Opadłam zmęczona na sofę.
Za każdym razem, kiedy przychodziłam do apartamentu mamy, na raz dostawałam róŻne przebłyski, jakby wizje z przeszłości. Dopiero z czasem udało mi się to jakoś uporządkować, ale przez pierwsze pięć lat zawsze robiło mi się słabo od natłoku scen. Nie mówiłam tego mistrzowi Yodzie, bo bardzo pragnęłam poradzić sobie z tym sama, ale w końcu nie wytrzymałam i poradził mi, gdzie dokładnie szukać skupienia, aby w tym aspekcie Moc stała się moim przyjacielem i nie podkładała mi kłód pod nogi za każdym razem, kiedy pragnęłam uporządkować swoje teraźniejsze życie z przeszłością.
Prawda jest taka, że nie czułam się tu jak w domu. Żeby mieć z mieszkania coś więcej niż tylko schronienie, miejsce do spania i życia, trzeba przebywać tam z osobami, które się lubi i w jakiś sposób kocha. Rodzice mnie opuścili, a to oni byli fundamentem tej rodziny. Według mnie, sama się nim stanę w momencie, kiedy założę rodzinę. Jeśli w ogóle to zrobię.
Prawda jest taka, że nie widzę potrzeby w przywiązywaniu się. Jestem nieplanowanym dzieckiem, wielkim ryzykiem dla moich rodziców, żyjących w zakazanej miłości. Ja planuję żyć według zasad Jedi. Bo zwyczajnie na ten moment boję się utworzyć w głowie "Co będzie, jeżeli postąpię tak...". Padme Amidala i Anakin Skywalker oddali życie za Republikę i wolność ofiar zygerrian. Mówiąc o Republice, mówię o wszystkich jej obywatelach oraz o Jedi. Czyli także o mnie. Czy czuję, się jakby rodzice mnie przed czymś uratowali? Nie. Wpędzili mnie w samotność, prawdopodobnie przez swój własny błąd - nieuwagę. Jak więc mam żyć szczęśliwa, skoro odwetu zygerriańskiego nie ma końca, a moich najbliższych mogę policzyć na palcach jednej ręki, choć niegdyś mogłam na obu? To wcale nie dlatego, że jedna osoba musiała znaleźć się kciuku drugiej dłoni - po prostu odsunęłam się od tych, którzy mnie kompletnie nie rozumieli - wynosi to dziewięćdziesiąt dziewięć procent znajomości.
Prócz rodziców, nie miałam także dziadków, cioci, wujka i kuzynów z prawdziwego zdarzenia. Miałam tylko Ahsokę, Obi-Wana, Luke'a. To moja jedyna rodzina, okrojona przez wolę Mocy, dla zwykłych cywilów - przez los. Problem w tym, że ja wiem, dlaczego dziadkowie nigdy się nami nie zaopiekowali, nie zaakceptowali. Twierdzili, że mama zgłupiała i niszczy życie swojemu mężowi. Tak się czuła do momentu wyznania mojego ojca przed Radą. Kiedy wyrażono zgodę, całe uczucie się ulotniło. Mimo wszystko, żal moich dziadków pozostał.
- Panienko Leio! - wyrwał mnie z zamyślenia bardzo znajomy głos. Nie miał pojęcia jak bardzo byłam mu wdzięczna. Wiele rzeczy pamiątkowych po rodzicach stały się wręcz skarbami, między innymi ten droid protokolarny zbudowany przez tatę. Choć bardzo często zakłopotany i niezdarny, że aż wsyd przyznać, to tak naprawdę był czymś więcej niż tylko blachą i złączonymi przewodami. Cieszyła się, że w momencie śmierci rodziców, znajdował się wraz z R2 przy Obi-Wanie, który zabrał ich z powrotem na Coruscant. - Nie wiedziałem, że panienka wróci do domu. Kazałbym przygotować...
- Nie trzeba - uspokoiłam go. - Jadłam w Świątyni, ale możesz polecić przygotować kolację. Zjem zaraz gdy zapadnie zmrok. Do tego czasu powinnam zgłodnieć. Do tego czasu poczytam różne dokumenty polityczne.
- Wedle rozkazu, panienko. Że pozwolę sobie zapytać, gdzie pan Luke? - zaciekawił się.
Zawahałam się. Chwilę zajęło mi podjęcie decyzji czy skłamać, zachować milczenie, czy jednak wyznać mu prawdę i wysłuchiwać jego panikowania. Pomimo tego, że droid naprawdę denerwował, bo często zdarzało mu się zagalopować, to tak naprawdę nie potrafiłam go oszukiwać. Nie zasługiwał na to.
- Dostał misję. Leci z Obi-Wanem do końca znieść niewolnictwo na Ryloth.
- Wielkie nieba! Panienko, nie boisz się...
- Boję. Bardzo się o niego martwię. To pytanie jest zbędne, wiesz o tym - przerwałam pouczająco.
- Oh, no tak. Wybacz, pani. Pójdę przekazać polecenia i zostawię panią z nauką. - Po tych słowach oddalił się zakłopotany.
- 3PO - zawołałam go. Droid zatrzymał się. - Nic się nie stało. Doceniam twoją troskę. Naprawdę. Dziękuję ci.
- Do usług, pani.
Poszłam w stronę małego gabinetu mojej mamy. Zanim powołano nowego senatora, Ahsoka poprosiła Jar Jara o zlecenie dwóch kopii. Jedną dla niego, drugą dla mnie. Togrutamka przewidziała, że córka senatora będzie chciała w jakimś stopniu podzielić los swojej matki oddać się w jakimś stopniu polityce. Nie myliła się. Nie pałałam jakąś wielką miłością, jednym z powodów było to, że nie oddam się życiu publicznemu, mam zostać Jedi, więc czytam to z ciekawości i z przeznaczeniem dla zrozumienia oraz przyszłych misjach, choć nie wiem czy jakoś bardzo mi się to przyda w związku z niewolnictwem. Moja mama miała tylko pięć lat na spisanie tego wszystkiego, a i tak większość swojej politycznej kariery poświęcała swojej planecie i całemu sektorowi Chommell.
Zasiadłam za biurkiem i długo studiowałam papiery dotyczące uchodźców. Mama zawsze była za ratowaniem życia innych. Szkoda, że nie potrafiła obronić siebie i swojego męża. Tak wiele jej zawdzięczano, tak wielu zdołała uchronić przed tragicznym losem, a swoim targnęła się na zagładę przez śmierć. Już dawno skończyłam płakać nad swoim osieroceniem, łzy to wynik naszych własnych bezsilności na daną sytuację, ale ja przecież radziłam sobie od jakiegoś czasu dobrze. Domyślałam się, że rodzice chcą naszego spokoju i dobrego rozwoju. Choć liczyłam sobie pięć lat w momencie ich śmierci, czułam się jakbym znała ich całe wieki. To nie tylko kwestia otaczającej mnie i mojego brata Mocy, która tkwiła w każdym Jedi - to również zasługa miłości pozostawiającej swój ślad właśnie w Mocy.
Kiedy dochodziła późna godzina, a oczy zaczęły mnie piec od czytania aurebeshu na datapadach, wstałam z krzesła i wyszłam z biura gasząc ówcześnie światło. W całym apartamencie było ciemno. Wyszłam na balkon. Niebo przybrało kolor granatowy, który dobrze współgrał ze światłami wydobywającymi się oknami z pomieszczeń w licznych drapaczach chmur.* Ale ja patrzyłam w górę, gdzie widniały gwiazdy i inne planety w postaci białych migających kropkach. Wiem od Ahsoki, że tata uwielbiał wpatrywać się w gwiazdy, bo tylko tam znajdował wolność i widział swoje lepsze życie.
Nie mam cudownego życia.
Moje życie to codzienna egzystencja.
W gwiazdach widzę siłę. Nie Moc, w którą wierzę, jako Jedi. Widzę tam namiastkę rodziców, którzy byli na tyle silni, że przezwyciężyli każdą trudność, aby zbudować rodzine i w miarę spokojne życie.
Dziś wypatruję między gwiazdami Luke'a i choć to dziwne - tylko tak czuję jego bliskość, kiedy nie ma go przy mnie.
Za każdym razem, kiedy przychodziłam do apartamentu mamy, na raz dostawałam róŻne przebłyski, jakby wizje z przeszłości. Dopiero z czasem udało mi się to jakoś uporządkować, ale przez pierwsze pięć lat zawsze robiło mi się słabo od natłoku scen. Nie mówiłam tego mistrzowi Yodzie, bo bardzo pragnęłam poradzić sobie z tym sama, ale w końcu nie wytrzymałam i poradził mi, gdzie dokładnie szukać skupienia, aby w tym aspekcie Moc stała się moim przyjacielem i nie podkładała mi kłód pod nogi za każdym razem, kiedy pragnęłam uporządkować swoje teraźniejsze życie z przeszłością.
Prawda jest taka, że nie czułam się tu jak w domu. Żeby mieć z mieszkania coś więcej niż tylko schronienie, miejsce do spania i życia, trzeba przebywać tam z osobami, które się lubi i w jakiś sposób kocha. Rodzice mnie opuścili, a to oni byli fundamentem tej rodziny. Według mnie, sama się nim stanę w momencie, kiedy założę rodzinę. Jeśli w ogóle to zrobię.
Prawda jest taka, że nie widzę potrzeby w przywiązywaniu się. Jestem nieplanowanym dzieckiem, wielkim ryzykiem dla moich rodziców, żyjących w zakazanej miłości. Ja planuję żyć według zasad Jedi. Bo zwyczajnie na ten moment boję się utworzyć w głowie "Co będzie, jeżeli postąpię tak...". Padme Amidala i Anakin Skywalker oddali życie za Republikę i wolność ofiar zygerrian. Mówiąc o Republice, mówię o wszystkich jej obywatelach oraz o Jedi. Czyli także o mnie. Czy czuję, się jakby rodzice mnie przed czymś uratowali? Nie. Wpędzili mnie w samotność, prawdopodobnie przez swój własny błąd - nieuwagę. Jak więc mam żyć szczęśliwa, skoro odwetu zygerriańskiego nie ma końca, a moich najbliższych mogę policzyć na palcach jednej ręki, choć niegdyś mogłam na obu? To wcale nie dlatego, że jedna osoba musiała znaleźć się kciuku drugiej dłoni - po prostu odsunęłam się od tych, którzy mnie kompletnie nie rozumieli - wynosi to dziewięćdziesiąt dziewięć procent znajomości.
Prócz rodziców, nie miałam także dziadków, cioci, wujka i kuzynów z prawdziwego zdarzenia. Miałam tylko Ahsokę, Obi-Wana, Luke'a. To moja jedyna rodzina, okrojona przez wolę Mocy, dla zwykłych cywilów - przez los. Problem w tym, że ja wiem, dlaczego dziadkowie nigdy się nami nie zaopiekowali, nie zaakceptowali. Twierdzili, że mama zgłupiała i niszczy życie swojemu mężowi. Tak się czuła do momentu wyznania mojego ojca przed Radą. Kiedy wyrażono zgodę, całe uczucie się ulotniło. Mimo wszystko, żal moich dziadków pozostał.
- Panienko Leio! - wyrwał mnie z zamyślenia bardzo znajomy głos. Nie miał pojęcia jak bardzo byłam mu wdzięczna. Wiele rzeczy pamiątkowych po rodzicach stały się wręcz skarbami, między innymi ten droid protokolarny zbudowany przez tatę. Choć bardzo często zakłopotany i niezdarny, że aż wsyd przyznać, to tak naprawdę był czymś więcej niż tylko blachą i złączonymi przewodami. Cieszyła się, że w momencie śmierci rodziców, znajdował się wraz z R2 przy Obi-Wanie, który zabrał ich z powrotem na Coruscant. - Nie wiedziałem, że panienka wróci do domu. Kazałbym przygotować...
- Nie trzeba - uspokoiłam go. - Jadłam w Świątyni, ale możesz polecić przygotować kolację. Zjem zaraz gdy zapadnie zmrok. Do tego czasu powinnam zgłodnieć. Do tego czasu poczytam różne dokumenty polityczne.
- Wedle rozkazu, panienko. Że pozwolę sobie zapytać, gdzie pan Luke? - zaciekawił się.
Zawahałam się. Chwilę zajęło mi podjęcie decyzji czy skłamać, zachować milczenie, czy jednak wyznać mu prawdę i wysłuchiwać jego panikowania. Pomimo tego, że droid naprawdę denerwował, bo często zdarzało mu się zagalopować, to tak naprawdę nie potrafiłam go oszukiwać. Nie zasługiwał na to.
- Dostał misję. Leci z Obi-Wanem do końca znieść niewolnictwo na Ryloth.
- Wielkie nieba! Panienko, nie boisz się...
- Boję. Bardzo się o niego martwię. To pytanie jest zbędne, wiesz o tym - przerwałam pouczająco.
- Oh, no tak. Wybacz, pani. Pójdę przekazać polecenia i zostawię panią z nauką. - Po tych słowach oddalił się zakłopotany.
- 3PO - zawołałam go. Droid zatrzymał się. - Nic się nie stało. Doceniam twoją troskę. Naprawdę. Dziękuję ci.
- Do usług, pani.
Poszłam w stronę małego gabinetu mojej mamy. Zanim powołano nowego senatora, Ahsoka poprosiła Jar Jara o zlecenie dwóch kopii. Jedną dla niego, drugą dla mnie. Togrutamka przewidziała, że córka senatora będzie chciała w jakimś stopniu podzielić los swojej matki oddać się w jakimś stopniu polityce. Nie myliła się. Nie pałałam jakąś wielką miłością, jednym z powodów było to, że nie oddam się życiu publicznemu, mam zostać Jedi, więc czytam to z ciekawości i z przeznaczeniem dla zrozumienia oraz przyszłych misjach, choć nie wiem czy jakoś bardzo mi się to przyda w związku z niewolnictwem. Moja mama miała tylko pięć lat na spisanie tego wszystkiego, a i tak większość swojej politycznej kariery poświęcała swojej planecie i całemu sektorowi Chommell.
Zasiadłam za biurkiem i długo studiowałam papiery dotyczące uchodźców. Mama zawsze była za ratowaniem życia innych. Szkoda, że nie potrafiła obronić siebie i swojego męża. Tak wiele jej zawdzięczano, tak wielu zdołała uchronić przed tragicznym losem, a swoim targnęła się na zagładę przez śmierć. Już dawno skończyłam płakać nad swoim osieroceniem, łzy to wynik naszych własnych bezsilności na daną sytuację, ale ja przecież radziłam sobie od jakiegoś czasu dobrze. Domyślałam się, że rodzice chcą naszego spokoju i dobrego rozwoju. Choć liczyłam sobie pięć lat w momencie ich śmierci, czułam się jakbym znała ich całe wieki. To nie tylko kwestia otaczającej mnie i mojego brata Mocy, która tkwiła w każdym Jedi - to również zasługa miłości pozostawiającej swój ślad właśnie w Mocy.
Kiedy dochodziła późna godzina, a oczy zaczęły mnie piec od czytania aurebeshu na datapadach, wstałam z krzesła i wyszłam z biura gasząc ówcześnie światło. W całym apartamencie było ciemno. Wyszłam na balkon. Niebo przybrało kolor granatowy, który dobrze współgrał ze światłami wydobywającymi się oknami z pomieszczeń w licznych drapaczach chmur.* Ale ja patrzyłam w górę, gdzie widniały gwiazdy i inne planety w postaci białych migających kropkach. Wiem od Ahsoki, że tata uwielbiał wpatrywać się w gwiazdy, bo tylko tam znajdował wolność i widział swoje lepsze życie.
Nie mam cudownego życia.
Moje życie to codzienna egzystencja.
W gwiazdach widzę siłę. Nie Moc, w którą wierzę, jako Jedi. Widzę tam namiastkę rodziców, którzy byli na tyle silni, że przezwyciężyli każdą trudność, aby zbudować rodzine i w miarę spokojne życie.
Dziś wypatruję między gwiazdami Luke'a i choć to dziwne - tylko tak czuję jego bliskość, kiedy nie ma go przy mnie.
__________________________________________
Komentarze ktoś coś? Ktoś to czyta w ogóle? XD
NMBZW!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz