niedziela, 10 stycznia 2021

Rozdział 42

      Nie wiem jak, ale udało nam się zbiec do Anchorhead zanim zrobił to ktoś ze sługusów Jabby. Moi bliscy pewnie musieli zrobić tam niezłą rozróbę. Pomimo dumy, bardziej niż słońce moją skórę, sumienie zżerało moje sumienie. Mi udało się wyjść tylko dzięki nim, droidom. Co to za połowniczne zwycięstwo skoro mnie się udało, a innym nie?
      Żołnierze byli na to przygotowani. Zresztą - ja też. Nawet w wieku pięciu lat kazano mi się pogodzić z bolącą stratą, ale to nie znaczy, że jestem gotowa na to, że żniwo śmierci i pomyłek zabierze mi resztę.
     Nie widziałam życia poza tym, które znałam, więc Tatooine napawało mnie bardziej strachem niż ciekawością. Znałam wszystkie potrzebne fakty i na ich podstawie nie potrafiłam sobie wyobrazić życia tutaj, jak za pewne wiele innych istot nie potrafiło przyswoić sobie wizji, że można prowadzić moje - na tak restrykcyjnych jak tylko się da zasadach, nauce, dyscyplinie. Nudnej rutyny przerywanej raz za czas bitwami czy misjami.
    Ale o to chodzi - trenowanie swojego własnego spokoju, wchłanianie go codziennie do tego stopnia, że w przypadku jakichś zwrotów akcji nie dać się zwieść emocjom prowadzących do ciemnej strony Mocy. Wykorzystywać wiedzę.
    - To bę... - wymamrotał przemytnik niewyraźnie. Już nawet dwuletnie dziecko lepiej złoży zdania, aczkolwiek jak tylko zobaczyłam jego minę to zmieniłam zdanie. Znaczy, nadal uważałam, że dziecko ma w sobie więcej rozumu, ale to nie czas na porównania, nawet jeśli miałam ochotę wepchnąć temu człowiekowi wibroostrze między żebra.
     - W porządku z tobą? - zapytałam zamiast popełnić planowane przestępstwo. Nawet nie wiem czemu skoro widać jak na dłoni, że zaraz zechce pożegnać się ze światem.
      - Wo... dy - zachwiał się.
      To wyjaśniało wszystko.
    Ja dalej podtrzymywałam swoją energię za pomocą Mocy, nie czułam braku nawodnienia. Klony miały filtry, które śmiało można sprzedawać pod sloganem "Lepsze własne niż cudze" i wentylowane zbroje. Han Solo... cały czas skrywał się w statku albo w pałacu Jabby. Jako jeden z lepszych najemników gangstera miał czym płacić i gdzie zabijać wolny czas z dala od wycieńczających własnym istnieniem słońc.
    - Wejdźmy do najbliższej kantyny. Chłopcy, weźcie go pod pachy - nakazałam Appo. Kapitan usłuchał i nakazał innemu to samo. Pięciu pozostałych żołnierzy rozeszło się po uliczkach w celu patrolu.
     W przeciwieństwie do lokalu, w którym znaleźliśmy pilotów, ten był cichy i serio znośny. Z drugiej strony, nie miałam pewności, która jest godzina i ile siedziałam w tym przeklętym pałacu. Barman zmierzył nas wzrokiem. Podeszłam pewnie do kontuaru.
      - Potrzebujemy parę szklanek wody. Rachunek podliczymy pod sam koniec - poprosiłam.
     - Nie ma mowy. Woda to towar największej wartości tutaj. Nie oszukasz mnie, smarkulo. Najpierw płacisz, potem wydaję - warknął facet.
    Sięgnęłam do małej sakiewki z tyłu u pasa. Nie przeszukali mnie u Jabby, co jest dziwne biorąc pod uwagę, że Gammoreanom przydałby się zastrzyk gotówki. Ich strata. Wyciągnęłam parę kredytek na dłoń i znalazłam tę o wartości pięćset, po czym rzuciłam na ladę, a resztę schowałam.
    - Jak nie wykorzystamy wszystkiego, to możesz resztę zatrzymać - poleciłam unosząc kąciki ust. Obserwowałam jak grubas przenosi co chwila wzrok z kredytki na mnie i tak w kółko. - Potrzebujesz Jawy, aby sprawdził czy żeton jest prawdziwy? Jak ci ukradnie, to nie proś mnie o więcej. Dawaj wodę i się nie wygłupiaj, ten człowiek zaraz tu zejdzie, a ja mam już dość trupów - powiedziałam dobitnie.
    Mężczyzna ostatni raz krzywo omiótł mnie i moich kompanów po czym się odwrócił do zbiornika z wodą. Cały czas sondowałam go Mocą w razie gdyby miał mnie oszukać i chciał wyjąć broń. Wątpię w to, że udałoby mu się mnie zdjąć. Prędzej wyciągnęłabym dece Appo i odstrzeliła tubylcowi ten łeb.
    Podał cztery kubki wody. Wpierw wlałam dwa w usta Solo, a Appo i jego podwładny uchylili trochę swoje chełmy i również się napili.
    - Pijcie ile chcecie. Następnie zawołacie resztę - poleciłam kapitanowi, a przemytnik zaczął się krztusić.
    - Co to... za... paskudztwo? - wydusił między kaszlem.
    - To woda - odparłam, jakby to było coś oczywistego. Spojrzałam na płyn znajdujący się w kolejnych dystrybuowanych przez barmana kubkach. Nie wyglądała zachęcająco. Wręcz mętna, jak zawiesina z glutów. Na razie musiało nam to wystarczyć. Nie żeby było mi szkoda mojego wspólnika, ale moi żołnierze zasługiwali na krystaliczną z Naboo. Może nawet nie pogardziliby tą z Kamino.
    Wyciągnęłam kolejny żeton o tej samej wartości i ponownie rzuciłam na ladę. Wiedziałam, że pięćset to mało nawet za taką wodę, ale nie było wyjścia. Rzuciłam kolejny przepijając tym samym półtora tysiąca kredytów. Swoich. Ze spadku. Nie jestem pewna czy właśnie o taki altruizm chodziło moim rodzicom i Zakonowi, ale powiedzmy, że jest warto.
     Komunikator Solo zabrzęczał.
     - Pójdę po resztę. Nam już starczy. Ty też się napij, ale lepiej uważaj - ostrzegł Appo.
     - Zatkam nos - zaproponowałam.
    - Polecam raczej wyciąć kubki smakowe - stwierdził śmiertelnie poważnie i wyszedł przy akompaniamencie wrzasków z Chewbacci.
    - Niech to szlag - zaklął Solo. - A staruszek i młody? - Czekał na odpowiedź. - Pilnuj ich. Jestem w Anchorhead. Uważaj na siebie. Za niedługo się spotkamy.
    - Co jest? - zapytałam ostro.
    Solo spuścił wzrok.
    - Togrutanka przepadła.

__________________________________ 

Nie pytajcie, miałam to opublikować i zapomniałam, że tego nie zrobiłam :/ Mam nadzieję, że dobrze spędziliście sylwester <3

NMBZW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz