Dwa lata temu opublikowałam epilog i przeniosłam się tu.
Jest mi baaardzo przykro, że tak to zaniedbuję, ale po prostu nie mam jak pisać. Cały marzec miałam albo poprawki z matematyki albo sprawdziany, które uwaliłam, bo dziwnym trafem, jak się moja wychowawczyni dowiedziała, że pracuję, to moje oceny się pogorszyły. Pisałam egzamin zawodowy, jutro ostatnią rozprawkę piszę, w wolnych chwilach ciupię maturki. Grafik w pracy też kiepski. Życie prywatne też nie pomaga - bliska mi osoba miała dość ciężką sytuację, pomagałam jej, martwiłam się. Dajcie mi czas do przyszłej niedzieli a jeszcze najlepiej do następnej, kiedy zamknę rozdział szkoły i matematyki i skupię się tylko na tym i na maturach. Jest mi ciężko. Jak tylko mam możliwość pisania w pracy czy w domu to to robię.
Z dobrych rzeczy - 3 tygodnie temu zrobiłam tatuaż z Gwiezdnych Wojen. Mój pierwszy, wymarzony. Nieostatni - na pewno coś będzie jeszcze z blogiem, także.
Wybaczcie
________________________________
Dostać się do któregokolwiek senatora to sztuka, naprawdę. Zaczynałam żałować, że ukrywam swoją prawdziwą tożsamość, chociaż moja twarz chyba wiele im podpowiadała. Albo mój miecz świetlny u pasa, bo Jedi nadal są jakoś dziwnie postrzegani w Senacie. W każdym razie, na pewno młode dzieciaki bez opieki starszych.
Tak, urwałam się ze świątyni, po tym jak jak najszybciej i niestarannie wypełniłam wszystkie polecenia w nauce teoretycznej. Nikt mnie za bardzo nie kontrolował, więc sprawę miałam ułatwioną, ale to nie oznaczało, że ominie mnie szlaban, kiedy mnie przyłapią, zwłaszcza, że miałam się nie mieszać. No i nie nie było Ahsoki. Ona zawsze jakoś pokolorowała i mnie omijało, bo wierzyła mi, że chciałam dobrze - ale jej złości doświadczałam. Zawsze jednak są te mieszane uczucia co do czynów swojego padawana, bo są często młodsi od mistrza, który jest bardziej doświadczony.
Nie powinnam się obwiniać, ale czułam się głupio. Przysparzałam problemy Ahsoce i nadal to robiłam nawet jak jej nie było. Reszta może nie wierzyła, że Soka wróci, ale ja wiedziałam, że w końcu się pojawi, a wtedy sama się wyspowiadam ze swojej niesubordynacji. Którą zresztą stosuję dla niej - aby ją uratować. To już nawet nie chodzi o obietnice, ale jak mogę ją zostawić, skoro tyle dla nas poświęciła?
- Szukam Senatora Bonteri - powiedziałam w końcu do Orn Fre Taa, kiedy go spotkałam. Słyszałam, że jest naprawdę miły a zarazem trochę gapowaty.
- Dziś go nie widziałem, ale słyszałem, że miał wrócić na Onderon.
Niech to szlag.
Wszystko poszło w piach.
No ojciec byłby niezadowolony - nie lubił piasku.
A może... Pooja?
Nie.
Nawet nie wiedziałam czy jest chociaż dostępna, a nie chciałabym ją wplątywać w wojnę bardziej niż musi w niej być. Niby nie była mi jakoś bliska, ale jakoś tak... jestem Jedi, a moim obowiązkiem jest dbanie o resztę społeczeństwa bez względu na to czy ktoś jest dla mnie kimś ważnym lub obojętnym. Poza tym, nadal nie pogodziłam się z babcią i dziadkiem. Penie sądzą, że jestem jak mama, która patrzy tylko na swoje potrzeby i wplątuje innych w kłopoty. Nie jest to prawdą, nie była egoistką. Miała pragnienia, zakochała się. Wiedziała co ryzykuje i co może się stać.
Mój ojciec też nie był lepszy.
Zresztą - podziwiam ich.
To odważne wyjść na przekór ideałom, które muszą wyznawać dla dobra innych tylko po to by zrobić coś dla siebie. W świetle tego kim byli brzmi to bardzo egoistycznie.
Mimo wszystko wynik takiej odwagi może być przekleństwem. Pominę fakt, jak bardzo dużo ryzykowali i jak im się oberwało, bo tę część historię ich znacie. Poza tym, zostawili nas na pastwę Rady. Jak się musiał czuć Yoda z taką odpowiedzialnością? W sumie, to dobrze mu tak. To, jak prosperował tą Radą Jedi i jak traktował mojego ojca... dobra, Anakin nawet sobie zasłużył. Idealnym Jedi nie można go nazwać, zwłaszcza, że nie potrafił tłumić emocji, a tym bardziej tych negatywnych.
W każdym razie, ja nie zamierzam aż tak wychodzić na przeciw swoim wartościom, które wyznaję. Lubię Pooję... po prostu ją lubię i nie chcę by coś jej się stało, bo robi za moją wtykę. Fakt, że łączą nas jakieś więzy krwi wcale nie ułatwia mi zadania. Nie mogę jej nazwać rodziną, co jest przykre. Jak to jest, że osoby nawet innej rasy ode mnie mogą być mi tak bliscy, a rodzina nie? To kwestia tego, iż jestem Jedi czy wina rodziców?
Odpuściłam sobie chodzenie po korytarzach gmachu senatu, bo tylko mnie to bardziej przytłaczało. Zwróciłam się ku apartamentu matki. Często przewijał się tam ambasador Binks. Nigdy nie byłam z nim na "Ty". Nawet będąc małym dzieckiem. Choć wiem, że śmiało bym mogła, to miałam blokadę. To śmieszny typ, głównie przez swoją nierozwagę. Zabrzmi to dziwnie, ale jest mimo wszystko bardzo odpowiedzialny. Dobrze wykonuje swoją pracę. Zdarzają mu się błędy, to oczywiste. Wiem, że wielu ma mu za złe za przyznanie specjalnych uprawnień Palpatine'owi na czas wojny... ale błagam. To nie jest silny umysł i nie możemy go winić za słabość. Kto mógł wiedzieć, że kanclerzyk to manipulator i przebrzydły Sith?
Ochrona apartamentowca mnie nie zatrzymała. Byłam wyposażona w identyfikator umożliwiający mi "nadzwyczajną rewizję". Kanclerz załatwił mi to i bratu. To na pewno wydawało się dziwne, że dość regularnie wchodziliśmy do tego budynku, ale nikt nie zadawał pytań. Po prostu tak było i koniec.
Wjechałam windą na ostatnie piętro i zanim jeszcze otworzyły się drzwi usłyszałam narzekania 3PO. Pewnie znowu R2 próbował go przegadać lub przepiszczeć. Jak kto woli.
- Jestem! - powitałam ich.
Na spotkanie wyszedł mi Jar Jar Binks. Tak przeczuwałam, że go znajdę w mieszkaniu mojej matki. Podejrzewam, że nie robił tego specjalnie, ale ewidentnie grał na nerwach protokolarnemu droidowi.
- Moja cieszyć się widzieć twoja! - powiedział bez ogródek.
- Też się cieszę, że mogę Cię zobaczyć, ambasadorze - odpowiedziałam.
- Moja słyszeć o uczennicy Anniego. Moja myśli, że senator Organa z Alderaan mógłby pomóc - zaproponował gunganin.
No tak...
________________________________________