tatooine. Kiedy wróciliśmy z Ansion, mówił, że męczą go sny związane z matką. Poleciał tam przy pierwszej lepszej okazji. Znalazł ją w wiosce Tuskenów. Podobno jedyne co trzymało ją przy życiu to nadzieja, że Anakin w końcu się zjawi. Miała rację, ale po paru sekundach umarła w jego ramionach. Po bitwie na Geonosis, Anakin obudził się w salach uzdrawiania. Pierwsze, co zobaczył, to proteza. W końcu spojrzał na mnie i zaczął oskarżać mnie o śmierć swojej matki. Miał rację, powstrzymywałem go, a mogłem wyrazić zgodę, wbrew wam. Mogłem, bo wybaczylibyście nam. Boję się momentu, kiedy usłyszę od bliźniąt, że śmierć ich rodziców to moja wina. Mogliśmy wymyślić inny plan, a jednak skorzystaliśmy z tego. Zginęli, kiedy się rozdzieliliśmy.
      Nastąpiła długa cisza, każdy milczał jakby bał się ją przerwać. Spostrzeżenia Obi-Wana były trafne, ale nie pewne. To tylko domysły, jego wewnętrzne rozterki i spekulacje spowodowane odciśniętym piętnem na jego sumieniu. W ów momencie jego JA zostało pogubione i zachwiane. Wiedział co ma robić, znał swoje zadanie oraz cel. Pytanie brzmiało: od czego zacząć? Jak zacząć? Musiał tym dzieciom pomóc się odnaleźć, ale jak, skoro sam może się szybko pogubić? Kenobi to Jedi, którego nikt nie widzi po ciemnej stronie Mocy, bo to zbyt szlachetny człowiek i aż przesadnie idealny Jedi. W takich chwilach sam swoją przyszłość w świetle zasłania mrokiem pytania "A co jeśli?"
    - Anakin miał rację, ale nie patrzył na to ze strony, z której ty. Twoim błędem jest to, że nie starałeś się przedwcześnie postawić w jego sytuacji. Wszyscy jesteśmy dziećmi jakieś kobiety, ale on ją znał za długo - zauważyła Shaak Ti. - Skywalker nie próbował spojrzeć na to jako Jedi żyjący według kodeksu. Sam go niedługo potem złamał. Nie umiał żyć bez przywiązania. Nie powinieneś obawiać się czegoś, czego wina leży nie tylko na twoich barkach. Nie możesz zakładać w tej sytuacji najgorszego.
     - W żadnej sytuacji. Musimy być obiektywni - zauważył Ki-Adi-Mundi. - Spodziewanie się najgorszego nie może nas skłaniać, żeby przykryć nią wszystkie pozytywy. Harmonia, Obi-Wanie.
     - Tej harmonii musisz nauczyć bliźnięta. To jest twoje zadanie, bo jesteś najlepszym przykładem osiągnięcia harmonii - pochwalił Mace Windu.
     - Ale po jednym sukcesie nie mogę zakładać pasma zwycięstwa. Udało mi się wychować Anakina, ale nie mogę nastawić się na powodzenie kolejnej misji w kształceniu padawana. Nie mam jednego, mam dwóch. Ahsoka sama nie da sobie rady - ciągnął Obi-Wan.
     - Ty też nie. Będziecie się wymieniać. Do póki żyjesz, Obi-Wanie, los tych dzieci jest w twoich rękach i na pewno nie zbłądzą - pouczył Korun. - Kwestią zostaje twoje rychłe odejście, bo każdy kiedyś umrze. Przypomnij sobie zachowanie Anakina, gdy musiałeś wcielić się w łowce nagród, by przeszkodzić w zamachu na Palpatine'a. Jeżeli te dzieci po twojej stracie popadną w taki sam stan, wtedy nawet Ahsoka ich nie powstrzyma. Musicie ich podnieść po stracie rodziców. Nie są dorosłe, tak, jak Anakin, kiedy znalazł swoją matkę. Są dziećmi, jako tako nieszkodliwe, bo możemy je na razie upilnować. Nawet jako Jedi nie są do końca świadome tego, co się stało. Najgorsza będzie strata kolejnych najbliższych.
      - Będę o tym pamiętać - obiecał Kenobi.
      Czasami rady Rady Jedi są tak oczywiste, że czuł się jak idiota. Tylko nie do końca był świadom, czy czuję się tak, bo podejmuje oczywiste tematy, czy dlatego, że oni traktują go jak debila? Z uśmiechem przypomniał sobie wieczne frustracje Anakina, który twierdził, że członkowie Rady Jedi nigdy nie traktowali go poważnie, nie mieli zaufania. Z perspektywy czasu nawet zaczął go rozumieć. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że przez całe życie Skywalker był lekceważony, a po jego śmierci nagle doceniany. Jeżeli osiągnął tę samą umiejętność przeniesienia swojej świadomości w Moc, to na pewno widział co się dzieje. Wiele razy Obi-Wan zastanawiał się, czy zdoła się skontaktować ze swoim dawnym uczniem, ale nigdy nie dostał odpowiedzi.
      Kenobi bardzo tęsknił. Pragnął znowu porozmawiać ze Skywalkerem albo chociaż usłyszeć jego opinie lub złość na reakcję społeczeństwa na śmierć małżeństwa. Nie zdziwiłby się, gdyby się wściekł. Zachowanie reporterów było żenujące.
       Jak można prześladować niewinne dzieci - zwłaszcza Jedi, które żyją w pewnym odizolowaniu?
_______________________________________
Hej! Od soboty zaczęłam pracować, w tym tygodniu po szkole. Ale udało się! Dziś mam wystawione proponowane oceny i średnią 4.0! JUHU!
A teraz lecę do pracy!

NMBZW!

środa, 29 maja 2019

Rozdział 8

      Tydzień później obudziła mnie Ahsoka.
      - Zbieraj się, mamy misję - pospieszyła. Zaspana niewiele rejestrowałam, co się dzieje.
      - Jaka misja? Co ty mówisz? - Zdziwiłam się.
      - Tuż przed wojnami klonów na twoją mamę przygotowano serię zamachów. Żaden się nie udał. Problem w tym, że wtedy była do Federacja Handlowa. Znowu zaczął się kryzys górników, związane z uchodźcami. Pooja może być w niebezpieczeństwie - wytłumaczyła.
      Nagle jakoś lepiej zaczęłam kontaktować.
     - Wiem, że nie chcesz z nią zbytnio rozmawiać. Ale to kim jesteś, zostanie w tajemnicy, póki sama się nie zorientuje. Ale jest plus. Odwiedzisz grób w wolnej chwili - zauważyła Ahsoka. - Idź się przygotować. Wezmę ci śniadanie w stołówce. Zjesz i wylatujemy natychmiast.
      - A co z Luksem? Nie potrzebuje twojej pomocy? - Wiem, nie powinnam zaczynać tego tematu. Poza tym, nie rozmawiałam z nią o tym od tamtego dnia. Myślę, że mam jakieś prawo, w sensie przyzwoitym, zapytać.
      - Poradzi sobie - odparła. Miałam wrażenie, że gdyby mogła i nie powstrzymywało jej przywiązanie do nas, to powiedziałaby to oschłym tonem.
      Stwierdziłam, że na jakiś czas znowu zaprzestanę pytać, aby jakoś regularnie sprawdzać, czy wszystko w porządku. Martwiłam się o nią, to w końcu moja rodzina.
      W miarę szybko, choć niechętnie, podniosłam się z łóżka i ruszyłam w stronę odświeżacza.

     Na lądowisku nałożyłam na swoją głowę kaptur mojej szaty Jedi. Nie miałam jej długiej, jak tradycyjna, ale była to krótka pelerynka dopasowana do mojego stroju w kolorze khaki.(Komentarz od autorki: możecie się śmiać, ale szukałam tego odcienia na liście w wikipedii) Na mój uniform składały się trochę jaśniejsze getry, tunika z długim rękawem z odsłoniętymi ramionami oraz buty w podobnym kroju co Ahsoki. Oczywiście miałam też na talii pas z mieczem świetlnym i najpotrzebniejszym małym ekwipunkiem: lekami, kieszonkami z kredytami oraz kawałki suchego chleba.
      - Senatorze Naberrie, nazywam się Ahsoka Tano, a to mój padawan. Będziemy służyć jako twoja ochroną - przedstawiła się moja mistrzyni.
      - Miło poznać. Dziękuję za pomoc. - Zaprosiła nas w stronę w statku, a my podążyłyśmy za nią. - Nie sądziłam, że i mi się to przytrafi. Miejmy nadzieję, że przeżyję.
     - Dołożymy wszelkich starań, aby nie stała ci się jakakolwiek krzywda, pani - obiecała togrutanka.
    W środku usadowiłyśmy się w kajucie. Kiedy piloci wystartowali, a Ahsoka kliknęła odpowiedni przycisk na panelu obok drzwi, by je zamknąć, zdjęłam nakrycie z głowy.
      - Nie jest tak źle, prawda? - zagadnęła.
      - Powiedzmy. Czuję się naprawdę nieswojo - przyznałam.
     Resztę podróży przemilczałyśmy. Obydwie miałyśmy do przemyślenia parę swoich spraw. Jedi posiadają takie. Nie zawsze jako te związane z osobami z zewnątrz, ale z własnymi rozterkami, choć należy się z nimi udać do Yody. Wszystkie nasze zmiany nastrojów mogą źle wpłynąć na nasze korzystanie z Mocy.
     Ożywiłam się w momencie wyjścia z nadprzestrzeni w sektorze Chommell. Za każdym razem, kiedy pojawiałam się w rodzinnych stronach mojej mamy, to czułam w sobie dziwną aurę. Po prostu byłam szczęśliwa, jakby rodzice zostawili w Mocy jakieś echo po sobie. Niestety, odczuwałam też odrębne emocje - smutek sprzed dziesięciu lat. Całą planetę spowijał mrok większy niż ten dawany przez wieczorne niebo.
      - Wszystko dobrze? - skontrolowała moja mentorka.
    - Tak. Cieszę się, że tu jestem. - W jakimś stopniu było to kłamstwo. Ukłuło mnie w serce w momencie nakładania na głowę kaptura. Niestety, musiałam się w jakimś stopniu ukrywać przed swoją własną kuzynką. Nie chciałam rozmowy z nią, przyznaję. Nie wiem jakby zareagowała; może zaprosiłaby mnie na filiżankę kaffu i poopowiadała najnowsze ploteczki z HoloNetu lub fascynujące rodzinne historię.
      Od obu mnie mdliło.
      Miałam swoją własną rodzinę; dziwną, ale nie powtarzalną. Moją - pełną miłości na swój sposób, indywidualnej wersji przywiązania. Mającą prawdziwe problemy. Znaczy, zależy dla kogo. To oczywiste, cywile mieli na głowie zarobek, długi, wyżywienie, wychowanie. Jedi zajmowali się treningami, ochroną, obroną, a przede wszystkim: studiowaniem Mocy. Dla mnie zbrojny i moje priorytety Jedi były o wiele ważniejsze niż to, co łączyło cywilów. Fakt, zbyt egoistycznie, zwłaszcza jak na strażnika pokoju.
      Ale nie zamierzam tego zmieniać: moje głupie spaczenie Jedi po ojcu kłóci się z polityczną stronę po mamie - jej dobrym sercem dla innych. Na przykład kwestia uchodźców to temat, gdzie znajdę ogrom argumentów za i przeciw w przypadku Jedi i polityka. Jestem mieszanką wybuchową.
      Podeszliśmy do lądowania.
      Moja kuzynka nie zamierzała robić maskarady, od razu statek skierował się do pałacu. Pięknego pałacu, który we mnie wzbudzał niechęć. Spędziłam tu najgorsze chwile życia, czyli oczekiwanie na pogrzeb. Wszystko przypominało mi mamę. Sama wolność tej planety była jej zasługą. Kto wie co by się stało, gdyby nie złamała blokady Federacji Handlowej?
      Wzięłam głęboki w dech i po chwili wypuściłam nozdrzami całe zebrane w sobie powietrze.
      Czas zmierzyć się z rzeczywistością.
      Czy Obi-Wan i Ahsoka wiedzieli z czym się mierzą?
____________________________________
Coraz częściej zapominam o wstawieniu rozdziału XD Środa to raczej zły dzień, ale daję radę! Po wakacjach znajdziemy inne rozwiązanie. Mam nadzieję, że się podoba!

NMBZW!

środa, 22 maja 2019

Rozdział 7

      Dokładnie wiedzieliśmy, a mimo to się łudziliśmy. Do archiwum nie wpłynęło jeszcze żadne z raportów wywiadów dotyczących broni Zygerrian. Z jednej strony, no jasne - po co skoro to tylko pogłoski, ale z drugiej... Rada powoli zachowuje się tak samo jak podczas wojen klonów. Zatajają przed Jedi różne fakty. Rozumiem, że to tajna misja, ale nie wspomnę o wydarzeniach, które w ogóle nie zostały uwzględnione w bazach. Wiem, że mogę śmiało wystąpić o uzupełnienie informacji, lecz... co jeśli to zły ruch? Zostanę zbesztana lub po prostu zbyta.
      - Wybierzesz się ze mną do Senatu? - zaproponowała Ahsoka przysiadając się do nas podczas śniadania. Na swoim talerzu ułożyła małą porcję jajecznicy i jedną kromkę chleba. Kubek napełniła do połowy herbatą. Togrutanka zawsze była szczupła i niewiele jadła, ale mimo to nadal emanowała tą samą energią i nigdy nie traciła siły na cokolwiek.
      Zawahałam się. Nie obserwowałam poczynań w Senacie parę dni.
     - W sumie - zgodziłam się.
     Tano spojrzała na mnie troskliwie.
      - Boisz się, że spotkasz Pooję?
      Zastanowiłam się nad doborem słów - grzebanie łyżką w mojej owsiance zdawało się mi to ułatwiać. A może po prostu starałam się uniknąć odpowiedzi wymalowanej w moim wzroku skupionego akurat w misce?
      - Czy ja wiem? Nie mam pojęcia jak się z nią obnosić. Czy w ogóle zechce się ze mną skontaktować ten jeden jedyny raz. Mieli szansę choć przywitać się z nami na pogrzebie. Skoro my zdołaliśmy wyczuć niechęć, to ty tym bardziej - zarzuciłam jej.
      - Bardziej niepewność, zagubienie zważając na sytuację. Ale masz rację. Powinni z wami porozmawiać. Mieli mnóstwo czasu - zgodziła się Tano.
      Cały żal, zapomniany lub niezauważalny przez ostatnie dziesięć lat, ostatnio coraz częściej się we mnie wzbierał. Nie rozumiałam do końca czemu, radziłam sobie świetnie bez babci, dziadka, cioci. Obi-Wan i Ahsoka bardzo dobrze mi ich zastępowali.
      Przecież miałam rodzinę.
      Czułam miłość.
      Nie spotkałam jej.
      Z jednej strony cały stres ze mnie spłynął w momencie wyjścia z budynku Senatu, ale pragnęłam konfrontacji z moją kuzynką. Niekoniecznie musiałam się z nią komunikować. Samo ujrzenie jej miny wynagrodziłoby mi te wszystkie lata. Tak, wiem - nie wolno mi tak myśleć, ani napawać się negatywnymi nastrojami innych, ale przecież to taka silna reakcja.
      A moim obowiązkiem jest ją przezwyciężyć. Odnaleźć spokój - samo rozróżnianie dobra od zła nie wystarczy. Należy wybrać tę drogę, która pozwoli nam wykorzystać nasze spostrzeżenia w należyty sposób, aby obronić światło, pokój, jasność. I zachować pewną równowagę Mocy. Powtarzam: pewną. Do harmonii potrzebna jest jasna strona Mocy, jak i ciemna strona Mocy. Sithów nie wykryto od piętnastu lat. Właśnie - nie wykryto, co nie oznacza, że ich nie ma.
      - Nie chcesz może poprowadzić treningu? - zaproponowałam mojej mentorce.
     - Chcesz się wyżyć? - domyśliła się Ahsoka. W jej głosie słyszałam jawne zmartwienie, ale też niepewność.
      - Nie. Ale dawno nie trenowałyśmy. - Nie skłamałam. To prawda, w naszym przypadku sparingi odbywały się co trzy dni, a nie ćwiczyłyśmy ze sobą jakieś dziesięć dni. To do niej niepodobne, zwłaszcza, że mam się przygotować do misji. Ona wie, że mi to potrzebne.
     - Wybacz, że cię zaniedbałam - wyznała, jakby czytała mi w myślach. - Jestem zajęta ostatnio Luksem.
      No tak.
     Zaraz po wiadomości o śmierci moich rodziców, Ahsoka rozstała się z Luxem Bonteri na rzecz opieki nad nami. To dziwne, od dziesięciu lat... w sumie to od siedemnastu, biegają za sobą, ale żadne nie potrafi się dogonić. Miłość w ich przypadku jest możliwa, istnieje między nimi, ale za każdym razem, gdy coś się stanie, widzą przeszkodę i nie decydują się na wspólne życie. Doceniam moją ciocię za jej oddanie, miłość i udane próby zastąpienia nam rodziców, ale nigdy nie robi nic dla siebie. A kiedy zajmie się czymś innym, to automatycznie jej wstyd za nasze zaniedbanie. My nie odczuwamy odstawienia na bok, wręcz przeciwnie. Pewną wolność i zadowolenie oraz radość wynikającą z tego, że Tano potrafi żyć czymś innym, a nie tylko mną i Luke'm.
      Bardzo pragnęłam, żeby Ahsoka się zakochała. Nie wiem czemu - może dlatego, że sama nie widziałam dla siebie nadziei? Ja wiem, mam dopiero piętnaście lat, ale nastolatki w moim wieku uganiają się za innymi. Szczerze powiedziawszy, to nawet nie kodeks Jedi mnie powstrzymuje, ale raczej trauma. Cokolwiek w moim życiu by się nie działo, zawsze ma to związek ze śmiercią rodziców. Owszem, ich miłość może robić wręcz za legendę, zginęli oboje za dobro Republiki, przetrwali wojny klonów, udowodnili, że przywiązanie nie sprowadza Jedi na złą drogę. Ale poświęcili swoje dzieci.
      Tak, mam syndrom rodziców.
    Co na to mama lub tata? Co by powiedzieli? Co by zrobili? Każde wspomnienia staram się usprawiedliwiać, bo przecież to niemożliwe! A jednak muszę się zmierzyć z rzeczywistością. To, co słyszę, to nie domysły czy założenia, to suche fakty, których nie mogę podważyć. Więc boli bardziej.
      - Zawiesiłaś się - wyrwała mnie z zamyśleń Ahsoka.
      - Wybacz - przepraszam.
     - Dziś ci odpuszczę trening. Sama nie jestem w nastroju. Obiecuję, jutro wrócimy do dawnego trybu. Dziwię się, że narzekasz, wielu by się zamieniła - stwierdziła.
      Znajdowałyśmy się na piętrze kwater. Zmierzałyśmy w stronę jej pokoju.
     - Martwię się o ciebie - przyznałam.
     - Nie musisz. To wasze dobro jest najważniejsze.
    - Nie męczy cię to zobowiązanie? Nikt ci nie kazał mieć nas na oku. Starasz się bardziej niż trzeba.
     - Nie przeszkadza mi to. Uwierz, wy też się mną zajmujecie. Nie mamy wobec siebie ani nikogo długów. Jestem twoim mentorem, muszę się tobą opiekować. - Ahsoka przystanęła przy drzwiach.
    - Ale twoja rola wykracza poza granice Mistrzyni Jedi wobec padawana. - Przypomniałam jej, choć nie musiałam. Ona doskonale zna swoje czyny.
      - Wiem o co ci chodzi. Lux nie jest priorytetem. Nie przeszkadza mi, ani wam. Nie mam wobec niego żadnych obowiązków. To jest mój wybór, że utrzymuję z nim jakiekolwiek kontakty. To, że kiedyś byliśmy parą nie zmienia mojego podejścia do naszej znajomości.
      - Nie chcesz czasem wrócić?
      Zawahała się.
      - Szczerze?
______________________________________________

środa, 15 maja 2019

Rozdział 6

     Od... propozycji? Minął tydzień, a my nadal niewiele wiedzieliśmy. Rada sama została pozbawiona obfitych informacji, ale starali się uzupełniać wszystkie luki, aby przygotować nas dobrze do zadania. Jedynie co mogliśmy wiedzieć, to to, że celem stała się planeta, na której wychował się nasz ojciec. Co lepsze, Pooja Naberrie wygrała wybory na reprezentanta sektora Chommel w senacie i lada moment przyjdzie co do czego. Czemu ja się tak tym stresuję?
      W końcu po pięciu dniach Rada raczyła nas zaprosić na spotkanie, aby udzielić nam więcej informacji.
     - Jak wiecie, Tatooine jest pod kontrolą huttów, którzy od wielu lat toczą osobiste walki z Zygerrią. Zygerria depcze im po piętach - podjął Mace Windu.
     - Więc Tatooine jest zagrożone - stwierdziłam. Oczywiście, że tak. Inaczej by nas tam nie wysyłali.
      - Nasz wywiad wie o ataku na Tatooine. Zygerria ma konkretną broń, nawet na Tatooine jest jej jakaś część, ale bardzo dobrze schowana. Tatooine nie jest zaludniona, więc trudno cokolwiek ukryć. Nadal nie wiemy co to jest. Czy to w ogóle jest rzecz - wytłumaczył Korun.
      - A jeśli nas tam uwiężą? Musimy tam przybyć zanim zdążą zaatakować, a mogą w każdej chwili - zauważył Luke.
    - Nie wiemy, kiedy możemy was tam wysłać. Problem w tym, że nie możemy was dobrze przygotować do tego. Nie zrozumcie nas źle, ale... wasz ojciec wpadł w niewolę, a wiedział dosłownie wszystko. Macie czternaście lat, skoro im udało się pojmać ich, to was będzie łatwiej. Nie oszukujmy się. Ahsoka musi lecieć z wami a sama niewiele miała do czynienia z niewolnictwem. Stracić waszą trójkę jak Skywalkera i Securę? Nie znowu - postanowił Windu.
      Wzdrygnęłam się słysząc nazwisko Twi'lekanki.
     Słyszałam od Ahsoki opowieść o kapitanie Rexie, który przez trzy lata wojen klonów wiernie służył Republice i WAR. Kiedy Separatyści, wykorzystując swoje wtyki w początku całej tej historii, postanowili rozwiązać cały konflikt Rozkazem 66, prawie przeinaczyli wszystko w totalną katastrofę. Owa procedura stała się wirusem i paru klonom nie udało się jej zwalczyć w sobie. Podczas ataku, CT-7567, próbował zabić mojego tatę, ale nie zdołał. Tak bardzo się tym przejął, że postanowił popełnić samobójstwo. Wszyscy sądzili, iż więcej się to nie powtórzy.
      Ale powtórzyło.
      Aayla Secura, kiedy miałam parę miesięcy, trafiła razem z moim ojcem do niewoli. Przez trzy lata była gwałcona i bita. Każde jedno przesłuchanie prezentowało jej nową bliznę, która miała zostać jej do śmierci. Pięć lat po śmierci moich rodziców na księżycu Endor, Secura postanowiła popełnić samobójstwo. Trójka stała się bardziej bolesna niż piątka, trauma silniejsza od miłości Kita Fisto. Choć śmiało mogła się z nim związać, nie potrafiła nawet wyobrazić sobie zbliżenia do jakiegokolwiek mężczyzny, nawet tego, któremu bezgranicznie mogła zaufać. Jej wspomnienia bardzo zachwiały jej osobę w Mocy, nie potrafiła się odnaleźć, a ciemna strona Mocy za bardzo ją kusiła. Jej terapie polegały na kurczowym trzymaniu się światła, aby w końcu nie zdecydowała się zrobić krok w mrok.
      - No tak, nawet najlepsze przygotowanie nie jest w stanie niczego zagwarantować - odezwałam się nie dając po sobie poznać chwilowej ucieczki we wspomnienia.
      - Tak czy siak, nadajecie się do tej misji najlepiej - upierał się Windu.
     - Przeczucia... przeczucia mam. Lecieć musicie wy. Dobre rzeczy czekają na was - przewidział Yoda.
      - Co rozkażesz, Mistrzu - zgodził się ochoczo Luke.
      To jest jedna z wad mojego brata - skrupulatne lizusostwo. Nie dawał tego po sobie poznać, ale potrafię przejrzeć go na wylot. Od małego miał dziwne zamiłowanie do podziwiania Jedi, zwłaszcza tych z Rady. Nieraz wyczuwałam w Mocy echo pychy zatytułowanej "Jestem uczniem Obi-Wana Kenobiego". Ale w jakimś stopniu ten aspekt mówił o jego skromności - wolał chwalić się w jakimś stopniu swoim mentorem niż faktem kto go spłodził. Co prawda, Obi-Wana ma przez prośbę taty, ale nasz kochany wujek zawsze mógł odmówić. A nie zrobił tego.
      - Nie lepiej aby już zacząć nas do tego przygotowywać? Przecież umiemy dochować tajemnicy - zaproponował mój bliźniak.
      - Mamy za mało informacji - powtórzyła Luminara.
     - To wykorzystajmy wszystko to, co jest nam wiadome. Przecież chodzi o jak najszybsze działanie - zgodziłam się z bratem.
     - Zanim zrobisz krok do przodu, upewnij się czy masz podłoże - poinstruowała Unduli. - A co jeśli wprowadzimy was w błąd? Jeśli nasze informacje są omylne? Jeśli to zaważy o waszej porażce? Nie oszukujcie się, zawsze może pójść coś nie tak.
      W takich chwilach jak ta, włączał mi się charakterek po tatusiu. Co prawda, nie zamierzałam się z nimi kłócić, ale postanowiłam zrobić coś na własną rękę. Najlepsze w moim planie było to, że Ahsoka zgodzi się bez mrugnięcia okiem. Wystarczy poszukać w archiwach i w pewnych nowinkach HoloNetu.
       Luke spojrzał na mnie ukradkiem, a ja uśmiechnęłam się znacząco. Podniosłam na chwilę lekko kąciki ust, aby tylko on mógł zauważyć. Jego błysk w oku dał mi do zrozumienia, że podejmuje się mojego wyzwania. W podobnych chwilach dziwię się, że się zgadza - za bardzo słucha się Obi-Wana, jest zbyt potulny, ale mimo wszystko udaje mu się dowieść kogo krew w nim płynie.
      - To wszystko? - upewniłam się.
      - Tak, możecie odejść - zgodził się mistrz mojego brata.
      Ukłoniliśmy się okazując szacunek, po czym wyszliśmy z sali.
      - Znajdę Ahsokę i pójdę z nią do biblioteki. Czeka nas długa noc - zapewniłam.
      - Pomogę wam. Szybciej nam pójdzie - zaoferował się Luke.
      Właśnie dlatego dobrze jest mieć brata.
_________________________________________
Jest już ze mną lepiej, znacznie lepiej. Miałam jakiś czas blokadę weny, niechęć do pisania, ale mi się poprawia.

NMBZW!

środa, 8 maja 2019

Rozdział 5

      Niecierpliwie czekałam na powrót brata. Trzy dni wcześniej, Obi-Wan, podczas rozmowy z Ahsoką, poinformował, że zamierzają wrócić, bo misja zakończyła się powodzeniem. Senat od razu zwołał zebranie w celu naprawienia rządu     Ryloth i ponownego włączenia jej do Republiki Galaktycznej. Na początku sama planeta musi utworzyć swój własny rząd, aby w ogóle stawiać jakieś kroki. Tyle dobrze, że owy świat chce jeszcze pomocy Republiki po tak wielu latach niewoli. Raczej rozumieli, że próbowano spłacić dług Kaminoanom oraz wyzwolić jeszcze inne planety.
      Coraz częściej obserwowałam nowinki z Naboo, gdzie kampanie wyborcze na senatora dobiegały końca. Nadal największe szanse miała moja kuzynka Pooja. Zastanawiałam się czy w ogóle wiedziała o moim istnieniu i czy zechce mnie w ogóle odszukać. Czy moja babcia oraz dziadek chcieli ukryć kim naprawdę są dzieci tak opłakujące ich córkę na pogrzebie? Pooja miała wtedy dwanaście lat, jej starsza siostra, Ryoo, czternaście. Dałyby się tak oszukać? Może to dziwne, że próbuję nawiązać jakiś kontakt, skoro sami nie próbowali. Myślę, że Rada pozwoliłaby chociaż na jedno spotkanie, Obi-Wan na pewno by się za nami wstawił, widział Anakina po stracie swojej matki, to wystarczający argument.
      Ale czy faktycznie byli dla mnie tak ważni?
     Gdybym nie była wrażliwa na Moc nawet nie pamiętałabym rodziców. Ktoś, kogo się po prostu nie pamięta lub nie ma z nim tak dobrych relacji, nie powoduje w nas uczucia straty, kiedy odejdzie. Dlatego, gdybym nieświadomie doświadczała miłości mamy i taty, nie byłabym tak zagubiona i egzystowałabym nie mając ich przy sobie - jak reszta Jedi. Nie wiedziałabym czy żyją, jak się mają. Członkowie Zakonu nie widzą w tym problemu, nauczyli się trwać bez większego przywiązania. Ja miałam tylko rodziców, brata, Ahsokę i Obi-Wana. To jedyna rodzina, jaką pozwolono mi mieć, więc nie rozumiem dlaczego nazwisko mojej kuzynki obudziło we mnie taką ciekawość.
      A nawet strach.
      Pojawienie się Pooji w moim życiu strasznie by je zachwiało. Mam zbyt dużo swoich problemów, żeby przejmować się jeszcze rodziną, która o mnie nie pamięta. Poza tym, po swojej mamie odziedziczyłam wrażliwość na swoją własną opinię publiczną. Choć niewiele osób wie kto jest dokładnie dzieckiem Padme Amidali, nazwisko Naberrie się rozniesie po całej Republice. To nie chodzi o to, czy będą o mnie mówić, tylko o to, czy na pewno chcę, aby ktoś mnie kojarzył z Pooją. Nawet nie wiem, jak mam się o niej wypowiadać przed samą sobą. Z pogardą? Miłością?
      Moje włosy potargał rozpętany przez lądujący transporter wiatr. W środku znajdował się mój brat, prócz informacji mi przekazanych, bez żadnych problemów wyczuwałam w Mocy jego echo: pełne radości, zapału do walki i ekscytacji oraz... dumy. Niewątpliwie go rozpierała, musiał sobie bardzo dobrze radzić, ale zauważyłam, że z dnia na dzień robił się coraz to poważniejszy. Jaki okaże się po tej wyprawie?
     - Witaj - powiedział, kiedy tylko się do mnie zbliżył. Przytuliłam go i po paru sekundach wypuściłam ze swych ramion. Cudownie było go mieć przy sobie. Tworzyliśmy dziwne rodzeństwo; w pełni zgodne, nigdy się nie pokłóciliśmy, zawsze współpracujemy i martwimy się o tego drugiego. Po prostu mamy tylko siebie i zastępujemy tym samym rodziców, choć myślę, że gdyby żyli to na pewno relacje między mną a moim bratem pozostałyby takie same jak teraz.
      - Gratuluję udanej misji - pochwaliłam go, gdy szliśmy w stronę hangaru skąd mieliśmy wyjść, aby udać się do kantyny.
      - Nie było tak źle jak sądziłem - przyznał. - Ale cały czas miałem z tyłu głowy tatę. Starałem się słuchać Obi-Wana, żeby tylko nie podjąć samodzielnie decyzji. Ja wiem, że to źle, że muszę stać się odpowiedzialny, zwłaszcza w starciu z nimi, moim największym koszmarem, ale... bałem się. Bałem się, że jeśli sam zadecyduję, to ja trafię do niewoli, nawet jeśli mi to nie groziło. Takie spaczenie.
      - Poradziłeś sobie, zwalczyłeś pewne lęki - zauważyłam.
      - Tak, ale dużo mnie to kosztowało - odpowiedział szczerze.
      Zastanowiłam się chwilkę.
      - Nie będziesz mieć po tym... traumy... prawda? - zmartwiłam się.
     - Nie, raczej nie. Tak myślę. Mam pewien szok, zawsze jak wracam z misji to czuję się, jakby mnie ktoś zamroził w karbonicie. Trudno mi dojść do siebie, zostaję kompletnie wyrwany z rzeczywistości. Nie pojmuje jej - wyznał.
      - Dla rodziców rzeczywistością była wojna - przypomniałam.
      - Nie wyobrażam sobie... iść na wojnę i dzień w dzień w niej uczestniczyć. Mieć wolne, odpocząć sobie, wracać na krążownik i nie ogarniać, bo się miało święty spokój. Zupełnie odwrotna sytuacja - zachichotał Luke.
   - To indywidualna kwestia. Zgłodniałam. Oczywiście, najbardziej tęskniłam za twoim towarzystwem.
      - Ja za tobą też tęskniłem. - Po tych słowach objął mnie ramieniem.
     Kochałam mojego brata, lepszego nie mogłam sobie wyobrazić - i choć wielu Jedi dziwnie się z do nas obnosili, to nie oddałabym tej relacji za żadne skarby. Ktoś powie, że to dlatego, że nikogo nie mamy. A ja myślę, że to po prostu katalizator, a reszta wyjaśniła się sama. Nawet bez tego byśmy się dogadywali, wspierali, ufali sobie, przeżywalibyśmy wspólnie porażki i sukcesy. Bo od tego są przyjaciele. Przyjaciele tworzą rodzinę, a jeszcze silniejsza przyjaźń tworzy się, gdy twoim najlepszym przyjacielem jest członek rodziny.
      W kantynie postawiłam na dość skromny posiłek, potrawka i kromka chleba. Nie miałam ochoty jeść, może to z emocji. Nie chciałam powiedzieć Luke'owi o Pooji, to jedna z tych spraw, gdzie zastanawiałam się czy jest na tyle ważna, by o niej wspominać. To idiotyczne, martwiłam się o osobę praktycznie dla mnie obcą, więzi krwi to nie wszystko. Pragnęłam wyznać mu co czuję w związku z tym, przecież prawdopodobnie będziemy się z nią mijać, możemy mieć z nią jakikolwiek kontakt, ale z drugiej strony wolałam trzymać to dla siebie.
    - Czeka was misja. - Obi-Wan przyszedł w momencie, kiedy skończyli swój posiłek.
    - Gdzie? - podekscytował się Luke.
    - Na Tatooine.
________________________________________
Czy ktoś to w ogóle czyta?

NMBZW!

środa, 1 maja 2019

Rozdział 4

     Po śmierci mamy, Jar Jar został zmuszony do powrotu na Naboo w celu wyboru nowego senatora sektora Chommel. Gunganin był przedstawicielem swojej rasy oraz drugim, co do kolejności, ambasadorem Naboo. Strasznie niezdarna istota, ale zawdzięcza mu się zgodę dwóch od wieków skłóconych ze sobą populacji. Mimo wszystko - rodzinny świat mojej matki potrzebował kogoś w Senacie. Zgodzono się jednogłośnie, Neeyutnee została wybrana pomimo tego, że praktycznie w połowie kadencji została zmieniona na tronie przez Apailanę. Do tej pory nie wiem czemu tak się stało. Nigdy nie wnikałam, może miano królowej nie jest takie przyjemne jak się wydawało? W końcu panowała podczas wojen klonów, a kryzys spowodowany konfliktem nie sprzyja rządom.
      Czasem wpadam do Senatu, ale nie lubię tam przebywać. Każdy kto mnie mija, patrzy na mnie jakby zobaczył potwora lub niebezpieczne zwierzę. Tak naprawdę bardziej byłam podobna do mojej babci - Shmi Skywalker - niż do mojej mamy, ale mimo wszystko, widać kogo jestem córką. Nikt nie znał mojego imienia i starannie go ukryli. Zawsze przy kimś z zewnątrz mówili "Padawanie Naberrie". Nigdy nie podawali "Amidali" ani "Skywalker", żeby słuchaczom dłużej zajęło domyślanie się lub w ogóle brak dezorientacji.
      Moje zainteresowanie polityką jest równie wielkie, co matki, ale tak nie pojmowałam jej w równej mierze co tata. Wiele rzeczy wydawało mi się bez sensu i znajdowałam alternatywy do nich. Niestety, zbyt wiele moim pomysłów zalatywało dyktaturą. Próbowałam przy pomocy innych jakoś zrozumieć kwestie dyplomatyczne i mi się udawało. Ahsoka twierdziła, że bardzo wiele we mnie ojca, o czym świadczyło bezemocjonalne wysłuchiwanie debat na posiedzeniu Senatu. Wolałam stać cicho i potem dopytywać się innych. Można też to uznać za szkolenie padawana, ale mistrzyni Tano bardzo często porównywała mnie do swojego mentora. Tyle dobrze, że miała więcej ogłady niż Skywalker i faktycznie mogła mnie nauczyć tego, co uznawałam za konieczne, a nie było moim obowiązkiem.
      - Jakieś wieści od Obi-Wana? - zapytałam w pewnym momencie cały czas próbując zachować podzielną uwagę i rejestrować wszystkie słowa wypowiadających się senatorów.
      Ahsoka zawiesiła na mnie wzrok przez ułamek sekundy i znowu wróciła do obserwowania zebrania.
     - Na razie muszą wyzwolić mniejsze miasta. Dopiero potem mogą dostać się do Lessu. Zygerrianie stosują identyczne metody co Separatyści w czasie wojen klonów. Są przewidywalni do pewnego stopnia, ale zawsze szykują jakieś niespodzianki - odparła togrutanka. Miała rację, w końcu jedną z niespodzianek, to śmierć moich rodziców. - Poradzą sobie.
      - Nie twierdzę, że nie - zauważyłam.
     - Chodź. Wracamy do świątyni, nic tu po nas - stwierdziła Tano i skierowała się korytarzem ku wyjściu. Jak na dobrego padawana przystało, szłam krok za nią. Większość ludzkich uczniów określało swoją rangę warkoczykiem. Moje włosy niestety były na tyle grube, że co parę dni na nowo splatałam je w ciasne warkocze - czasem tylko w dwa, jeden, a nawet i parę tworząc dziwną kombinację dającą pełną swobodę. Nie chciałam ich skracać, bo tylko utrudniłabym sobie ich pewne ułożenie, ale to akurat mały problem. Traktowałam to jako pewien hołd dla mamy, dlatego moje miejsce w hierarchii Jedi określały ruchy, gesty i po prostu młody wiek.
     Kiedy znalazłyśmy się w śmigaczu, którym zamierzałyśmy wrócić do siedziby Zakonu, zagadnęłam:
      - Nie nudzi cię czasem życie Jedi? No wiesz, kiedyś jako padawan miałaś mnóstwo roboty, poza medytacją, treningami i nauką, ale potem przyszły wojny klonów. Jak wróciłaś do dawnego życia?
     - Kiedy Anakina wzięto do niewoli, swój czas poświęcałam wam, a kiedy odeszli, moim zadaniem stało się wychowanie was. Cały mój czas wolny to zamartwianie się o was. Często czytam, ale... nie potrafię znaleźć swojego miejsca. Nigdy nie zdołam wrócić do tego, co było. Sama zastanawiam się na tym, jak mogłam żyć i znaleźć sobie robotę, a potem... konflikty zbrojne. Nie potrafię się zbytnio zająć sobą. Uczenie ciebie i wychowywanie w jakimś stopniu wypełnia mój czas. Lecz nie potrafię usiąść w ciągu dnia i się położyć. Muszę coś robić - wyznała togrutanka.
      - Cywile mają trochę łatwiej. Mogą sobie pozwolić na holoseriale i różne holoksiążki.
      - Kto ci powiedział, że Jedi nie wolno? W naszym życiu chodzi o obronę tego, z czego cywile nie zdają sobie sprawy. Dlatego sami z siebie nie oddajemy się takim relaksom. Jako Jedi musisz znaleźć priorytet. Nasz to nauka, nad panowaniem, nad tym co się dzieje, rozwiązywanie problemów, dążenie do bezpieczeństwa innych. Po prostu nasze myślenie jest zaprogramowane na dobrym wykorzystywaniu czasu w pełni. I choć wiecznie te same czynności są nudne, to oglądając taki holoserial włącza nam się przestroga, że przecież możemy robić teraz coś pożyteczniejszego, co nam pomoże, a nie tracimy czas na coś, co w żaden sposób nas nie kształci pod względem tego, co Jedi powinni robić - wytłumaczyła.
      - Powinnam się cieszyć z bezczynności? - zapytałam
      - Po części. W momencie, kiedy twój czas zostanie wypełniony przez natłok spraw, zatęsknisz za choć paroma minutami nudy. Uwierz, to dziwne, sama tego nie pojmuje. Zataczamy koło, ale taka jest natura żywych, myślących istot.
      - Czy to prawda, że Neeyutnee ma zostać zastąpiona w Senacie? - zapytałam nagle.
      - Czemu pytasz? Ponoć kończy się jej kadencja, a społeczeństwo Naboo ma swojego faworyta, ale nie wiem dokładnie kogo - odpowiedziała Ahsoka.
      Trochę się zdziwisz, pomyślałam.
      - Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej - przyznałam.
      - Dlaczego? - zdziwiła się.
      - Bo mówimy o Pooji Naberrie.
     Ledwie wypowiedziałam to nazwisko. Moja mama przyznała się do małżeństwa z Jedi, ale rodzice mimo wszystko byli na nią źli, bardzo dużo ryzykowali. Ostatecznie skończyło się na tym, że moja mama nie miała z nimi kontaktu aż do śmierci. Miała ograniczony z Solą, swoją siostrą i mamą Pooji, ale po jej śmierci nie mogłam mieć kontaktu z nimi. Widziałam ich raz, na pogrzebie rodziców.
    Mam dziwną zrazę do mojej kuzynki.
________________________________________
Na razie moja majówka opiera się na oglądaniu Gry o Tron. Ciekawe i wciągające, ale nie jakoś szczególnie, żebym je pokochała. Dużo oczywiście czytam i wracam do Gwiezdnych Wojen!

NMBZW!

środa, 24 kwietnia 2019

Rozdział 3

      Na planecie Naboo nadszedł wieczór. Owa planeta bez względu na porę dnia była naprawdę piękna. Cały urok dopełniał szum wodospadów - charakterystyczna cecha tego świata. Tego dnia wszystko stało się nagle ponure, a zmrok mroczny, choć nie powinien. Granat nieba zawsze wszystkim kojarzył się z przyjemnymi przechadzkami uliczkami. Nikt nie obawiał się utraty życia.
      Ten dzień był taki, jaki powinien być.
      Zupełnie inny.
      Kompletnie pozbawiony radości.
      Tłumy ludzi zebrało się na ulicach. Każdy ubrany w ciemne szaty, niekoniecznie czarne, ale też w odcieniach szarości, grantu i bordu. Na wszystkich twarzach malowała się powaga, smutek, obojętność, miarowy spokój, rozczarowanie, niedowierzanie, a nawet powstrzymywanie się od wykrzyknięcia krótkiego zdania o treści "To niesprawiedliwe". To takie zadziwiające, jak wiele współczucia potrafili mieć obcy ludzie do cudzej krzywdy. Jak wielkim zaufaniem trzeba darzyć jedną z rzadzących głów, żeby jej śmierć spowodowała takie poruszenie wśród większości ludu, a nawet w wielu częściach galaktyki.
      Kiedy pada pytanie, która planeta jest najpiękniejsza nocą, dziewięćdziesiąt procent pytających odpowiada "Coruscant", ze względu na niesamowity efekt wielu świateł widocznych nawet z kosmosu. Ta noc na Naboo była zdecydowanie najpiękniejsza. Naturalne światła płynące ze świec dawały lepszy efekt niż te sztuczne wydobywające się zza okiennic coruscańskich drapaczy chmur. Piękne na swój sposób, ale zdecydowanie w smutnym charakterze.
      Na samym końcu Theed, dawno temu, wybudowano małą kaplicę gdzie odprawiano uroczystości zwane pogrzebami. Tuż obok widniały groby tych najbardziej zasłużonych w służbie publicznej. Zanim pochowano nieboszczyka, najpierw wstawiali go do tej małej kapliczki, składający się z zadaszenia i kolumn. W przypadku jednego z Jedi, Qui-Gona Jinna, spalono go. Na jego pożegnaniu nie zjawiło się zbyt wiele osób. Członkowie Rady, królowa Amidala wraz ze świtą, kapitan Panaka oraz padawan Qui-Gona - Obi-Wan Kenobi a pod jego opieką Anakin Skywalker, którego miał za zadanie uczyć.
      Obi-Wan nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał ponownie powtórzyć tę samą procedurę. Tym razem nie mistrza, a swojego dawnego padawana.
     Główną drogą, otoczoną z lewej i prawej strony przez mieszkańców Naboo, były prowadzone przez zwierzęta trumny. Zaraz za nimi, na czele, królowa Apailana wraz ze służkami, dopiero potem Obi-Wan, Ahsoka, a między tą dwójką bliźnięta. Następnie Rodzina Naberrie i Rada Jedi, przedostatnimi ważne osobistości, a na samym końcu przedstawiciele Legionu 501 - kapitan Appo, Fives oraz trzech najlepiej sprawujących się żołnierzy.
      Wraz z Lukiem byłam jak zaklęta. Tak jakby nas zamkniętą w szklanej zasadzce, gdzie powoli kończył się tlen i nikt nie zdoła nam pomóc. Czas się zatrzymał, istniało tu i teraz, nie widzieliśmy przyszłości - trudno sobie ją wyobrazić bez rodziców. Za wcześnie na gdybanie i myślenie nad tym co nam życie przyniesie. Wegetacja, nic nie więcej. Zero radości, wieczny smutek.
      Wprowadzono trumny pod zadaszenie.
     Pomimo tego, że mama nie była Jedi, postanowiono obojga spalić a prochy przyspać do wspólnego grobu.
      Kremacja trwała w nieskończoność. Przynajmniej tego chcieliśmy. Miałam nadzieję, że zawsze będę mogła patrzeć na ich ciała, choć strasznie pokaleczone i martwe, to jednak. W końcu jednak ogień zgasł i cały świat kompletnie nam się zawalił.
      - Chcę stąd iść - wyszeptałam do Ahsoki, kiedy zaczęto zamykać grób. Togrutanka kiwnęła głową i wzięła mnie oraz Luke'a za dłonie i zaczęliśmy iść w stronę zamku. Tłum powoli się rozchodził. Mimo wszystko, choć ciężko w to uwierzyć, nikt nie chciał uwieczniać naszego wizerunku, szanowali to, co się stało i nasz stan psychiki. Nie mieliśmy siły przebywać tam dłużej i czuć na sobie wzroku babci, dziadka i cioci.
      Poprzedniego dnia mieli wielkie obiekcje co do tego, kto jest naszym ojcem, jakie życie nas czeka. Współczucie może i mieli, ale nie biła od nich sympatia na tyle duża, że chciałabym utrzymywać z nimi nawet kontakt wzrokowy. Nie zainteresowali się nami zbytnio. Poza tym, nie mogliśmy żyć w relacjach rodzinnych. Rodziców i tak już nie mieliśmy, więc jaki sens?
      Wróciliśmy do pałacu i do przydzielonej nam sypialni.
      - Chcę wracać na Coruscant - oświadczyłam smutna.
      - Jutro z rana. Wiem, że was to przerasta. Ale choć raz do roku będziecie musieli tu przylatywać. Poza tym, dom w krainie Jezior. Apailana mówiła, że jest wasz. Jeżeli tylko zechcecie i Rada na to pozwoli, przylecicie tam - odpowiedziała Ahsoka.
     - Jeżeli ty mi pozwolisz - przypomniałam.
     - Zawsze. Obi-Wan również. Mimo wszystko, zawsze będę dla was rodziną. Ciocią, a jeśli wolicie siostrę, zaakceptuję - wyznała Tano.
      - Wolę ciocię. Nie ma takiej drugiej - stwierdził Luke
      - Nie zostawiaj nas. Chociaż ty - poprosiłam przytulając się do niej.
      - Nigdy - przyżekła obejmując Luke'a.
________________________________________
Witam! Jak po strajkach?

NMBZW!

środa, 17 kwietnia 2019

Rozdział 2

      Opadłam zmęczona na sofę.
    Za każdym razem, kiedy przychodziłam do apartamentu mamy, na raz dostawałam róŻne przebłyski, jakby wizje z przeszłości. Dopiero z czasem udało mi się to jakoś uporządkować, ale przez pierwsze pięć lat zawsze robiło mi się słabo od natłoku scen. Nie mówiłam tego mistrzowi Yodzie, bo bardzo pragnęłam poradzić sobie z tym sama, ale w końcu nie wytrzymałam i poradził mi, gdzie dokładnie szukać skupienia, aby w tym aspekcie Moc stała się moim przyjacielem i nie podkładała mi kłód pod nogi za każdym razem, kiedy pragnęłam uporządkować swoje teraźniejsze życie z przeszłością.
     Prawda jest taka, że nie czułam się tu jak w domu. Żeby mieć z mieszkania coś więcej niż tylko schronienie, miejsce do spania i życia, trzeba przebywać tam z osobami, które się lubi i w jakiś sposób kocha. Rodzice mnie opuścili, a to oni byli fundamentem tej rodziny. Według mnie, sama się nim stanę w momencie, kiedy założę rodzinę. Jeśli w ogóle to zrobię.
     Prawda jest taka, że nie widzę potrzeby w przywiązywaniu się. Jestem nieplanowanym dzieckiem, wielkim ryzykiem dla moich rodziców, żyjących w zakazanej miłości. Ja planuję żyć według zasad Jedi. Bo zwyczajnie na ten moment boję się utworzyć w głowie "Co będzie, jeżeli  postąpię tak...". Padme Amidala i Anakin Skywalker oddali życie za Republikę i wolność ofiar zygerrian. Mówiąc o Republice, mówię o wszystkich jej obywatelach oraz o Jedi. Czyli także o mnie. Czy czuję, się jakby rodzice mnie przed czymś uratowali? Nie. Wpędzili mnie w samotność, prawdopodobnie przez swój własny błąd - nieuwagę. Jak więc mam żyć szczęśliwa, skoro odwetu zygerriańskiego nie ma końca, a moich najbliższych mogę policzyć na palcach jednej ręki, choć niegdyś mogłam na obu? To wcale nie dlatego, że jedna osoba musiała znaleźć się kciuku drugiej dłoni - po prostu odsunęłam się od tych, którzy mnie kompletnie nie rozumieli - wynosi to dziewięćdziesiąt dziewięć procent znajomości.
     Prócz rodziców, nie miałam także dziadków, cioci, wujka i kuzynów z prawdziwego zdarzenia. Miałam tylko Ahsokę, Obi-Wana, Luke'a. To moja jedyna rodzina, okrojona przez wolę Mocy, dla zwykłych cywilów - przez los. Problem w tym, że ja wiem, dlaczego dziadkowie nigdy się nami nie zaopiekowali, nie zaakceptowali. Twierdzili, że mama zgłupiała i niszczy życie swojemu mężowi. Tak się czuła do momentu wyznania mojego ojca przed Radą. Kiedy wyrażono zgodę, całe uczucie się ulotniło. Mimo wszystko, żal moich dziadków pozostał.
     - Panienko Leio! - wyrwał mnie z zamyślenia bardzo znajomy głos. Nie miał pojęcia jak bardzo byłam mu wdzięczna. Wiele rzeczy pamiątkowych po rodzicach stały się wręcz skarbami, między innymi ten droid protokolarny zbudowany przez tatę. Choć bardzo często zakłopotany i niezdarny, że aż wsyd przyznać, to tak naprawdę był czymś więcej niż tylko blachą i złączonymi przewodami. Cieszyła się, że w momencie śmierci rodziców, znajdował się wraz z R2 przy Obi-Wanie, który zabrał ich z powrotem na Coruscant. - Nie wiedziałem, że panienka wróci do domu. Kazałbym przygotować...
     - Nie trzeba - uspokoiłam go. - Jadłam w Świątyni, ale możesz polecić przygotować kolację. Zjem zaraz gdy zapadnie zmrok. Do tego czasu powinnam zgłodnieć. Do tego czasu poczytam różne dokumenty polityczne.
     - Wedle rozkazu, panienko. Że pozwolę sobie zapytać, gdzie pan Luke? - zaciekawił się.
     Zawahałam się. Chwilę zajęło mi podjęcie decyzji czy skłamać, zachować milczenie, czy jednak wyznać mu prawdę i wysłuchiwać jego panikowania. Pomimo tego, że droid naprawdę denerwował, bo często zdarzało mu się zagalopować, to tak naprawdę nie potrafiłam go oszukiwać. Nie zasługiwał na to.
     - Dostał misję. Leci z Obi-Wanem do końca znieść niewolnictwo na Ryloth.
     - Wielkie nieba! Panienko, nie boisz się...
     - Boję. Bardzo się o niego martwię. To pytanie jest zbędne, wiesz o tym - przerwałam pouczająco.
     - Oh, no tak. Wybacz, pani. Pójdę przekazać polecenia i zostawię panią z nauką. - Po tych słowach oddalił się zakłopotany.
     - 3PO - zawołałam go. Droid zatrzymał się. - Nic się nie stało. Doceniam twoją troskę. Naprawdę. Dziękuję ci.
     - Do usług, pani.
     Poszłam w stronę małego gabinetu mojej mamy. Zanim powołano nowego senatora, Ahsoka poprosiła Jar Jara o zlecenie dwóch kopii. Jedną dla niego, drugą dla mnie. Togrutamka przewidziała, że córka senatora będzie chciała w jakimś stopniu podzielić los swojej matki oddać się w jakimś stopniu polityce. Nie myliła się. Nie pałałam jakąś wielką miłością, jednym z powodów było to, że nie oddam się życiu publicznemu, mam zostać Jedi, więc czytam to z ciekawości i z przeznaczeniem dla zrozumienia oraz przyszłych misjach, choć nie wiem czy jakoś bardzo mi się to przyda w związku z niewolnictwem. Moja mama miała tylko pięć lat na spisanie tego wszystkiego, a i tak większość swojej politycznej kariery poświęcała swojej planecie i całemu sektorowi Chommell.
      Zasiadłam za biurkiem i długo studiowałam papiery dotyczące uchodźców. Mama zawsze była za ratowaniem życia innych. Szkoda, że nie potrafiła obronić siebie i swojego męża. Tak wiele jej zawdzięczano, tak wielu zdołała uchronić przed tragicznym losem, a swoim targnęła się na zagładę przez śmierć. Już dawno skończyłam płakać nad swoim osieroceniem, łzy to wynik naszych własnych bezsilności na daną sytuację, ale ja przecież radziłam sobie od jakiegoś czasu dobrze. Domyślałam się, że rodzice chcą naszego spokoju i dobrego rozwoju. Choć liczyłam sobie pięć lat w momencie ich śmierci, czułam się jakbym znała ich całe wieki. To nie tylko kwestia otaczającej mnie i mojego brata Mocy, która tkwiła w każdym Jedi - to również zasługa miłości pozostawiającej swój ślad właśnie w Mocy.
     Kiedy dochodziła późna godzina, a oczy zaczęły mnie piec od czytania aurebeshu na datapadach, wstałam z krzesła i wyszłam z biura gasząc ówcześnie światło. W całym apartamencie było ciemno. Wyszłam na balkon. Niebo przybrało kolor granatowy, który dobrze współgrał ze światłami wydobywającymi się oknami z pomieszczeń w licznych drapaczach chmur.* Ale ja patrzyłam w górę, gdzie widniały gwiazdy i inne planety w postaci białych migających kropkach. Wiem od Ahsoki, że tata uwielbiał wpatrywać się w gwiazdy, bo tylko tam znajdował wolność i widział swoje lepsze życie.
     Nie mam cudownego życia.
     Moje życie to codzienna egzystencja.
    W gwiazdach widzę siłę. Nie Moc, w którą wierzę, jako Jedi. Widzę tam namiastkę rodziców, którzy byli na tyle silni, że przezwyciężyli każdą trudność, aby zbudować rodzine i w miarę spokojne życie.
     Dziś wypatruję między gwiazdami Luke'a i choć to dziwne - tylko tak czuję jego bliskość, kiedy nie ma go przy mnie.
__________________________________________
Komentarze ktoś coś? Ktoś to czyta w ogóle? XD

NMBZW!

środa, 10 kwietnia 2019

Rozdział 1

       Promienie słońca przedarły się przez moje zamknięte powieki budząc mnie do życia. Nie śniło mi się tej nocy nic szczególnego, jak zwykle - rodzice. Wspomnienia z czasem mają wyblaknąć, ale mimo wszystko są wyraźne. Czy to sprawka tego, że jestem Jedi? Czy może tego, że codziennie patrzę na ich zdjęcia? Ale przecież zdjęcia nie oddadzą mi tego, co ich obecność, a czuję jakby zamknęli tam jakąś cząstkę siebie; jakby przeczuli to, co ma się stać... ale to niemożliwe. Tylko tata jest wrażliwy na Moc. Wiedziałby, choć nie zawsze jego wizje się sprawdzały.
        Mozolnie wstałam z łóżka i rozciągnełam się ziewając, a następnie ponownie opadłam na łóżko. Mój pokój jest nudny - szary. Nie ma w nim koloru. Wolałam spać w apartamencie mamy. Niebieski kolor ścian mojego domu są bardziej uspokajające niż te w Świątyni. Wracałam tam z Luke'iem dwa dni w tygodniu na noc. Zostawiono nam go "w spadku", mimo że Jedi jedyne, co miał w posiadaniu, to miecz świetlny, a my, jako piętanstoletnie dzieci, padawani, tym bardziej nie mogliśmy posiadać. Jedi nadal stosują te same zasady, ale nie traktują przywiązania tak źle, jak przez wiele lat postrzegano. Jest wstrzymywanie się od tych uczuć, ale jeśli ktoś by się tego dopuścił - to nic złego. Dlatego też pozwolono nam nadal mieszkać w rodzinnym domu. Pustka i wspomnienia... nie przepełniały mnie gniewem. Wręcz przeciwnie - odczuwałam tam miłość, a ślady po obecności taty i mamy nadal się unosiły, jak woń dobrej potrawki, zwłaszcza, że tylko Ahsoka miała tam wstęp.
      Moja mistrzyni, Ahsoka,  była bardzo łaskawa. Pozwalała się wysypiać, ale miała dość ścisłe reguły zachowania. Problem w tym, że nie jestem jak jej dawna przyjaciółka, Barriss Offee - spokojna, nieśmiała, cicha. Tano określiła moją naturę jako "Typowy polityk". Umiałam się dogadać, wypowiadać się z w niezwykle dojrzały sposób. Wręcz stworzona do negocjacji. Jak moja mama, która w moim wieku już rok rządziła planetą Naboo. W walce jestem jak typowa córeczka tatusia - narwana, chaotyczna, ale wszystko to kontroluję. Mój brat to zupełne przeciwieństwo. Strasznie potulny, opanowany niczym Obi-Wan. Już jako czterolatkowie zostaliśmy przydzieleni do Mistrzów. Kiedy rodzice zginęli - od razu oddano nas w opiekę i mianowano pełnoprawnymi padawanami wypełniając wolę taty.
       Ahsoka niegdyś odmówila tytułu Rycerza Jedi, lecz Luminara postanowiła, że gdy przyjdzie czas, Mistrzyni Tano weźmie mnie pod swoje skrzydła - jak najbliżej ojca. Tak, jak Luke. W kogo towarzystwie moglibyśmy się czuć jak w rodzinie, jak nie przy najlepszych przyjaciołach rodziców?
      Udałam się do świątynnej stołówki aby zjeść śniadanie. Po nałożeniu posiłku jak zwykle usiadłam obok Ahsoki, Ashli i Katooni. Nie przyjaźniłam się zbytnio z moimi rówieśnikami. Po pierwsze, byłam młodzikiem w roli padawana i miałam indywidualne treningi ze swoim mentorem. Po drugie, od zawsze te dzieci uznawały mnie za kogoś w rodzaju dziecka królewskiego. Nie wywyższałam się, nie wychylałam; żyłam, jak na Jedi przystało, ale dla innych wystarczającym powodem był fakt, że jestem potomkiem Wybrańca, znałam swoich rodziców, wychowywali mnie oraz oczywiście dramat - straciłam ich w wieku pięciu lat. Czy mówiłam, że media sabotowały mnie do poprzedniego roku? Nie? To już mówię:
        Otóż, jak to bywa w środkach masowego przekazu, dokładniej jednego - HoloNetu - wszystko co nietypowe, to sensacja. Reporterzy myśleli - co jest bardzo przykre swoją drogą - że jak moi rodzice nie żyją, to zakaz prowadzenia wywiadu z nami został zniesiony. Nic bardziej mylnego. Każdy nowy Kanclerz przypominał o tym, że zostanie poniesiona kara za naruszenie prywatności senatorów i ich rodzin. Wniosek? Kary pieniężne, zawieszenia, a tych najbardziej upierdliwych potrafiących stać godzinami pod Świątynią - pozbawienie wolności. W każdym razie, zadawali pytania, jak się czujemy z Luke'iem, co teraz z nami będzie, czy mamy trudne dzieciństwo, czy nie chcemy odejść z Zakonu i czy tęsknimy za mamą i tatą? To ostatnie, najbardziej bezczelne, pojawiało się najczęściej. Moje nieme pytanie do nich brzmi: "Co wy macie w głowach?". Jaką trzeba stać się osobą, żeby wejść na drogę dziennikarstwa, przyjąć z otwartymi ramionami cechę upierdliwego i wchodzić butami w czyjeś życie? I to jeszcze takim pytaniem!
    - Obi-Wan zabiera mnie na misję - pochwalił się na powitanie Luke. Był strasznie podekscytowany. Zawsze wolał działać niż siedzieć. Nienawidził się marnować, kiedy wiedział, że w tym samym momencie może robić wiele pożyteczniejszych rzeczy.
       - Gdzie lecicie? - zaciekawiła się Ahsoka.
     - Na Ryloth. Mamy wykończyć niedobitki i rozwiązać całkowicie problem niewolnictwa - wytłumaczył mój brat.
       - To wystarczająco bezpiecznie? Wiesz, tata... - przypomniałam mu.
      - Spokojnie - przerwał mi. - To było trzynaście lat temu. Republice wreszcie się udało. Ja mam tam tylko posprzątać. Nic mi nie będzie - zapewnił.
       - Wiem, że potrafisz o siebie zadbać - odpowiedziałam.
      - Wrócę. Obiecuję ci. - Wymawiając te słowa objął mnie ramieniem. Łączyła nas więź nie tylko jako rodzeństwa, bliźniąt czy Jedi. Cierpieliśmy tak samo z powodu bólu, który nam zadano. Tylko nasza dwójka wie, jak jedno z nas by się zachowało, gdyby drugie zostawiło tego pierwszego. Jedynie nasza dwójka, sami sobie, potrafimy zastąpić rodziców i nikt inny, nieważne jak bardzo by się starał, nie dokona takiego wyczynu.
    - Chętnie poleciałabym jako dodatkowa ochrona, ale Rada wyznaczyła mi bardziej pokojowe zadanie - odezwała się Tano.
      - Możesz powiedzieć? - zapytałam.
     - Nie bardzo. Ale obiecuję, że wszystkiego się dowiecie po fakcie, jak tylko będę mogła o tym opowiedzieć - zapewniła togrutanka.
     - Ahsoko, mogę wrócić dziś na noc do domu? - zapytałam.
     - Myślę, że Rada nie będą mieć nic przeciwko. Nawet ci to zalecą zważając na fakt, że Luke już wylatuje. Za bardzo byś się martwiła tutaj, w Świątyni. Odpoczynek i wspomnienia będą lepszym rozwiązaniem dla ciebie - zgodziła się mistrzyni.
     - Czemu mam wrażenie, że coś kombinujesz? - odezwał się Luke.
    Tano wstała od stołu. W dłoniach trzymała tacę, na której spoczywały opróżniony talerz i niedopita herbata w kubku. Kiedy kierowała się do okienka, gdzie należało składać zastawę do mycia, zatrzymała się na chwilę i zbliżyła usta do ucha chłopaka, po czym przemówiła:
    - Ponieważ bardzo dobrze mnie znasz.
     Na odchodnym usłyszeliśmy jej chichot.
    Dokończyłam z bratem śniadanie, po czym odprowadziłam go na lądowisko świątynne wysuwające się z hangaru. Obi-Wan już tam czekał, więc to był moment pożegnania. Nie chciałam, żeby leciał. Bardzo się martwiłam i mimo obietnicy, którą złożył mi w stołówce, nie potrafiłam przestać tworzyć w głowie czarnych scenariuszy. Samotność, to najgorsze co nas w życiu spotkało, mamy tylko siebie i nie przeżyłabym, gdyby Obi-Wan powróciłby bez Luke'a lub z jego martwym ciałem.
    - Naprawdę wrócę - powtórzył Luke i przytulił mnie.
    - Wiem. Wierzę w to. Niech Moc będzie z tobą - życzyłam mu.
    - Niech Moc będzie z tobą - odpowiedział.
    - Kocham cię, braciszku.
    - Ja ciebie też kocham.
___________________________________
Cześć! Pod tamtym postem się nie przywitałam, ale tu już się przywitam. Lekki szok, nadal nie wierzę, że skończyłam z tamtym blogiem. Ale życie idzie naprzód, nie? Nie wiem, co z resztą, ale poprawię się.
Mam dwie prośby:
1. Komentarze, komentarze, komentarze. Słowa otuchy
2. Wbijcie na bloga -> Wszystko, co czerwone, sprzedaje się lepiej Blog mojej przyjaciółki, równe 3 miesiące starszej ode mnie, która ma dusze poety i chęć podzielenia się ze światem swoimi przemyśleniami. Można by rzec, że jestem tam redaktorką, ponieważ w miarę możliwości oraz nabytymi umiejętnościami (nie są one idealne, bo nadal się szkolę) poprawiam jej teksty. Serdecznie zapraszam i możecie polecać dalej!

NMBZW!