niedziela, 3 października 2021

Co nowego

 Witam serdecznie!

Zacznijmy od początku. Warto mieć swoją kasę, nie? Poszłam do pracy w grudniu zeszłego roku. Jest spoko, elastyczny grafik... do czasu. W lipcu po maturach przygotowywałam się do egzaminów, chodziłam na staż i do pracy. Poprosiłam o poranne zmiany na lipiec - nie dało się. Po czym zatrudniono kogoś i dano mu poranne. Ja w lipcu pracowałam 5 dni w tygodniu od 13-21. W czerwcu, po napisaniu egzaminów czułam, że albo nie zdałam z 29% albo na równo 30% maturę z matmy. 5 lipca - 27%. Złożyłam wniosek o poprawkę i tak zleciał cały lipiec.

Nauka, praca, życie towarzyskie. Udało mi się wybłagać zmiany od 9-17. Niestety - rodzice wyjechali na wakacje, a ja pomagałam babci, bo jej pielęgniarka i nie wywiązywała się z obowiązków. 24 sierpnia podeszłam do poprawki. Potem siedziałam i odpoczywałam, wróciłam do pracy po urlopie i siedziałam jak na szpilkach. Zmieniła się osoba od grafiku i mam na rano! 10 września otrzymałam wyniki i z matury i z egzaminów. Wszystko zdane. Piszę to na wykładzie, na studiach, na które zdecydowałam się iść dopiero rok temu. Nie planowałam, ale kontynuuję zawód. I planuję co by napisać po wstawieniu posta 🙂 

Zrozumcie

niedziela, 27 czerwca 2021

Rozdział 49

     Sam mistrz Yoda powtarzał, że wizje Mocy nie są jednoznaczne. Często mają charakter wskazówek, potencjalny skutek wydarzeń wynikających z naszych lub cudzych decyzji. Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości, Choć wydaje się to logiczne, to reszcie galaktyki nie rozumie, że nie jesteśmy cudotwórcami.
    Mimo wszystko i tak jestem w szoku.
    Najpierw nastąpiła ciemność. Wszechobecna czarna plama i nic poza nią. Potem usłyszałam. Potem usłyszałam wiatr. Chociaż miałam świadomość, że jestem tam tylko oczami, to chłód ogarnął całe moje ciało. Zimna nie potrafiła pokonać nawet ciepła i miła kołdra otulająca mnie. Czyiś ciężki oddech pojawił się znikąd. Nie potrafiłam odróżnić płci a co dopiero konkretnej osoby.
    Ktoś był w niebezpieczeństwie.
    Ahsoka!
    Ona żyła!
    Byłam tego pewna w stu procentach - inaczej Moc nie wysłałaby mi aż tak wyraźnych sygnałów.
    Zastanawiałam się czy dobrze postąpiłam chcąc szukać wskazówek właśnie tutaj, na Alderaan. Ahsoka nie miała za wiele wspólnego z tą planetą poza tym, że była tu raz czy dwa, ale pokładałam nadzieję w przyjaciołach matki, bo to oni jedyni pomogą mi pomogą nawiązać kontakty, dzięki którym odzyskam Mistrzynię.
    Wielu by odpuściło - sama Rada Jedi twierdziła, że Ahsoka przepadła, wręcz umarła. Ja bym tak nie potrafiła.
    Pamiętam wszystkie historie: kiedy Ahsokę porwali trandoshanie na Felucii czy kiedy oskarżono ją o zamach na świątynie oraz za każdym razem gdy wpadała w tarapaty - ojciec nigdy się nie poddawał i zawsze ją ratował. Bo wierzył, że Ahsoka nigdy nie zginie i nie pozwoli, żeby coś się stało. Ahsoka zawsze była dumna, lecz to się zmieniło na przestrzeni lat. Obi-Wan mówi, że widać gołym okiem, że togrutanka wydoroślała. Nadal jest jeszcze zarozumiała jak dziecko, ale pewnych cech nie da się zmienić. Tak samo było z ojcem. W każdym razie, Ahsoka nadal ma jakieś ziarno pychy i ślepej dumy, która nie pozwoliłaby się jej poddać.
    Nie zasnęłam aż do rana. Czekałam na wschód słońca z utęsknieniem, żeby wyjść i zacząć działać. Nie mogłam wymknąć się w nocy. Na pewno strażnicy byli dobrze przygotowani na ewentualność, że ktoś może na nich użyć perswazji Mocy, a nawet jeśli nie to, to czystą głupotą byłoby zaniedbać gościnność Organy. Poza tym, przyleciałam w towarzystwie Jar Jara a to on jest raczej od wyrządzania szkód i robienia głupot. Wiem, przykre, ale to prawda. Dlatego ja muszę się pokazać od lepszej strony - bardziej odpowiedzialnej.
    Oczywiście nie mogło ominąć mnie śniadanie. Zjadłam je w towarzystwie Jar Jara oraz Brehy i Baila. Poza "Dzień dobry" nie powiedziałam ani słowa. Jedzenie było przepyszne, ale nawet jego smak nie zdołał odgonić moich myśli na temat Ahsoki i planowania odbicia jej. Byłam wdzięczna Jar Jarowi, który sprawnie odwracał ode mnie uwagę swoim gadulstwem. Choć czułam zainteresowanie ze strony Brehy i Baila nie dałam po sobie poznać, że to wyczaiłam. Starałam się robić wrażenie zrezygnowanej, ale wiedziałam, że to nie zadziałała. Nie miałam do czynienia z idiotami.
    Służba, widząc, że skończyliśmy posiłek, podeszła, aby odebrać puste naczynia i sprzątnąć ze stołu.
    - W porządku, padawanko? - zwróciła się do mnie królowa.
    W pierwszej sekundzie zaskoczył mnie ten oficjalny zwrot, ale zrozumiałam, że o to chodzi. Nie pragnęłam przyjaźni z tymi ludźmi. Znałam ich z opowieści, ufałam im w jakimś stopniu, bo ufała im matka. Nie oznaczało to, że chce się przed nimi otworzyć i najwidoczniej królowa to w zupełności akceptowała. Dała mi wolność, której nigdy nie chciałam tracić jako córka tej senator i tegi Jedi co, przeciwko całej galaktyce, związali się ze sobą.
    - Tak - odparłam naturalnie. Nie była to do końca prawda. Czułam się dobrze, naprawdę dobrze, ale moje myśli zaprzątał niepokój, który starałam się opanować.
    - Czy masz jakieś plany na dziś? W czymś możemy Ci pomóc? - zaoferował się senator.
    Zastanowiłam się krótko, wręcz niezauważalnie.
    - Zostawię kwestię Ahsoki wam. Macie większe kompetencje. Senator Binks zaoferował mi swą pomoc, więc nie chce przeszkadzać i robić kłopotu. Nie ukrywam, bierne czekanie trochę męczy, ale wierzę, że uda się coś wskórać - skłamałam. Przecież dokładnie wiem, że beze mnie nic nie zrobią, tym bardziej Jar Jar, który zdziwił się na moje słowa, ale szybko przywrócił swoją normalną mimikę. - Mogę zwiedzić Alderę? - zapytałam.
    - Naturalnie. Przydzielimy ci ochronę, abyś... - zaczął Organa.
    - Proszę, nie. Nie trzeba. Dam sobie sama radę. Jeśli będę mieć kłopoty, wezwę jakiś patrol - obiecałam.
    Bail uśmiechnął się ciepło. Oboje doszliśmy do tego samego wnioski - Jedi nie potrzebują aż takiej pomocy, nawet padawani.
    Senator z uśmiechem skinął głowę na znak dojścia do wspólnego porozumienia.

_______________________________

Witam :)

NMBZW!

niedziela, 30 maja 2021

Rozdział 48

        Alderaan charakteryzował się przepięknym, dość zróżnicowanym krajobrazem. Planetę pokrywały rozległe trawiaste równiny i stepy, malownicze góry. Znajdowało się także polarne morze. Nie było żadnego oceanu, ale za to znajdowały się morza oraz setki tysięcy jezior, z których wiele tworzyło łańcuchy. Jeziora łączyły rzeki lub sztucznie wykopane kanały.
    No i w całym tym znajdowała się równie piękna i subtelna stolica Aldera. Miasto przecinane przez powietrzne szlaki robiło wrażenie, a pałac rodziny królewskiej jeszcze większe, choć w jakiś sposób mnie przytłoczył fakt, że jest on za duży. Zostałam wychowana skromnie nawet jeżeli do dyspozycji miałam dość spory majątek. Nie wyobrażałam sobie żyć  tak ogromnym budynku. Pewnie jakieś dziecko by się cieszyło ze swojego dziedzictwa, choć z tego co mi wiadomo para królewska dzieci nie ma. To trochę przykre... raczej... nie wiem, Czy to może być jakiś problem? Jestem odsunięta od życia społecznego, niewiele rozumiem na ten moment.
    Słońce przyświeciło mi na twarz. Nie grzało tak okropnie jak na Tatooine - określiłabym je jako łagodne muskanie twarzy, które mogłabym czuć na co dzień. Po prostu idealne w przeciwieństwie do światów, na których bywałam, powietrze i klimat wydawały się bardziej naturalne niż na Naboo, które w jakiś sposób pokochałam.
    Po okropnych dniach na Tatooine cieszyłam się każdą chwilą na tym świecie. Po prostu czułam się jak w domu. Wydaje mi się, że nie potrafię wytłumaczyć tego dobrze, ale... jakby... jakbym oszukała przeznaczenie, a Coruscant było chwilowym przystankiem. Zaczęłam czuć się na Alderaan jak w wymarzonym domu.
    Jakbym była tym, kim nie powinnam być - że zostałam stworzona do większych rzeczy,w ogóle niezwiązanych z Jedi - bynajmniej teraz. Jakby na życie jako Jedi przyszedł czas później, co jest po prostu bez sensu, bo nie można zostać Jedi później. Jeszcze mniej sensu postrzegałam w tym całym konflikcie Zygerrian, który zabrał mi rodziców i Ahsokę.
    Ale czy nie zabrałoby ich co innego?
    Gdy wylądowaliśmy przywitał nas wysłannik i pałacowa straż. Jar Jar szedł pewnym krokiem, zupełnie rozluźniony.
    W aurze gubernatora Binksa dało się wyczuć pełną swobodę, własny świat. Pełny świadomości co do swoich obowiązków i roli jaką pełni w senacie czy w swoim świecie. Jest gapowaty, ale nie można mu odmówić pewnego sprytu. Gdybym miała możliwość się z nim zaprzyjaźnić... w sumie to mam, ale po prostu jestem wykluczona z życia towarzyskiego i to widać. Nie przeszkadza mi to w żaden sposób. Czasem uwiera, ale dobrze jest jak jest. Co nie znaczy, że nie powinnam przełamać swoich barier.
    Jar Jar to mój pierwszy cel. Może to coś da?
    Przyjęto nas na audiencję od razu. Nie w sali tronowej, ale w przytulnej komnacie. Określiłabym ją jako salon. Widać, że Organa traktował nas jak przyjaciół, bez względu na to czy mnie znał czy nie. Najwidoczniej ufał każdemu Jedi, nawet jeśli trafiały się zdrady jak na przykład Pong Krell.
    Na wspomnienie o nim wezbrała się we mnie pewna złość. Od razu spróbowałam ją w sobie zdusić, choć wstyd przed sama sobą mi to utrudniał. Nie panowałam nad swoimi uczuciami. Ale... czy nie miałam prawa? Wiem, że nie powinnam nawet tak myśleć, ale Krell gardził klonami do tego stopnia, że na Umbarze nasłał 212 Batalion Szturmowy i 501 Legion na siebie, żeby się powybijali! Podstępem, strasznym podstępem - wcisnął im kit, że umbarańczycy poprzebierali się za klony.
    Otwieranie drzwi od razu mnie sprowadziło do rzeczywistości.
    Dołożyłam wszystkich sił by się opanować.
    Breha Organa weszła dostojnym krokiem do pomieszczenia. Sama, bez obstawy.
    Wraz z Jar Jarem ukłoniłam się z należytym szacunkiem.
    Zaraz potem przybył Bail Organa, którego również przywitaliśmy podobnie.
    Spojrzał na swoją żonę i uśmiechnął się dumnie po czym spojrzał na mnie. Jego wzrok mnie wręcz przeszywał.
    - Miałem rację widząc cię na lądowisku. Jesteś bardzo podobna do matki - stwierdził.
    Przeszedł mnie dreszcz.
    Skojarzył.
    Zdradzi mnie.
    Nie, przecież mama mu ufała. On wiedział o ciąży, kiedy nie wiedział nikt.
    Nie widział mnie.
    Nie powie.
    Ale ojciec miał ambiwalentny stosunek do niego.
    Obi-Wan trochę też.
    - To komplement? - wypaliłam.
    Brawo. Brawo.
    - Myślę, że tak - odpowiedziała Breha uśmiechając się serdecznie. - Padme była niezwykłą i cudowną kobietą. Podejrzewam, że byłaby dumna bez względu na wszystko.
    - Kto cię szkoli? - zapytał Organa.
    - Szkoliła mnie Ahsoka Tano - poinformowałam.
    - Szkoliła? - zdziwiła się królowa.
    - W tym problem, twoja miłość - odezwał się w końcu Jar Jar. - Ahsoka zaginęła.
    - Muszę ją odnaleźć - powiedziałam błagalnie.

niedziela, 16 maja 2021

Rozdział 47

     To był dobry pomysł.
    Razem z Jar Jarem stwierdziliśmy, że dobrze będzie zorganizować podróż na Alderaan. Baila Organy nie było aktualnie na Coruscant, ale widziałam w nim jedyną deskę ratunku bez Luxa. Poza tym, podejrzewam, że Ahsoka nie byłaby zadowolona, gdybym w to wmieszała Bonteriego - to ewidentne mieszanie się w ich sprawy. Dlatego wolę, żebym poknociła swoje życie i prywatność na rzecz jej życia. To duże ryzyko i sprzeciwianie się Radzie, jeżeli potwierdzę swoją tożsamość przed dawnym przyjacielem matki.
     Nadal też nie miałam pewności czy na pewno mnie puszczą.
    Nikt nie dostał oficjalnego patronatu nade mną. Wielu Jedi mogło dostać tę "posadę", ale Yoda nie kwapił się do podjęcia tej decyzji no i pewnie nawet reszta nie chciała. Gdzie - dziecko zrodzone z kłamstwa, jeszcze potomek Wybrańca. Wystarczyło mi, że tych paru rycerzy mierzyło mnie wzrokiem, jak musieli mi przeprowadzać sparingi lub zlecać zadania w archiwach. No błagam, ja nie gryzę!
      Nie byłam ekstrawertyczką... introwertykiem też nie. W sumie, nie wiem. Nigdy mnie nie ciągnęło do innych ani ich do mnie. Żyło mi się dobrze i nie widziałam potrzeby tego zmieniać. Może to nawet lepiej - łatwiej mi się skupić na poszczególnych sprawach, ważniejszych niż relacje znajomości. Z drugiej strony, jakby się tak zastanowić, to przez to mi brak pewnego treningu, bo nauczyłabym się je zwalczać, a trenowanie pozostania w harmonii jest naprawdę ważne w życiu Jedi.
     Udałam się na wezwanie do Rady Jedi. W ciągu dwóch dni Jar Jar skontaktował się z nimi w sprawie ochrony. Zastanawiałam się czy po prostu dadzą mi tę fuchę czy będą dopytywać co to ma znaczyć i wyślą kogoś innego.
      - Polecisz na Alderaan - zadecydował Mace Windu po krótkim wstępie. Poszło lepiej niż sądziłam.
      - Tak jest - zgodziłam się.
     - Nie wnikam dlaczego to właśnie ciebie Jar Jar wybrał na ochronę - stwierdził podstępnie Obi-Wan.
    O, kolego. Nie tym razem.
    - Rozmawiałam z nim ostatnio. Jestem trochę pogubiona bez Ahsoki. To wszystko dla mnie nowe. Wiecznie zmienianie mentorów, sparingi z różnymi osobami. Nie zrozumcie mnie źle. Wiem, że to dla mojego dobra i powinno mnie to kształtować. Jestem wdzięczna, bo wiele się nauczę, ale ciężko mi przyszła ta zmiana. Wyjazd i odpowiedzialność mogłyby mi dobrze zrobić - przyznałam.
    - Wyruszasz pod naszym nadzorem - przypomniał Windu. To my cię będziemy rozliczać z twoich postępów i wyników tam osiągniętych. Albo twojej niesubordynacji. - Ostatnie wymienił na tyle dobitnie, że zrozumiałam o co chodzi: po moim ojcu tak wyostrzyli zmysły, że o kombinowaniu nie ma mowy.
    - Rozumiem - odparłam.
    - Możesz się pakować. Wyruszasz jutro.
    - A czy senator Binks określił kiedy wracamy? - zapytałam na odchodne.
    - W ciągu paru dni.

    Wiedziałam, że Jar Jar nie jest aż takim idiotą za jakiego go uważają To po prostu geniusz, nawet jeśli nie był do końca świadomy swoich decyzji. Jeżeli ktoś jeszcze spróbuje go obrazić w mojej obecności, to przysięgam - będzie mieć ze mną do czynienia. Niby niewielka groźba ze strony piętnastolatki, ale jako Jedi mam swoje sposoby... no i jeszcze swój urok osobisty. Nie zapominajmy też o wtykach w wysokich urzędach jeśli będę chciała. Co prawda, niewiele osób wie kto mnie urodził, ale znajdzie się sposób, żeby ominąć te informacje i pozyskać te potrzebne.
    Skromny bagaż Jedi: zapasowa bielizna, racje żywnościowe i do tego holomapy, które muszę pobrać z archiwum na datapad. Spróbuję wziąć jeszcze jakąś dodatkową broń ze zbrojowni. Może mi pozwolą na wszelki wypadek. Muszę po prostu to dobrze rozegrać.
    Udałam się jeszcze do pokoju Ahsoki.
    Nie żebym grzebała w cudzych rzeczach, ale liczyłam na jakąś wskazówkę. Może jednak jakąś zostawiła. Może to przewidziała, może coś mi podpowie. Może słabo szukam? To gorsza zagadka niż te, które zadaje Yoda.
    A ja nie mam za wiele czasu.
    Tego mam pewność.

______________________________________

I wtedy wchodzę ja - cała na biało. No to tak - szkołę skończyłam, jutro piszę ostatnią maturę, zadowolona za bardzo nie jestem z nich, zwłaszcza z matmy. No i wracam do was!

NMBZW!

niedziela, 11 kwietnia 2021

Rozdział 46

 Dwa lata temu opublikowałam epilog i przeniosłam się tu.

Jest mi baaardzo przykro, że tak to zaniedbuję, ale po prostu nie mam jak pisać. Cały marzec miałam albo poprawki z matematyki albo sprawdziany, które uwaliłam, bo dziwnym trafem, jak się moja wychowawczyni dowiedziała, że pracuję, to moje oceny się pogorszyły. Pisałam egzamin zawodowy, jutro ostatnią rozprawkę piszę, w wolnych chwilach ciupię maturki. Grafik w pracy też kiepski. Życie prywatne też nie pomaga - bliska mi osoba miała dość ciężką sytuację, pomagałam jej, martwiłam się. Dajcie mi czas do przyszłej niedzieli a jeszcze najlepiej do następnej, kiedy zamknę rozdział szkoły i matematyki i skupię się tylko na tym i na maturach. Jest mi ciężko. Jak tylko mam możliwość pisania w pracy czy w domu to to robię.

Z dobrych rzeczy - 3 tygodnie temu zrobiłam tatuaż z Gwiezdnych Wojen. Mój pierwszy, wymarzony. Nieostatni - na pewno coś będzie jeszcze z blogiem, także.

Wybaczcie

________________________________

    Dostać się do któregokolwiek senatora to sztuka, naprawdę. Zaczynałam żałować, że ukrywam swoją prawdziwą tożsamość, chociaż moja twarz chyba wiele im podpowiadała. Albo mój miecz świetlny u pasa, bo Jedi nadal są jakoś dziwnie postrzegani w Senacie. W każdym razie, na pewno młode dzieciaki bez opieki starszych.
    Tak, urwałam się ze świątyni, po tym jak jak najszybciej i niestarannie wypełniłam wszystkie polecenia w nauce teoretycznej. Nikt mnie za bardzo nie kontrolował, więc sprawę miałam ułatwioną, ale to nie oznaczało, że ominie mnie szlaban, kiedy mnie przyłapią, zwłaszcza, że miałam się nie mieszać. No i nie nie było Ahsoki. Ona zawsze jakoś pokolorowała i mnie omijało, bo wierzyła mi, że chciałam dobrze - ale jej złości doświadczałam. Zawsze jednak są te mieszane uczucia co do czynów swojego padawana, bo są często młodsi od mistrza, który jest bardziej doświadczony.
    Nie powinnam się obwiniać, ale czułam się głupio. Przysparzałam problemy Ahsoce i nadal to robiłam nawet jak jej nie było. Reszta może nie wierzyła, że Soka wróci, ale ja wiedziałam, że w końcu się pojawi, a wtedy sama się wyspowiadam ze swojej niesubordynacji. Którą zresztą stosuję dla niej - aby ją uratować. To już nawet nie chodzi o obietnice, ale jak mogę ją zostawić, skoro tyle dla nas poświęciła?
    - Szukam Senatora Bonteri - powiedziałam w końcu do Orn Fre Taa, kiedy go spotkałam. Słyszałam, że jest naprawdę miły a zarazem trochę gapowaty.
    - Dziś go nie widziałem, ale słyszałem, że miał wrócić na Onderon.
    Niech to szlag.
    Wszystko poszło w piach.
    No ojciec byłby niezadowolony - nie lubił piasku.
    A może... Pooja?
    Nie.
    Nawet nie wiedziałam czy jest chociaż dostępna, a nie chciałabym ją wplątywać w wojnę bardziej niż musi w niej być. Niby nie była mi jakoś bliska, ale jakoś tak... jestem Jedi, a moim obowiązkiem jest dbanie o resztę społeczeństwa bez względu na to czy ktoś jest dla mnie kimś ważnym lub obojętnym. Poza tym, nadal nie pogodziłam się z babcią i dziadkiem. Penie sądzą, że jestem jak mama, która patrzy tylko na swoje potrzeby i wplątuje innych w kłopoty. Nie jest to prawdą, nie była egoistką. Miała pragnienia, zakochała się. Wiedziała co ryzykuje i co może się stać.
    Mój ojciec też nie był lepszy.
    Zresztą - podziwiam ich.
    To odważne wyjść na przekór ideałom, które muszą wyznawać dla dobra innych tylko po to by zrobić coś dla siebie. W świetle tego kim byli brzmi to bardzo egoistycznie.
    Mimo wszystko wynik takiej odwagi może być przekleństwem. Pominę fakt, jak bardzo dużo ryzykowali i jak im się oberwało, bo tę część historię ich znacie. Poza tym, zostawili nas na pastwę Rady. Jak się musiał czuć Yoda z taką odpowiedzialnością? W sumie, to dobrze mu tak. To, jak prosperował tą Radą Jedi i jak traktował mojego ojca... dobra, Anakin nawet sobie zasłużył. Idealnym Jedi nie można go nazwać, zwłaszcza, że nie potrafił tłumić emocji, a tym bardziej tych negatywnych.
    W każdym razie, ja nie zamierzam aż tak wychodzić na przeciw swoim wartościom, które wyznaję. Lubię Pooję... po prostu ją lubię i nie chcę by coś jej się stało, bo robi za moją wtykę. Fakt, że łączą nas jakieś więzy krwi wcale nie ułatwia mi zadania. Nie mogę jej nazwać rodziną, co jest przykre. Jak to jest, że osoby nawet innej rasy ode mnie mogą być mi tak bliscy, a rodzina nie? To kwestia tego, iż jestem Jedi czy wina rodziców?


    Odpuściłam sobie chodzenie po korytarzach gmachu senatu, bo tylko mnie to bardziej przytłaczało. Zwróciłam się ku apartamentu matki. Często przewijał się tam ambasador Binks. Nigdy nie byłam z nim na "Ty". Nawet będąc małym dzieckiem. Choć wiem, że śmiało bym mogła, to miałam blokadę. To śmieszny typ, głównie przez swoją nierozwagę. Zabrzmi to dziwnie, ale jest mimo wszystko bardzo odpowiedzialny. Dobrze wykonuje swoją pracę. Zdarzają mu się błędy, to oczywiste. Wiem, że wielu ma mu za złe za przyznanie specjalnych uprawnień Palpatine'owi na czas wojny... ale błagam. To nie jest silny umysł i nie możemy go winić za słabość. Kto mógł wiedzieć, że kanclerzyk to manipulator i przebrzydły Sith?
    Ochrona apartamentowca mnie nie zatrzymała. Byłam wyposażona w identyfikator umożliwiający mi "nadzwyczajną rewizję". Kanclerz załatwił mi to i bratu. To na pewno wydawało się dziwne, że dość regularnie wchodziliśmy do tego budynku, ale nikt nie zadawał pytań. Po prostu tak było i koniec.
    Wjechałam windą na ostatnie piętro i zanim jeszcze otworzyły się drzwi usłyszałam narzekania 3PO. Pewnie znowu R2 próbował go przegadać lub przepiszczeć. Jak kto woli.
    - Jestem! - powitałam ich.
    Na spotkanie wyszedł mi Jar Jar Binks. Tak przeczuwałam, że go znajdę w mieszkaniu mojej matki. Podejrzewam, że nie robił tego specjalnie, ale ewidentnie grał na nerwach protokolarnemu droidowi.
    - Moja cieszyć się widzieć twoja! - powiedział bez ogródek.
    - Też się cieszę, że mogę Cię zobaczyć, ambasadorze - odpowiedziałam.
    - Moja słyszeć o uczennicy Anniego. Moja myśli, że senator Organa z Alderaan mógłby pomóc - zaproponował gunganin.
    No tak...

________________________________________



poniedziałek, 15 marca 2021

Rozdział 45

   Spojrzałam na talerz z owsianką. Nie wyglądała apetycznie, chociaż była. Wręcz doskonała, moje ulubione śniadanie dostarczające wszystkiego, czego potrzebuję, zwłaszcza przed treningami z mistrzem Cinem Drallingiem - jednym z najlepszych szermierzy w Zakonie.
     Od mojego powrotu i zaginięcia Ahsoki minęły dwa tygodnie. Nadal nie przydzielono mi jakiegoś konkretnego Mistrza. Szermierki miałam uczyć się od Drallinga, a nauki teoretycznie czekały mnie każdego dnia w archiwach. Siadałam przed pierwszym lepszym pulpitem, otwierałam konkretny, zaszyfrowany folder, wstukiwałam hasło i wykonywałam zadania, czytałam artykuły. Z dnia na dzień były coraz dziwniejsze i większe. Zaczęłam się zastanawiać kto to przygotowuje - losowe osoby? Jedna? Chciałam jej powiedzieć co o niej myślę.
     Ale to przecież nie Ahsoka, do której mogłam podejść i powiedzieć bez ogródek w czym problem. Nasza relacja opierała się głównie na szczerości. Nie uznawała za brak szacunku moje zauważanie błędów i obiekcje co do planów. Starała mi się wytłumaczyć swoje decyzje i dlaczego powinno być tak, a nie inaczej. Nikt inny raczej nie miał tak zdrowego podejścia. A na pewno nie do mnie.
    Mogłam śmiało zrzucić  winę na swoje niechybne przywiązanie do ciotki. Zastępowała mi matkę i ojca. Bardziej ojca, ze względu na jej podobiznę z charakteru, bycie Jedi, luźne podejście do życia. Nie pamiętałam go za dobrze, w ciągu pierwszych pięciu lat mojego życia był tylko przez dwa. Ale bardzo często słyszałam słowa Obi-Wana do togrutanki "Jesteś zupełnie jak on" albo "Powoli zmieniasz się w Anakina" lub "Jest w tobie więcej Anakina niż można byłoby się spodziewać".
     Nie znałam Mon Mathmy czy Baila Organy, którzy współtworzyli z moją mamą petycję dwóch tysięcy. Nie znałam praktycznie żadnych senatorów i nie widziałam w tym żadnego problemu. Jedynie bliska mi jako tako było Pooja, moja kuzynka a siostrzenica mojej mamy. To chyba jedyny polityk z jakim miałam styczność osobiście. Poza tym, kontakt z nią był niemożliwy - ja nie miałam ochoty, a ona wróciła na Naboo. Jeszcze widywałam kiedyś Luxa Bonteri, ale on wkrótce się ulotnił.
     Na wspomnienie niedoszłego kochanka Ahsoki zabolało mnie serce. Pewnie gdyby się dowiedział, że przepadła, to uruchomiłby wszystkie kontakty, aby ją odzyskać nawet jeśli nigdy nie będzie jego i nie stworzą wspólnej przyszłości. Ahsoka nie nadawała się na życie w związku - jej przeznaczenie to bycie Jedi. Nie wymagałam od niej wszelakiego oddania, w końcu kiedyś wypuści mnie spod swoich skrzydeł. Pragnęłam tyko, żeby zawsze kroczyla obok mnie, ramię w ramię i mogła na mnie liczyć. Nie chciałam aby ze względu na swoje obietnice rezygnowała z innych aspektów i szans, które na nią czekały.
     Ale nie mogłam jej też zmuszać do czegoś, czego ona po prostu nie czuła. To jej wybór, jej droga, jej uczucia, sumienie i Moc. To ona jest odpowiedzialna za to, co ją czeka i co wybierze. Nie musi się nikomu z tego tłumaczyć, nikt nie będzie jej rozliczał. Czasem się zastanawiałam czy nie miała żalu do Anakina, że tak na nią wpłynął, że postanowiła wrócić? Czy ja też powinnam ją powstrzymywać gdyby doszło co do czego? Nie potrafiłabym. To nie tak, że mi nie zależy, ale pozwolić komuś odejść, to dać mu wolność, na jaką zasługuje. Nie ma lepszego sposobu na okazaniu bliskiemu, że się go wspiera - dać mu podążać własną ścieżką, nie wymagać niemożliwego.
     Ale nie potrafię zaakceptować tego, co się stało.
    Nie wierzyłam, że Ahsoka mogłaby mnie zostawić na pastwę losu, żebym musiała odnajdywać wszystkie odpowiedzi w Mocy. Nie wierzę, że mogłabym ukryć przede mną plan, w którym jej życie było zagrożone. Obiecywała, że mnie nie opuści. Nie wierzę, że mogłaby zginąć lub puścić się w takie szaleństwo, przez które czułabym się odosobniona. Nie chcę byc samolubna, ale obiecała mi coś. Nie może mnie skazać na kolejne cierpienie. Zaakceptuje wszystko, ale nie kolejną stratę. Nie stratę jej, kiedy tak naprawdę jest ostatnim co mi zostało.
    Mogę mieć gadane jak wielki admirał, mogłabym mieć najmądrzejszych nauczycieli w galaktyce, ale nikt nie dorówna Ahsoce - kobiecie nadal niepewnej swojej przyszłości i przeszłości. Wszystkich ścieżek na rozdrożach stawianych przez Moc. Wiem, że zawsze bywały czynniki, które od momentu powrotu trzymały ją w murach zakonu. Nigdy nie była to Rada, mistrzowie, konserwatywna ideologi czy spokój. To zaufanie dzięki któremu zdrowo mogła się posługiwać Mocą i żyć w harmonii.
    Nie pozwolę jej odejść.
    Choć Ahsoka będzie na mnie wściekła, to muszę poprosić o Luxa o pomoc. Nie poradzę sobie bez wtyki.

________________________________________

Nie, nie wiem. Wybaczcie. Po prostu wybaczcie. To co się odwala w moim życiu to istna komedia. Dramat.

NMBZW!

niedziela, 21 lutego 2021

Rozdział 44

      Cały lot minął nam w ciszy. Nie przeszkadzało mi to w ogóle. Nie zamierzałam z nikim rozmawiać ani uzewnętrzniać się. To, co się aktualnie działa w moim myślach i sumieniu, to moja sprawa, nawet jeżeli w eterze Mocny wyraźnie dało się odczuć, że  środku cała wrzeszczę, wydzieram się, ponieważ moje serce rozdziela ból.
     Tylko jaki?
    Nie wiedziałam, która wersja bardziej mi przeszkadzała - ta, w której Ahsokę porwali czy ta, w której Ahsoka odchodzi dobrowolnie. Zostawiła wiadomość mówiącą, żebyśmy na siebie uważali i całą misję doprowadzili do końca. Nie było mowy krytycznej sytuacji czy planu. Ahsoka wydawała się zagubiona a mogło to znaczyć równie dobrze niepewność wobec swoich wcześniejszych decyzji jak i losu, który prawdopodobnie ją spotka.
    Zapłaciliśmy kredytem Hanowi Solo. Rada Jedi uaktywniła jego realizację na zawyżoną sumę. Przemytnik twierdził, że należy mu się za ryzykowanie życia, co jest po prostu śmieszne, ale Rada uznała tę wersję i niechętnie zgodziła się na taki kompromis. W końcu wywiązał się ze swojej części umowy.
     Jaki sens był w tej umowie, skoro do spełnienia jej doszło tylko i wyłącznie dzięki Ahsoce, która zyskała przyjaciela w momencie zagrożenia życia. Ile musiała przeżyć, żeby znaleźć się w tym miejscu? Mój ojciec był zdolny poruszyć galaktykę aby wracała za każdym razem żywa, nawet jeśli kiedyś, na samym początku się nie dogadywali. Ahsoka stała się dla niego kimś w rodzaju siostry i osoby, której ufał do tego stopnia, że powierzył jej wychowanie jednego z dzieci.
    Ahsoka miała się nami zająć - bo była naszą ciotką, jedną z bliskich przyjaciół rodziców. Moją mentorką, najlepszą przyjaciółką, wspólniczką, głosem rozsądku i sumieniem. Jej zadanie to przekazać mi wszystkie potrzebne wiadomości - teoretyczne jak i praktyczne - abym mogła sobie poradzić ze wszystkimi przeszkodami na mojej drodze.
     Oraz żeby uratować ją. Bo mistrzom nie zawsze udaje się pokonać wszystkie przeciwności zagrażających jemu i padawanowi.
     A ja uciekłam, bo tak zakładał plan przemytnika. Mogłam się nie zgodzić i wrócić, bo nasza część i tak nie wypaliła.
     Myślałam nad tym wszystkim stojąc przed Radą Jedi i nie miałam pojęcia jak zareagować. Było mi wstyd, że zostawiłam Ahsokę , mimo że nikt mnie nie oskarżał o jej nagłe zniknięcie i moją osobistą w tym porażkę.
     - Jeżeli Ahsoka Tano żyje, to może uda jej się skontaktować - powiedział na koniec Mace Windu jakby to było coś oczywistego. Problem w tym, że obecności Ahsoki nie dało się wyczuć w Mocy.
     - Może? - dopytywałam się.
     - Pewne nic nigdy nie jest - odpowiedział Yoda.
     - No tak. Nie jesteśmy w końcu Sithami - mruknął Luke pod nosem. Nie obchodziło go czy ktoś go usłyszy poza mną. Znałam go za dobrze, żeby się zorientować, kiedy jest rozgoryczony.
    Niestety rozdrażnienie nigdzie nas nie zaprowadzi.
    Tak samo brak odpowiedzi.

    Drzwi windy otworzyły mi się przed nosem. Moje nozdrza uderzyła znajoma woń. Zapach domu, a w Mocy dawna obecność poszczególnych osób. Dotknęłam palcem oparcia kanapy. Jak zwykle czyszczony co tydzień, podobnie do reszty mieszkania. Wszystko potem odstawiano na swoje miejsce. Nikt za bardzo nie korzystał z tego miejsca. Mojego brata nie było tu dłużej niż mnie.
    Spojrzałam na sypialnie, przeszłam przez nią, minęłam garderobę po to by zatrzymać się w progu mojego dawnego pokoju. Był blisko tarasu i zaczęłam się dziwić, że wytrzymywałam ten hałas jako małe dziecko. W nocy było gorzej niż w dzień, bo to właśnie wtedy miasto zaczynało żyć.
    Jeszcze nigdy to mieszkanie nie wydawało mi się aż tak puste. Kiedy wracałam z niego do świątyni, to ze świadomością, że czeka tam na mnie Ahsoka. Teraz nawet nie wiedziałam do kogo mam wrócić. Obi-Wan nie weźmie mnie jako kolejnego padawana, to nie Zakon mistrza Altisa, żeby uczyć dwójkę. Nie widziałam nawet potencjalnych mistrzów, żeby mnie uczyli. Stass Allie ma padawana, nad Shaak Ti ciąży jakaś dziwna klątwa, a Luminarze Unduli nie pozwala kultura. Reszta członków Rady mnie onieśmiela, a innych rycerzy nie mogę powierzyć swojego życia. Nie ufałam im - może i chcieliby dla mnie dobrze, ale wiem, że każdy o mnie mówił za plecami, wytykał palcami tak samo jak niegdyś ojca "bo wybraniec".
    A reszta galaktyki sądziła, że mamy w zakonie sielankę. Co za bzdura!
    Świątynia i jej mieszkańcy przerażali tak samo jak reszta galaktyki. Nie istniało tu celowe zło, nikt nikogo nie szykanował, ale każdy potrafił mówić i każdy miał swoją opinię, wolność słowa. Potrzebę sensacji. Nic w tym dziwnego. Byliśmy z krwi, kości. Jedi składają się z pragnień i emocji, a nasza misja to nieustanne kontrolowanie ich.
    Nie dałam rady wrócić do Świątyni.
    Wybrałam samotność do której się przyzwyczaiłam i położyłam się po skosie na łóżku rodziców.
    Żadnego snu.
    Żadnej wizji.
    Chociaż tyle.
__________________________________________

Nie mam słów.

NMBZW!

niedziela, 31 stycznia 2021

Rozdział 43

      Więź pomiędzy padawanem a mistrzem jest szalenie silna. Można wyczuć, że coś jest nie tak nawet wtedy, kiedy dzieli ich cała galaktyka wzdłuż lub wszerz. Jeżeli dobrze się skupi i dwójka zechce rozwijać, to może nawet istnieć szansa na porozumiewanie się. Jak z Ahsoką jeszcze nie byłyśmy na takim poziomie. Głównie dlatego, że cały czas trzymamy się razem, jestem jej pierwszym padawanem, a ona sama została postawiona przed faktem dokonanym.
     Ale wiem, że powinnam wyczuć.
     A jednak stało się inaczej.
     Możliwe... nie, raczej na pewno Ahsoka ukryła to przede mną. Musiała czuć się pewna albo chociaż udawała, że wie co robi, żebym nie mogła jej zdemaskować. Pewnie próbuję sobie coś wmówić... to nie tak. Nie wierzę, że jestem wielce uzdolniona, wręcz przeciwnie. Jestem przeciętna, wszystko co potrafię uzyskałam poprzez skupienie, które z trudem mi przyszło.
     - Co masz na myśli mówiąc "przepadła"? - wydusiłam w końcu.
     Ahsoka tak po prostu nie mogła wyparować, to bez sensu. Była osobą, którą stawiała dobro innych ponad swoje. Jeśli gdzieś zniknęła to tylko i wyłącznie dlatego, że musiała się poświęcić i obmyślić plan aby potem wkroczyć z niespodzianką, które zniweczy plany wszystkich innych.
    - Stary mówi, że nie odzywała się, a kiedy przyszli ją zgarnąć to zostawiła jedynie wiadomość z hologramem. Kiedy wiadomość skończyła się odtwarzać, to przestali ją... Chewie to określił jako "wyczuwanie". Chodzi o waszą Moc pewnie - wytłumaczył Solo.
    - Nie mogła... - jęknęłam.
    - Może miała plan...
    - Nie. Nawet jeśli, to powinna mi powiedzieć. Nie mogła mnie tak po prostu zostawić. Nie ona. - Nie mogłam w to uwierzyć.
    - Nie jest twoją własnością. To twoja mistrzyni, nie? To raczej ty powinnaś jej słuchać, a nie ona ciebie - stwierdził przemytnik.
    - Nic nie rozumiesz. Z Ahsoką łączy mnie pewna historia. Dość długa, niekoniecznie zawiła. Nie wierzę, że tak po prostu odeszła nie mówiąc mi nic. Jej wiadomość zostawiona dla Obi-Wana jest dla mnie niewiele warta - odparłam.
    - Niedługo się zjawią. I jeszcze jedno... to, co odzyskałaś z młodym. To też przepadło.
    Czułam jakby się pode mną nogi ugięły.
    Kolejna dwójka żołnierzy wymieniła się, aby napić się wody, a ja wcale im nie zazdrościłam. Miałam ochotę zemdleć i to nie z odwodnienia.

    Zatrzymaliśmy się w jakimś motelu. Niewiele różnił się od tego, co było w Mos Eisley. Dwójka żołnierzy udała się zabrać stamtąd rzeczy oraz statek z doku, które pozostawiły droidy bez opieki. Wierzyłam, że Ahsoka mogła mieć już wcześniej plan, ale myliłam się. Ani w walizce ani w środku transportu nic nie było.
    Obudził mnie Luke. Na zewnątrz panował mrok i chłód. Ahsoka mogła gdzieś się ukrywać, a pustynia nocą bywała bardzo niebezpieczna. Zresztą, chyba na każdej planecie noc, to godziny koszmarów na jawie.
    - Musimy jutro uciekać zanim Jabba nas dorwie - powiedział bez ogródek.
    Popatrzyłam na niego zdziwiona.
    - Bez Ahsoki. Bez planów, które miał R2. Jak to możliwe, że on je zgubił? Ktoś mu je wykradł. To nieprawdopodobne. Nikt go jeszcze nie przechytrzył. To nie byle jaki droid. I co robił 3PO? - dopytywałam.
    - Chciałbym znać odpowiedzi na te pytania tak samo, jak ty.
    - Jak one się tam znalazły? - zastanawiałam się. - Miały zostać.
    Luke spuścił wzrok.
    - Obi-Wan twierdzi, że to Ahsoka ich wysłała. Żeby zatuszować zniknięcie.
    - Ale, Luke, to bez sensu! Czemu miałaby zniknąć? Czemu miałaby ryzykować niepowodzeniem misji? Czemu nic nie powiedziała?
    - Nie wiem. Znamy ją oboje tak samo dobrze, ale nie potrafimy odpowiedzieć na te pytania. Jakby podstawili nam zupełnie inną osobę zamiast niej. - Jego słowa zabolały bardziej niż bym chciała. Ponieważ powiedział prawdę.
    - Co teraz ze mną będzie? Kto mnie będzie szkolić? Ktoś musi ją zastąpić
    - Tylko kto?

    Nie wiedziałam co bardziej mnie rani - oparzanie wytworzone poprzez wyjątkowo gorący dzień na tej przeklętej planecie czy serce, które żal sieka na coraz drobniejsze kawałki. Rex wraca na Kamino z żołnierzami, my na Coruscant. Praktycznie z niczym.
    Ja wracam z niczym.
    Zaczynam od nowa.

________________________________________________

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ale jestem w końcu :P

NMBZW!

niedziela, 10 stycznia 2021

Rozdział 42

      Nie wiem jak, ale udało nam się zbiec do Anchorhead zanim zrobił to ktoś ze sługusów Jabby. Moi bliscy pewnie musieli zrobić tam niezłą rozróbę. Pomimo dumy, bardziej niż słońce moją skórę, sumienie zżerało moje sumienie. Mi udało się wyjść tylko dzięki nim, droidom. Co to za połowniczne zwycięstwo skoro mnie się udało, a innym nie?
      Żołnierze byli na to przygotowani. Zresztą - ja też. Nawet w wieku pięciu lat kazano mi się pogodzić z bolącą stratą, ale to nie znaczy, że jestem gotowa na to, że żniwo śmierci i pomyłek zabierze mi resztę.
     Nie widziałam życia poza tym, które znałam, więc Tatooine napawało mnie bardziej strachem niż ciekawością. Znałam wszystkie potrzebne fakty i na ich podstawie nie potrafiłam sobie wyobrazić życia tutaj, jak za pewne wiele innych istot nie potrafiło przyswoić sobie wizji, że można prowadzić moje - na tak restrykcyjnych jak tylko się da zasadach, nauce, dyscyplinie. Nudnej rutyny przerywanej raz za czas bitwami czy misjami.
    Ale o to chodzi - trenowanie swojego własnego spokoju, wchłanianie go codziennie do tego stopnia, że w przypadku jakichś zwrotów akcji nie dać się zwieść emocjom prowadzących do ciemnej strony Mocy. Wykorzystywać wiedzę.
    - To bę... - wymamrotał przemytnik niewyraźnie. Już nawet dwuletnie dziecko lepiej złoży zdania, aczkolwiek jak tylko zobaczyłam jego minę to zmieniłam zdanie. Znaczy, nadal uważałam, że dziecko ma w sobie więcej rozumu, ale to nie czas na porównania, nawet jeśli miałam ochotę wepchnąć temu człowiekowi wibroostrze między żebra.
     - W porządku z tobą? - zapytałam zamiast popełnić planowane przestępstwo. Nawet nie wiem czemu skoro widać jak na dłoni, że zaraz zechce pożegnać się ze światem.
      - Wo... dy - zachwiał się.
      To wyjaśniało wszystko.
    Ja dalej podtrzymywałam swoją energię za pomocą Mocy, nie czułam braku nawodnienia. Klony miały filtry, które śmiało można sprzedawać pod sloganem "Lepsze własne niż cudze" i wentylowane zbroje. Han Solo... cały czas skrywał się w statku albo w pałacu Jabby. Jako jeden z lepszych najemników gangstera miał czym płacić i gdzie zabijać wolny czas z dala od wycieńczających własnym istnieniem słońc.
    - Wejdźmy do najbliższej kantyny. Chłopcy, weźcie go pod pachy - nakazałam Appo. Kapitan usłuchał i nakazał innemu to samo. Pięciu pozostałych żołnierzy rozeszło się po uliczkach w celu patrolu.
     W przeciwieństwie do lokalu, w którym znaleźliśmy pilotów, ten był cichy i serio znośny. Z drugiej strony, nie miałam pewności, która jest godzina i ile siedziałam w tym przeklętym pałacu. Barman zmierzył nas wzrokiem. Podeszłam pewnie do kontuaru.
      - Potrzebujemy parę szklanek wody. Rachunek podliczymy pod sam koniec - poprosiłam.
     - Nie ma mowy. Woda to towar największej wartości tutaj. Nie oszukasz mnie, smarkulo. Najpierw płacisz, potem wydaję - warknął facet.
    Sięgnęłam do małej sakiewki z tyłu u pasa. Nie przeszukali mnie u Jabby, co jest dziwne biorąc pod uwagę, że Gammoreanom przydałby się zastrzyk gotówki. Ich strata. Wyciągnęłam parę kredytek na dłoń i znalazłam tę o wartości pięćset, po czym rzuciłam na ladę, a resztę schowałam.
    - Jak nie wykorzystamy wszystkiego, to możesz resztę zatrzymać - poleciłam unosząc kąciki ust. Obserwowałam jak grubas przenosi co chwila wzrok z kredytki na mnie i tak w kółko. - Potrzebujesz Jawy, aby sprawdził czy żeton jest prawdziwy? Jak ci ukradnie, to nie proś mnie o więcej. Dawaj wodę i się nie wygłupiaj, ten człowiek zaraz tu zejdzie, a ja mam już dość trupów - powiedziałam dobitnie.
    Mężczyzna ostatni raz krzywo omiótł mnie i moich kompanów po czym się odwrócił do zbiornika z wodą. Cały czas sondowałam go Mocą w razie gdyby miał mnie oszukać i chciał wyjąć broń. Wątpię w to, że udałoby mu się mnie zdjąć. Prędzej wyciągnęłabym dece Appo i odstrzeliła tubylcowi ten łeb.
    Podał cztery kubki wody. Wpierw wlałam dwa w usta Solo, a Appo i jego podwładny uchylili trochę swoje chełmy i również się napili.
    - Pijcie ile chcecie. Następnie zawołacie resztę - poleciłam kapitanowi, a przemytnik zaczął się krztusić.
    - Co to... za... paskudztwo? - wydusił między kaszlem.
    - To woda - odparłam, jakby to było coś oczywistego. Spojrzałam na płyn znajdujący się w kolejnych dystrybuowanych przez barmana kubkach. Nie wyglądała zachęcająco. Wręcz mętna, jak zawiesina z glutów. Na razie musiało nam to wystarczyć. Nie żeby było mi szkoda mojego wspólnika, ale moi żołnierze zasługiwali na krystaliczną z Naboo. Może nawet nie pogardziliby tą z Kamino.
    Wyciągnęłam kolejny żeton o tej samej wartości i ponownie rzuciłam na ladę. Wiedziałam, że pięćset to mało nawet za taką wodę, ale nie było wyjścia. Rzuciłam kolejny przepijając tym samym półtora tysiąca kredytów. Swoich. Ze spadku. Nie jestem pewna czy właśnie o taki altruizm chodziło moim rodzicom i Zakonowi, ale powiedzmy, że jest warto.
     Komunikator Solo zabrzęczał.
     - Pójdę po resztę. Nam już starczy. Ty też się napij, ale lepiej uważaj - ostrzegł Appo.
     - Zatkam nos - zaproponowałam.
    - Polecam raczej wyciąć kubki smakowe - stwierdził śmiertelnie poważnie i wyszedł przy akompaniamencie wrzasków z Chewbacci.
    - Niech to szlag - zaklął Solo. - A staruszek i młody? - Czekał na odpowiedź. - Pilnuj ich. Jestem w Anchorhead. Uważaj na siebie. Za niedługo się spotkamy.
    - Co jest? - zapytałam ostro.
    Solo spuścił wzrok.
    - Togrutanka przepadła.

__________________________________ 

Nie pytajcie, miałam to opublikować i zapomniałam, że tego nie zrobiłam :/ Mam nadzieję, że dobrze spędziliście sylwester <3

NMBZW!