niedziela, 21 lutego 2021

Rozdział 44

      Cały lot minął nam w ciszy. Nie przeszkadzało mi to w ogóle. Nie zamierzałam z nikim rozmawiać ani uzewnętrzniać się. To, co się aktualnie działa w moim myślach i sumieniu, to moja sprawa, nawet jeżeli w eterze Mocny wyraźnie dało się odczuć, że  środku cała wrzeszczę, wydzieram się, ponieważ moje serce rozdziela ból.
     Tylko jaki?
    Nie wiedziałam, która wersja bardziej mi przeszkadzała - ta, w której Ahsokę porwali czy ta, w której Ahsoka odchodzi dobrowolnie. Zostawiła wiadomość mówiącą, żebyśmy na siebie uważali i całą misję doprowadzili do końca. Nie było mowy krytycznej sytuacji czy planu. Ahsoka wydawała się zagubiona a mogło to znaczyć równie dobrze niepewność wobec swoich wcześniejszych decyzji jak i losu, który prawdopodobnie ją spotka.
    Zapłaciliśmy kredytem Hanowi Solo. Rada Jedi uaktywniła jego realizację na zawyżoną sumę. Przemytnik twierdził, że należy mu się za ryzykowanie życia, co jest po prostu śmieszne, ale Rada uznała tę wersję i niechętnie zgodziła się na taki kompromis. W końcu wywiązał się ze swojej części umowy.
     Jaki sens był w tej umowie, skoro do spełnienia jej doszło tylko i wyłącznie dzięki Ahsoce, która zyskała przyjaciela w momencie zagrożenia życia. Ile musiała przeżyć, żeby znaleźć się w tym miejscu? Mój ojciec był zdolny poruszyć galaktykę aby wracała za każdym razem żywa, nawet jeśli kiedyś, na samym początku się nie dogadywali. Ahsoka stała się dla niego kimś w rodzaju siostry i osoby, której ufał do tego stopnia, że powierzył jej wychowanie jednego z dzieci.
    Ahsoka miała się nami zająć - bo była naszą ciotką, jedną z bliskich przyjaciół rodziców. Moją mentorką, najlepszą przyjaciółką, wspólniczką, głosem rozsądku i sumieniem. Jej zadanie to przekazać mi wszystkie potrzebne wiadomości - teoretyczne jak i praktyczne - abym mogła sobie poradzić ze wszystkimi przeszkodami na mojej drodze.
     Oraz żeby uratować ją. Bo mistrzom nie zawsze udaje się pokonać wszystkie przeciwności zagrażających jemu i padawanowi.
     A ja uciekłam, bo tak zakładał plan przemytnika. Mogłam się nie zgodzić i wrócić, bo nasza część i tak nie wypaliła.
     Myślałam nad tym wszystkim stojąc przed Radą Jedi i nie miałam pojęcia jak zareagować. Było mi wstyd, że zostawiłam Ahsokę , mimo że nikt mnie nie oskarżał o jej nagłe zniknięcie i moją osobistą w tym porażkę.
     - Jeżeli Ahsoka Tano żyje, to może uda jej się skontaktować - powiedział na koniec Mace Windu jakby to było coś oczywistego. Problem w tym, że obecności Ahsoki nie dało się wyczuć w Mocy.
     - Może? - dopytywałam się.
     - Pewne nic nigdy nie jest - odpowiedział Yoda.
     - No tak. Nie jesteśmy w końcu Sithami - mruknął Luke pod nosem. Nie obchodziło go czy ktoś go usłyszy poza mną. Znałam go za dobrze, żeby się zorientować, kiedy jest rozgoryczony.
    Niestety rozdrażnienie nigdzie nas nie zaprowadzi.
    Tak samo brak odpowiedzi.

    Drzwi windy otworzyły mi się przed nosem. Moje nozdrza uderzyła znajoma woń. Zapach domu, a w Mocy dawna obecność poszczególnych osób. Dotknęłam palcem oparcia kanapy. Jak zwykle czyszczony co tydzień, podobnie do reszty mieszkania. Wszystko potem odstawiano na swoje miejsce. Nikt za bardzo nie korzystał z tego miejsca. Mojego brata nie było tu dłużej niż mnie.
    Spojrzałam na sypialnie, przeszłam przez nią, minęłam garderobę po to by zatrzymać się w progu mojego dawnego pokoju. Był blisko tarasu i zaczęłam się dziwić, że wytrzymywałam ten hałas jako małe dziecko. W nocy było gorzej niż w dzień, bo to właśnie wtedy miasto zaczynało żyć.
    Jeszcze nigdy to mieszkanie nie wydawało mi się aż tak puste. Kiedy wracałam z niego do świątyni, to ze świadomością, że czeka tam na mnie Ahsoka. Teraz nawet nie wiedziałam do kogo mam wrócić. Obi-Wan nie weźmie mnie jako kolejnego padawana, to nie Zakon mistrza Altisa, żeby uczyć dwójkę. Nie widziałam nawet potencjalnych mistrzów, żeby mnie uczyli. Stass Allie ma padawana, nad Shaak Ti ciąży jakaś dziwna klątwa, a Luminarze Unduli nie pozwala kultura. Reszta członków Rady mnie onieśmiela, a innych rycerzy nie mogę powierzyć swojego życia. Nie ufałam im - może i chcieliby dla mnie dobrze, ale wiem, że każdy o mnie mówił za plecami, wytykał palcami tak samo jak niegdyś ojca "bo wybraniec".
    A reszta galaktyki sądziła, że mamy w zakonie sielankę. Co za bzdura!
    Świątynia i jej mieszkańcy przerażali tak samo jak reszta galaktyki. Nie istniało tu celowe zło, nikt nikogo nie szykanował, ale każdy potrafił mówić i każdy miał swoją opinię, wolność słowa. Potrzebę sensacji. Nic w tym dziwnego. Byliśmy z krwi, kości. Jedi składają się z pragnień i emocji, a nasza misja to nieustanne kontrolowanie ich.
    Nie dałam rady wrócić do Świątyni.
    Wybrałam samotność do której się przyzwyczaiłam i położyłam się po skosie na łóżku rodziców.
    Żadnego snu.
    Żadnej wizji.
    Chociaż tyle.
__________________________________________

Nie mam słów.

NMBZW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz