poniedziałek, 11 maja 2020

Rozdział 26

     Jedi podobno nie miewają koszmarów.
     Ale mają wizje.
     Przyszłości czy przeszłości?
     Nigdy nie da się przewidzieć.
     Uderzają znienacka, nagle. Zadają ból w najgorszej postaci.
    Ból, który Jedi sam musi przezwyciężyć. Pokonać go, znaleźć drogę do światła, wykazać się sprytem, inteligencją, doświadczeniem, mądrością - aby wybrać jasną stronę Mocy.
     Nie zważać na przywiązanie.
     No właśnie.
     Nie wolno kochać bardziej niż to konieczne.
     Ale co jeśli znało się matkę?
    Płacz - schematyczny, dziecięcy oznaczający potrzeby fizjologiczne, bliskość; ten pełen przerażenia i niewinności czy żalu. Mama zawsze podchodziła i przytulała. Nieważne jaki ciężar na dziecku spoczywał, nieważne kim był ojciec. Dla mamy zawsze jest się skarbem, który ona chce uchronić. Nawet przed przeznaczeniem.
     I ściska twą dłoń swoją drżącą.
     Bo się boi.
     Boi się straty kolejnej bliskiej osoby.
     Mamo, nie ma cię, kiedy cię potrzebuję
***
    No dobra, w dawnych czasach mówiono, że Anakin Skywalker to szaleniec, nie człowiek. Chyba jedyną osobą, która widziała w nim naturalność to matka. Co nie było równoznaczne z tym, iż wszystko akceptowała. Starała się zrozumieć.
     Czy zrozumiałaby teraz nas i ten chory plan Luke'a?
    Chyba mamy to w genach, ale wątpię by ojciec chciał poświęcić swojego przyjaciela nawet dla wygrania wojny. To chore i niemoralne. Za to jeszcze trudniej będzie nam walczyć o światło bo to brak poszanowania dla cudzego życia. Które mamy bronić. No tak, o czym ja mówię skoro mamy wojnę, gdzie codziennie istoty giną lub są zniewalane? To wina Jedi, bo Zygerria chce odwetu. Nikt nie patrzy jak się staramy.
     A zamiast robić wszystko aby inni uwierzyli w nasze dobre intencje... to zachowujemy się tak jak zygerrianie. Powiedzenie, że "wroga pokonuje się jego własną" bronią nie zawsze powinno być brane pod uwagę.
     No, ale musiałam się zgodzić. No bo co innego? Nie miałam lepszego planu, a skoro Kitster się sam zaoferował? Nie no, rozumiem, że pewnie chce nam pomóc ze względu na swoją dawną przyjaźń, mają swoje długi, ale... ten człowiek ryzykuje swój żywot, no błagam. Nawet jako dzieci Anakina nie jesteśmy tego warci. Ojciec zawsze żył skromnie - nie tylko materialnie, ale sam z siebie się nie chwalił. Miał świadomość posiadanych talentów, lecz nigdy się nie wywyższał... będąc w neutralnej sytuacji. Bo jak na żarty lub ktoś mu zalazł za skórę, to nie szczędził - to oczywiste.
     W każdym razie, wątpię by rodzice byli z nas dumni, że w ogóle się zdecydowaliśmy zrealizować ten plan. Pewnie na nas patrzą i są załamani.
     Przepraszam.
    - Przyda nam się twoja pomoc - oświadczył Luke bez ogródek podchodząc do straganu. No to klamka zapadła.
   - Co mam robić? - zaoferował się podekscytowany Kitster. Człowieku, możesz zginąć i się cieszysz? Nawet nasz ojciec nie był tak szalony!
    - Gdzie uzyskamy informacje? Takie konkretne. Tylko nie kantyna, bo tam nam zetną głowę. Jesteśmy za młodzi, od razu nas zwęszą - wyjaśniłam znudzonym tonem. Upał mnie wykańczał. Tato, podziwiam cię za życie tutaj taki długi okres czasu, naprawdę. A twoich przyjaciół jeszcze bardziej. Dziwię się, że ich skóra jeszcze się nie zapaliła.
    - Znam pewien sklep. Dużo tam pilotów, którzy powiedzą to i owo. Co chcecie uzyskać, to to zdobędę - obiecał Kitster.
     - To trzeba zdobyć fortelem. Jeżeli zapytasz wprost, to możesz zginąć - ostrzegłam.
     - Chodzi o Zygerrię - wypalił mój brat.
     Luke...
    - Chodzi o ten nieszczęsny odwet, który utrudnia nam życie? Jeżeli to pomoże poprawić naszą sytuację, to mogę zrobić wszystko - przyrzekł z miną wyrażającą zmęczenie.
     - Jest tu schowana broń. Nie wiemy gdzie, ale jest. Huttowie ją zdobyli - wyjaśnił Luke.
    - Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale przyjaźń z waszym ojcem dała mi wiele przygód. Zawsze w najmniej oczekiwanym momencie. Moglibyśmy się zdać na szczęście...
     - Nie ma czegoś takiego - przerwaliśmy mu chórem, niczym roboty, bo to jedna z regułek, które każdy Jedi zna. Nie ma czegoś takiego jak los, szczęście, powodzenie. Jest Moc.
     - Niech wam będzie - zaśmiał się Kitster. - Ale największe skarby znajdowaliśmy w miejscach, gdzie nie powinny być. Moglibyśmy jutro poszukać.
     - Nie mamy tak wiele czasu - przyznałam.
     - Ale teraz nie zdążymy. Nie mogę odejść od tak od swojej pracy, a poza tym... ludzie pustyni. To straszne kreatury, na które lepiej się nie napotykać. Nawet jako Jedi. To bestie, w nocy najgroźniejsze. Wróćcie tu jutro, dobrze wam radzę.
     Umówiliśmy się na kolejny dzień i odeszliśmy do swojego śmigacza. Pozostało nam czekać na kontakt Obi-Wana. Nawet jeśli uda mu się szybciej wykonać zadanie, to i tak musimy wrócić. Dzięki mojemu kochanemu bliźniakowi, ten facet wie za dużo. Z jednej strony obawiałam się najgorszego, ale z drugiej przeczuwałam, że jest naturalnie szczery i można mu naprawdę zaufać. Nie zdradzi.
     No i nie zginie.
    Ulżyło mi, kiedy wymyślił alternatywy. Nie musimy go posyłać na śmierć, nie jest zagrożony bardziej. Jedyne co nad nim ciąży, to odwet zygerriański poprzez naszą znajomość. Lepsze to niż śmierć z ręki jakiś Trandoshan.
     No i lepsza to znajomość niż z Hanem Solo. Kitster, poprzez przyjaźń z naszym ojcem, nie miał problemu bo zdobyć nasz kredyt zaufania. Fakt, zachodzą w nas wszystkich zmiany, ale Moc mi podpowiada, że to jest to. Natomiast Solo... tu Moc też mi daje podobne sygnały, lecz to przemytnik. Bardzo arogancki. Kiedyś go ta cecha zgubi.
     Tak, jak ja zgubię samą siebie.
___________________________________
Znowu się spóźniłam. Urwanie główy

NMBZW!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz