poniedziałek, 25 maja 2020

Rozdział 28

      Umówiliśmy się z Kitsterem, że przybędziemy pod jego dom. Nie żebym wybrzydzała lub kogoś obrażała, ale dziwnie mi mówić słowo "dom" na te piaskowe dziury. Tyle się nasłuchałam o dzielnicach niewolników, że nie potrafię sobie wyobrazić jak mój tata przeżył tu tyle czasu - w obskurnych warunkach, między nie do końca stabilnymi, piaskowymi ścianami. W małej przestrzeni, która kompletne nie odzwierciedlała jego marzeń, pragnień i celów czekających na niego w galaktyce.
      Obi-Wan skontaktował się z Luke'em w nocy by sprawdzić czy na pewno wszystko z nami w porządku. Potem zadzwonił tuż po naszym śniadaniu. Nadal Luke nie zdradził mu swoich prawdziwych planów, więc Kenobi jest przekonany, że przeszukujemy pustynie i ich wydmy.
      Z jednej strony wcale nie oszukiwaliśmy. Ta planeta jest pustynna, wydmy są na wyciągnięcie ręki i te miejsca ojca są pewnie za jedną z nich. Nikt nie powie, że szukamy po cudzych domach, bo nie uwierzę. Poza tym, nadal się dziwię w co się wpakowaliśmy z moim bratem. Ufamy człowiekowi na podstawie zaufania ojca - zaufania z czasów, kiedy jeszcze je miał do wielu, bo z góry go naznaczono.
      Ahsoka przybyła do świątyni niecałe dwa lata przed naszym ojcem. Pewnego dnia, kiedy miała cztery lata i rozumiała już wiele spraw,  usłyszała słowo "Wybraniec" oraz że został sprowadzony. Poczuła dziwne zawirowanie w Mocy, nie tylko ona. A parę godzin później zniknęło i wszystko co dotyczyło wybrańca było owiane odpowiedzią "nie wiem". Aż znowu zrobiło się o nim głośno. Pojawił się Sith, zabił Qui-Gona po czym sam zginął z ręki padawana swej ofiary, a padawan postawił się Radzie i zaczął szkolić Wybrańca - Anakina Skywalkera.
     Od tamtej pory Ahsoka była jedną z tych padawanów, którzy mówili o chłopaku z fascynacją, mijali go szerokim łukiem na korytarzu, kulili się na jego widok twierdząc, że jest dla nich zagrożeniem - bo niebezpiecznie jego wysoki poziom umiejętności wpędzał innych w kompleksy, sprawiał, że czuli się słabi, a to prowadziło do zazdrości... i tak dalej według kodeksu.
      Czemu mówię o Ahsoce?
     Bo gdyby nie ona, nie wiedziałabym tego, że powielamy przeszłość naszego ojca... bo jesteśmy jego dziećmi. A wszystko się sprowadza do Qui-Gona - gdyby nie narobił takiego szumu, nie byłoby aż tak źle. Jasne, wytykaliby nas palcami "To dzieci tego, co zabił Palpatine'a" albo "Dzieci tego, co się związał z senator z Naboo". Dobra, nie oszukujmy się, nasz ojciec nie robił za niewinnego człowieka, ale nigdy się tym na serio nie chełpił.
      Za swoje błędy ponosił odpowiedzialność, uznawał swoje ŚWIADOME dokonania. Nigdy nie wierzył w tę gadkę o Wybrańcu, nigdy nie czuł się dobrze gdy Palpatine go przechwalał i faworyzował. Strzelam, że potem, przez pięć lat po śmierci kanclerza, zbierało się ojcu na wymioty, gdy przypominał sobie to wszystko. Ten przebrzydły intrygant robił to po to, aby wzbudzić w Anakinie pychę, a między innymi przez pychę ściągnąć na ciemną stronę Mocy. Nie przewidział jednego - że tata jest silny, a z inteligencją zdziałał nią wiele dobrego i nie ulegnie tak łatwo. Tak więc czyny Sitha można wręcz uznać za obraźliwe, skoro sądził, że tak szybko zyska nowego ucznia.
      - Leia! - Przed oczami pojawiły mi się dwa, pstrykające palce.
      - Słucham cię - odparłam odruchowo.
      - Nic nie mówiłem - oświadczył Luke. Spojrzał na mnie kątem oka. Zdecydowanie ze mnie kpił.
      - Jesteś okropny - powiedziałam mu.
      - Jesteśmy na miejscu - poinformował po chwili.
     Zostawiliśmy śmigacz tam, gdzie poprzedniego dnia i powędrowaliśmy w stronę miejsca, gdzie wczoraj stał Kitster. Już na nas czeka.
     - Mam nadzieję, że wzięliście ze sobą zapas wody. Czeka nas długa wycieczka - przywitał nas mężczyzna.
      - W sumie, to możemy polecieć - stwierdził Luke.
      Kitster popatrzył na nas sceptycznie.
      - Nie możemy -  powiedział i ruszył przed siebie.
    Podążyliśmy za nim. Szliśmy równi sobie, ale nasze zachowanie definitywnie mówiło, że to Kitster przewodzi.
      - Na pustyni nie powinniśmy zostawiać niczego, co mechaniczne. Jawowie szybko to zagarną. Są tchórzliwe, ale bardzo sprytne - wytłumaczył od razu Kitster.
      - Jawowie? - upewniłam się.
     Kitster wskazał na małą, zakapturzoną istotę. Nie liczyła sobie więcej niż metr wzrostu, była bardzo roztrzepana, co udowadniały nerwowe gesty rękoma i do tego wykrzykiwała coś w nieznanym dla mnie języku.
      - Nie zamierzam ich lekceważyć - postanowił Luke.
     - Oni to jeszcze nic strasznego, mogą cię co najwyżej okraść. Gorsi są Tuskeni. Dzicy, wręcz mordercy. Z nimi lepiej się nie spotykać. Chyba że macie za pupila smoka Krayt - doradził nasz kompan.
      - Myślę, że miecze świetlne mogą go zastąpić - opowiedział mój brat.
     - Nigdy nie widziałem Jedi w akcji. Ale raczej byście go nie zabili. To już nie chodzi o wasz kodeks, ale wasz ojciec... on nigdy by nikogo nie skrzywdził. Szkoda, że nigdy nie wrócił na Tatooine - pożalił się mężczyzna.
     Popatrzyliśmy na siebie z bratem i w jednej chwili oboje zdecydowaliśmy, że powiemy mu prawdę. A raczej to ja mam mu powiedzieć. Dzięki, Luke.
      - Właściwie to wrócił - odezwałam się w końcu.
      Nie wiem czy to moja wiadomość go tak zszokowała, że przystanął, czy dzisiejszy upał.
      Aha, no tak, upał tutaj to nic nadzwyczajnego.
      To pewnie ja. Świetnie, zaczynamy zabawę.
      - O czym ty mówisz? - zdziwił się. Powoli odwrócił się do nas twarzą.
     - Noo... mama tak mówiła. Tuż przed wojnami klonów, byli tutaj oboje. Tata dowiedział się, że nasza... babcia jest w niebezpieczeństwie. - To dziwnie mówić o swojej babci. Jestem Jedi. Moja rodzina albo nie żyje, albo nie chce mnie znać. - Porwali ją właśnie Tuskeni. Umarła w ramionach Anakina, a potem musieli z Padme wyruszyć na Geonosis. - Tak, wiem. Mówienie o więzi rodzinnej, jak babcia, jest w stu procentach normalna, a dla mnie normalniejsze nazywanie rodziców po imieniu, kiedy o nich wspominam.
      Kitster milczał
      - Musisz mu wybaczyć. Nie powinniśmy go usprawiedliwiać, bo nie wiemy co czuł, ale wszystko się działo tak szybko, że nie miał czasu pomyśleć o was. Co nie znaczy, że o was zapomniał. Ale mamy swoje priorytety, przez dużą część życia miał tylko matkę - ciągnęłam.
      - Nie chodzi o to. Dość ciężko mi to wyjaśnić. Chodźmy - nakazał i Kitster.
      Obrócił się i poszedł przed siebie.
_____________________________________
Składam reklamację na brak chęci.

NMBZW!

poniedziałek, 18 maja 2020

Rozdział 27

     Okłamał go.
     Okłamał Obi-Wana.
     A ja mu na to pozwoliłam.
     Super.
    Ja to jeszcze pół biedy... kogo ja oszukuję? Przecież wszystko sprowadza się do mojego ojca. Wielokrotnie naginał zasady, okłamywał Obi-Wana na przeróżne sposoby, zawodził. Potem Ahsoka zawodziła jego, ale nie tak bardzo jak on Kenobiego, który miał nadzieję, że wyrośnie z nas coś więcej niż z Anakina. Nie żeby wątpił w swojego dawnego ucznia, zwłaszcza po wydarzeniach na Endor za które czuje się winny, no, ale wierzył, że będziemy porządniejsi, bardziej szczerzy, spokojni.
     A mój kochany brat kłamie! I śmiało można powiedzieć, że w żywe oczy, bo fakt, że zrobił to przez komlink nie uchroni go, kiedy rozmawia z Jedi - ze swoim mistrzem. Co za brak szacunku! Jak zadanie zakończy się fiaskiem, to Han Solo będzie miał niezły ubaw z małolatów. Po co ja się w ogóle przejmuje zdaniem tego łajdaka? Przecież w galaktyce jest tylko szarą jednostką, która biernie przygląda się poczynaniom wojny i tylko szuka zysku. Wielki z niego bohater! Dostanie kredyty za to, że wykonał małe zadanko, cóż za honorowość! Aż nie nie mogę się nadziwić! Tylko po rękach go całować.
      Nawet ja nie jestem honorowa, a co dopiero on. Nie ma w sobie grama poczciwej istoty.
     - Będziemy mieć problemy, Luke - zawyrokowałam znad miski potrawki. Już dawno zapadł zmierzch, od dwóch godzin byliśmy w naszym domku w Mos Eisley. Zaraz po przybyciu kontaktował się z nami wujek i to by było na tyle. Kiedy usłyszałam łgarstwo mojego brata, nawet nie zamierzałam komentować. Poszłam do kuchni i tam zajęłam się wymyślaniem posiłku. Milczeliśmy oboje aż do tej pory.
    - Tak, wiem. Ale Obi-Wan nadal nic nie wyciągnął od Jabby, Ahsoka może być w niebezpieczeństwie, huttowie to podłe kreatury. Nie może skończyć jak tata - odparł defensywnie brat.
     Miał racje.
    Problem w tym, że ta wojna nie miała dwóch stron jak zwykle. Miała trzy - Jedi, Zygerria i Huttowie wraz z innymi handlarzami niewolników. Obi-Wan, nawet jako jeden z najlepszych negocjatorów w Zakonie, nie zdobędzie szybko informacji. Jabba traktuje zdobycz jako cenne trofeum. Dla niego liczy się po prostu wygrana, pokazanie, że jest lepszym, a nam na zniesieniu tego okropnego, niewolniczego imperium. Huttowie przynajmniej nie szerzą swoich ideologii na tak ogromną skalę, nie oszukujmy się - ich też trzeba by było sprowadzić do pionu i nauczyć szacunku do czyjegoś życia.
      - Tylko gdzie Kitster nas zaprowadzi? - zamyśliłam się na głos i wepchnęłam do ust kolejną łyżkę potrawki. Bardziej wyglądała na coś co można zjeść na śniadanie. Mleczna papka z dobrymi przyprawami. Naprawdę mi smakowała, czy Luke'owi też? Nie mam pojęcia. Nawet jeśli nie, to się nie skarżył.
      - Musimy zdobyć ten hologram. To naprawdę piękna pamiątka - postanowił Luke.
     - Tak, racja, to pamiątka. Dla nich, prócz pamięci, jedyna. My mamy ich trochę więcej, nie sądzisz? - zauważyłam.
      - Ale to... to dowód, że od zawsze był świetnym pilotem.
      - Są też inne dowody. Na przykład na Naboo, bitwa sprzed dwudziestu ośmiu lat. Są dokumenty. R2 na pewno ma to w swojej pamięci - stwierdziłam.
     - Ale nie ma hologramów. Poza tym, miał wtedy dziewięć lat, jest jedynym człowiekiem który wygrał te wyścigi. Powinniśmy mieć taką pamiątkę... chociaż. Tata nigdy się nie chwalił swoimi dokonaniami, nie lubił, jak Kanclerz go wyróżniał - przypomniał sobie mój brat.
    - Myślę, że oboje mamy rację - postanowiłam z uśmiechem.

    Zanim odezwał się budzik w komlinku, do lekkiego drzemania zmusiły mnie promienie słońca. Zdawały się być cieplejsze niż poprzedniego dnia. Wydaje mi się, że powinnam się do nich przyzwyczaić, a wtedy nie paliłyby tak bardzo. A jednak stało się na odwrót. No cóż, pora działać dalej i próbować nie zwracać na to większej uwagi. Nigdy nie byłam jakoś szczególnie opalona, moja karnacja była blada, ale myślę, że niedługo się to zmieni i czeka wszystkich niezły ubaw, jak przez następne pół roku będzie to ze mnie schodzić.
     Wstałam i przebrałam się. Za szczyt higieny traktowałam dostęp do wody na tutejszym świecie. Na pewno po powrocie na Coruscant porządnie się wymyję, ale na razie musiała mi wystarczyć mały prysznic, żeby choć trochę spłukać pot, którym wcześniej nasiąknęły moje ubrania przez co, mimo wszystko, nadal czułam się brudna.
     Weszłam do kuchni i sprawdziłam nasze zapasy.
     Marne.
     Znowu breja niegrzesząca smakiem, zwłaszcza, że nie potrafię gotować.
    Przygotowują nasze śniadanie zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądałoby życie mojego ojca i mojej matki, gdyby na rzecz naszych narodzin mogli zrezygnować ze swoich funkcji. Mama jakoś by sobie poradziła, miała jako tako dobre życie, potrafiłaby coś ugotować bez służby. Ale dawny Jedi?
     Mamy  do dyspozycji kapsułki żywieniowe, nie składniki na potrawy. Zjeść coś sycącego możemy jedynie w świątyni, a jeszcze lepsze posiłki na misjach dyplomatycznych. No i ja mogę w domu mojej mamy - wystarczy poprosić protokolata i wezwie tych co trzeba.
     - Chyba nic innego tutaj nie zjemy - zażartował Luke zasiadając do stołu.
     - Chcesz się zamienić? - odgryzłam się.
     - Jestem w tym gorszy niż ty - przypomniał. - Poza tym, mamy sporo kapsułek żywieniowych.
    - Tsaa... mały, miękki, bezsmakowy kawałek czegoś, co cię od razu zapcha. No i bomba kaloryczna dostarczająca wszystkich potrzebnych witamin i wartości odżywczych. Masz rację, od jutra jemy to trzy razy dziennie - zakpiłam.
    Mój brat się zaśmiał. Byłam mu wdzięczna. To ostatnie beztroskie chwile przed spotkaniem z Kitsterem.
_________________________________
Zgadnijcie kto ma multum sprawdzianów, a nie ma czasu na pisanie, weny i chęci do życia? To ja. No i praktyki jako projekt edukacyjny - niby w parach, ale robię sama.
Pozdrawiam jednego z moich dwóch dobrych kumpli z klasy - sąsiada z ławki, z którym po raz pierwszy, od kariery technikum, nie działam wspólnie, ale mi pomaga. Trzymać za naszą trójkę kciuki, a L. dedykuję rozdział (najwyżej go obrażę tym, że taki shit o mu podarowałam XD)

UPDATE: PARĘ SEKUND TEMU DOSTAŁAM PRACĘ
 
NMBZW!

poniedziałek, 11 maja 2020

Rozdział 26

     Jedi podobno nie miewają koszmarów.
     Ale mają wizje.
     Przyszłości czy przeszłości?
     Nigdy nie da się przewidzieć.
     Uderzają znienacka, nagle. Zadają ból w najgorszej postaci.
    Ból, który Jedi sam musi przezwyciężyć. Pokonać go, znaleźć drogę do światła, wykazać się sprytem, inteligencją, doświadczeniem, mądrością - aby wybrać jasną stronę Mocy.
     Nie zważać na przywiązanie.
     No właśnie.
     Nie wolno kochać bardziej niż to konieczne.
     Ale co jeśli znało się matkę?
    Płacz - schematyczny, dziecięcy oznaczający potrzeby fizjologiczne, bliskość; ten pełen przerażenia i niewinności czy żalu. Mama zawsze podchodziła i przytulała. Nieważne jaki ciężar na dziecku spoczywał, nieważne kim był ojciec. Dla mamy zawsze jest się skarbem, który ona chce uchronić. Nawet przed przeznaczeniem.
     I ściska twą dłoń swoją drżącą.
     Bo się boi.
     Boi się straty kolejnej bliskiej osoby.
     Mamo, nie ma cię, kiedy cię potrzebuję
***
    No dobra, w dawnych czasach mówiono, że Anakin Skywalker to szaleniec, nie człowiek. Chyba jedyną osobą, która widziała w nim naturalność to matka. Co nie było równoznaczne z tym, iż wszystko akceptowała. Starała się zrozumieć.
     Czy zrozumiałaby teraz nas i ten chory plan Luke'a?
    Chyba mamy to w genach, ale wątpię by ojciec chciał poświęcić swojego przyjaciela nawet dla wygrania wojny. To chore i niemoralne. Za to jeszcze trudniej będzie nam walczyć o światło bo to brak poszanowania dla cudzego życia. Które mamy bronić. No tak, o czym ja mówię skoro mamy wojnę, gdzie codziennie istoty giną lub są zniewalane? To wina Jedi, bo Zygerria chce odwetu. Nikt nie patrzy jak się staramy.
     A zamiast robić wszystko aby inni uwierzyli w nasze dobre intencje... to zachowujemy się tak jak zygerrianie. Powiedzenie, że "wroga pokonuje się jego własną" bronią nie zawsze powinno być brane pod uwagę.
     No, ale musiałam się zgodzić. No bo co innego? Nie miałam lepszego planu, a skoro Kitster się sam zaoferował? Nie no, rozumiem, że pewnie chce nam pomóc ze względu na swoją dawną przyjaźń, mają swoje długi, ale... ten człowiek ryzykuje swój żywot, no błagam. Nawet jako dzieci Anakina nie jesteśmy tego warci. Ojciec zawsze żył skromnie - nie tylko materialnie, ale sam z siebie się nie chwalił. Miał świadomość posiadanych talentów, lecz nigdy się nie wywyższał... będąc w neutralnej sytuacji. Bo jak na żarty lub ktoś mu zalazł za skórę, to nie szczędził - to oczywiste.
     W każdym razie, wątpię by rodzice byli z nas dumni, że w ogóle się zdecydowaliśmy zrealizować ten plan. Pewnie na nas patrzą i są załamani.
     Przepraszam.
    - Przyda nam się twoja pomoc - oświadczył Luke bez ogródek podchodząc do straganu. No to klamka zapadła.
   - Co mam robić? - zaoferował się podekscytowany Kitster. Człowieku, możesz zginąć i się cieszysz? Nawet nasz ojciec nie był tak szalony!
    - Gdzie uzyskamy informacje? Takie konkretne. Tylko nie kantyna, bo tam nam zetną głowę. Jesteśmy za młodzi, od razu nas zwęszą - wyjaśniłam znudzonym tonem. Upał mnie wykańczał. Tato, podziwiam cię za życie tutaj taki długi okres czasu, naprawdę. A twoich przyjaciół jeszcze bardziej. Dziwię się, że ich skóra jeszcze się nie zapaliła.
    - Znam pewien sklep. Dużo tam pilotów, którzy powiedzą to i owo. Co chcecie uzyskać, to to zdobędę - obiecał Kitster.
     - To trzeba zdobyć fortelem. Jeżeli zapytasz wprost, to możesz zginąć - ostrzegłam.
     - Chodzi o Zygerrię - wypalił mój brat.
     Luke...
    - Chodzi o ten nieszczęsny odwet, który utrudnia nam życie? Jeżeli to pomoże poprawić naszą sytuację, to mogę zrobić wszystko - przyrzekł z miną wyrażającą zmęczenie.
     - Jest tu schowana broń. Nie wiemy gdzie, ale jest. Huttowie ją zdobyli - wyjaśnił Luke.
    - Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale przyjaźń z waszym ojcem dała mi wiele przygód. Zawsze w najmniej oczekiwanym momencie. Moglibyśmy się zdać na szczęście...
     - Nie ma czegoś takiego - przerwaliśmy mu chórem, niczym roboty, bo to jedna z regułek, które każdy Jedi zna. Nie ma czegoś takiego jak los, szczęście, powodzenie. Jest Moc.
     - Niech wam będzie - zaśmiał się Kitster. - Ale największe skarby znajdowaliśmy w miejscach, gdzie nie powinny być. Moglibyśmy jutro poszukać.
     - Nie mamy tak wiele czasu - przyznałam.
     - Ale teraz nie zdążymy. Nie mogę odejść od tak od swojej pracy, a poza tym... ludzie pustyni. To straszne kreatury, na które lepiej się nie napotykać. Nawet jako Jedi. To bestie, w nocy najgroźniejsze. Wróćcie tu jutro, dobrze wam radzę.
     Umówiliśmy się na kolejny dzień i odeszliśmy do swojego śmigacza. Pozostało nam czekać na kontakt Obi-Wana. Nawet jeśli uda mu się szybciej wykonać zadanie, to i tak musimy wrócić. Dzięki mojemu kochanemu bliźniakowi, ten facet wie za dużo. Z jednej strony obawiałam się najgorszego, ale z drugiej przeczuwałam, że jest naturalnie szczery i można mu naprawdę zaufać. Nie zdradzi.
     No i nie zginie.
    Ulżyło mi, kiedy wymyślił alternatywy. Nie musimy go posyłać na śmierć, nie jest zagrożony bardziej. Jedyne co nad nim ciąży, to odwet zygerriański poprzez naszą znajomość. Lepsze to niż śmierć z ręki jakiś Trandoshan.
     No i lepsza to znajomość niż z Hanem Solo. Kitster, poprzez przyjaźń z naszym ojcem, nie miał problemu bo zdobyć nasz kredyt zaufania. Fakt, zachodzą w nas wszystkich zmiany, ale Moc mi podpowiada, że to jest to. Natomiast Solo... tu Moc też mi daje podobne sygnały, lecz to przemytnik. Bardzo arogancki. Kiedyś go ta cecha zgubi.
     Tak, jak ja zgubię samą siebie.
___________________________________
Znowu się spóźniłam. Urwanie główy

NMBZW!

poniedziałek, 4 maja 2020

Rozdział 25

    - 3PO! Nie wierzę! To naprawdę ty! - Mężczyzna wpatrywał się w droida zaskoczony i jednocześnie ucieszony. - Kiedy pani Shmi cię zabrała... nie wierzę.
      - 3PO, skąd znasz tego mężczyznę? - zdziwił się Luke podchodząc do naszego robota.
      - Kitster, daj spokój. Pomyliłeś go - stwierdziła sprzedawczyni.
      - Pan Kitster! - ucieszył się C-3PO.
      - Stop! 3PO, gadaj natychmiast co jest grane! - nakazałam robotowi podchodząc do niego.
     - Pani, to Kitster, dawny przyjaciel pana Anakina. Panie Kitster, oto Leia i Luke Skywalker, dzieci panicza Anakina - przedstawił nas protokolat. - Ten hologram, panie Luke, to wygrany wyścig pana ojca.
     - Anakin tu jest z wami? - zapytała kobieta. - Jestem Amee, razem z Kitster przyjaźniliśmy się z Anniem, zanim nie zabrał go ten przybysz, Qui-Gon i ta dziewczyna... Padme?
     - Nie, nie ma go. Razem z naszą matką, Padme, zginęli dziesięć lat temu w bitwie o Endor - wyznałam.
      Oboje posmutnieli.
      - Dla nas jest tu bohaterem - powiedział po krótkiej chwil Kitster wskazując na holowideo.
      - W całej galaktyce jest - poprawił Luke. - Dzięki wojnom klonów. Odnosił wielkie sukcesy, to on wygrał ostatnią bitwę kończąc konflikt naszym zwycięstwem.
      - Więc jak zginął? - zaciekawiła się Amee.
      - Trudno to wyjaśnić. To, co go uśmierciło, nie powinno go zabić. Był zbyt utalentowanym Jedi by na to pozwolić. A jednak stało się - odparłam. - Mogę zapłacić za zakupy? - upewniłam się.
      - Tak, pewnie - odparła otrząsając się.
      - Czego tu szukacie? - zapytał Kitster.
      - Mamy misje do wykonania. Pozyskujemy informacje - odpowiedział Luke.
      - Możemy pomóc? - zaproponował dawny przyjaciel ojca.
      - Cóż... pomoc się przyda, ale nie możemy z niej skorzystać bez pozwolenia nadzorcy. Ustalę to. Gdybyśmy się nie pojawili, nie mówcie nikomu o tym spotkaniu. Jasne? - poprosił mój brat.
      - To ściśle tajne - dodałam.
      - Oczywiście - zgodziła się kobieta.
      Odeszliśmy.
      - Wielkie nieba, co za spotkanie - stwierdził droid.

      Jednak nic nie znaleźliśmy. Spotkanie z dawnymi przyjaciółmi naszego taty to jedyny sukces. No i widzieliśmy jego dawny hologram. I to by było na tyle. Przez ostatnią godzinę błąkaliśmy się bez celu po Mos Espie i nic z tego nie wyszło. Osoby różnych ras spoglądali na nas niepewnie, inni nienawistnie, a pozostali jakby chcieli nas obrabować. Nie zdziwiłby mnie taki obrót spraw, ale wolałabym nikogo nie ranić czy zabijać, nawet w obronie własnej. Poza tym, mieliśmy się nie ujawniać, więc bezpiecznie udawaliśmy obojętnych, choć wcale to nie dawało nam nietykalności.
    Ukryliśmy się w zaułku i czekaliśmy zasłaniając 3PO aby blask słońca, odbijającego się od jego złotej obudowy, nie przyciągnął niechcianych gapiów.
   Po paru minutach stania i wtapiania się w Moc uspakajając myśli, usłyszeliśmy dźwięk komunikatora.
     Obi-Wan.
     - Odbiór - przemówił Luke.
     - Znaleźliście coś? - zapytał mentor.
     - Prócz dawnych przyjaciół naszego ojca? Nic - odparłam.
     - Że co? - zdziwił się Obi-Wan.
     - Mieli jego hologram na sprzedać. 3PO go rozpoznał, a oni 3PO...
     - Bardzo przepraszam! - wtrącił się droid w pół zdania Luke'a.
     - W każdym razie, nic się nie stało. Jesteśmy bezpieczni - zapewniłam. Tak, wiem. Kłamstwo nie jest dobrą drogą. Poza tym, ja tylko nie dopowiedziałam prawdę, a fakt, że nic nam nie grozi jest prawdą.
     - No dobra, a coś konkretniej? - drążył Kenobi.
     - No i w tym problem, że nie. Musimy wracać - stwierdził Skywalker.
    - U nas negocjacje z Jabbą na razie idą dobrze. Solo próbuje się czegoś dowiedzieć od swoich koleżków. Ja operuję perswazją - poinformował wujaszek
    - I jak ci idzie? - zapytałam z ironią. Szmuglerzy mają zazwyczaj silne umysły, niepodatne na nasze sztuczki.
     - Marnie.
     - Cóż za zaskoczenie - drążyłam drwiąc.
     - Uważajcie na siebie. Wracajcie bezpiecznie. Niech Moc będzie z wami.
     - I z wami - życzyliśmy mu razem.
     Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w komunikator.
     - Musimy przyjąć pomoc Kitstera - postanowił mój bliźniak.
     Popatrzyłam na niego zszkowana.
     - O czym ty mówisz? Dopiero co powiedzieliśmy, że będziemy wracać.
     - Jeżeli oni nie znajdą informacji na czas, to może my zdołamy.
     - Użyjesz tego mężczyznę jako przynęty? - domyśliłam się.
     - Tak.
_____________________________________
Wiem, słaby jak pogoda minionej majówki.

A teraz przepraszam, ale idę oglądać 11 odcinek i finał TCW. Jak zrobię z ziemi drugie Kamino, to przepraszam.

MAY THE 4TH BE WITH YOU.