środa, 29 maja 2019

Rozdział 8

      Tydzień później obudziła mnie Ahsoka.
      - Zbieraj się, mamy misję - pospieszyła. Zaspana niewiele rejestrowałam, co się dzieje.
      - Jaka misja? Co ty mówisz? - Zdziwiłam się.
      - Tuż przed wojnami klonów na twoją mamę przygotowano serię zamachów. Żaden się nie udał. Problem w tym, że wtedy była do Federacja Handlowa. Znowu zaczął się kryzys górników, związane z uchodźcami. Pooja może być w niebezpieczeństwie - wytłumaczyła.
      Nagle jakoś lepiej zaczęłam kontaktować.
     - Wiem, że nie chcesz z nią zbytnio rozmawiać. Ale to kim jesteś, zostanie w tajemnicy, póki sama się nie zorientuje. Ale jest plus. Odwiedzisz grób w wolnej chwili - zauważyła Ahsoka. - Idź się przygotować. Wezmę ci śniadanie w stołówce. Zjesz i wylatujemy natychmiast.
      - A co z Luksem? Nie potrzebuje twojej pomocy? - Wiem, nie powinnam zaczynać tego tematu. Poza tym, nie rozmawiałam z nią o tym od tamtego dnia. Myślę, że mam jakieś prawo, w sensie przyzwoitym, zapytać.
      - Poradzi sobie - odparła. Miałam wrażenie, że gdyby mogła i nie powstrzymywało jej przywiązanie do nas, to powiedziałaby to oschłym tonem.
      Stwierdziłam, że na jakiś czas znowu zaprzestanę pytać, aby jakoś regularnie sprawdzać, czy wszystko w porządku. Martwiłam się o nią, to w końcu moja rodzina.
      W miarę szybko, choć niechętnie, podniosłam się z łóżka i ruszyłam w stronę odświeżacza.

     Na lądowisku nałożyłam na swoją głowę kaptur mojej szaty Jedi. Nie miałam jej długiej, jak tradycyjna, ale była to krótka pelerynka dopasowana do mojego stroju w kolorze khaki.(Komentarz od autorki: możecie się śmiać, ale szukałam tego odcienia na liście w wikipedii) Na mój uniform składały się trochę jaśniejsze getry, tunika z długim rękawem z odsłoniętymi ramionami oraz buty w podobnym kroju co Ahsoki. Oczywiście miałam też na talii pas z mieczem świetlnym i najpotrzebniejszym małym ekwipunkiem: lekami, kieszonkami z kredytami oraz kawałki suchego chleba.
      - Senatorze Naberrie, nazywam się Ahsoka Tano, a to mój padawan. Będziemy służyć jako twoja ochroną - przedstawiła się moja mistrzyni.
      - Miło poznać. Dziękuję za pomoc. - Zaprosiła nas w stronę w statku, a my podążyłyśmy za nią. - Nie sądziłam, że i mi się to przytrafi. Miejmy nadzieję, że przeżyję.
     - Dołożymy wszelkich starań, aby nie stała ci się jakakolwiek krzywda, pani - obiecała togrutanka.
    W środku usadowiłyśmy się w kajucie. Kiedy piloci wystartowali, a Ahsoka kliknęła odpowiedni przycisk na panelu obok drzwi, by je zamknąć, zdjęłam nakrycie z głowy.
      - Nie jest tak źle, prawda? - zagadnęła.
      - Powiedzmy. Czuję się naprawdę nieswojo - przyznałam.
     Resztę podróży przemilczałyśmy. Obydwie miałyśmy do przemyślenia parę swoich spraw. Jedi posiadają takie. Nie zawsze jako te związane z osobami z zewnątrz, ale z własnymi rozterkami, choć należy się z nimi udać do Yody. Wszystkie nasze zmiany nastrojów mogą źle wpłynąć na nasze korzystanie z Mocy.
     Ożywiłam się w momencie wyjścia z nadprzestrzeni w sektorze Chommell. Za każdym razem, kiedy pojawiałam się w rodzinnych stronach mojej mamy, to czułam w sobie dziwną aurę. Po prostu byłam szczęśliwa, jakby rodzice zostawili w Mocy jakieś echo po sobie. Niestety, odczuwałam też odrębne emocje - smutek sprzed dziesięciu lat. Całą planetę spowijał mrok większy niż ten dawany przez wieczorne niebo.
      - Wszystko dobrze? - skontrolowała moja mentorka.
    - Tak. Cieszę się, że tu jestem. - W jakimś stopniu było to kłamstwo. Ukłuło mnie w serce w momencie nakładania na głowę kaptura. Niestety, musiałam się w jakimś stopniu ukrywać przed swoją własną kuzynką. Nie chciałam rozmowy z nią, przyznaję. Nie wiem jakby zareagowała; może zaprosiłaby mnie na filiżankę kaffu i poopowiadała najnowsze ploteczki z HoloNetu lub fascynujące rodzinne historię.
      Od obu mnie mdliło.
      Miałam swoją własną rodzinę; dziwną, ale nie powtarzalną. Moją - pełną miłości na swój sposób, indywidualnej wersji przywiązania. Mającą prawdziwe problemy. Znaczy, zależy dla kogo. To oczywiste, cywile mieli na głowie zarobek, długi, wyżywienie, wychowanie. Jedi zajmowali się treningami, ochroną, obroną, a przede wszystkim: studiowaniem Mocy. Dla mnie zbrojny i moje priorytety Jedi były o wiele ważniejsze niż to, co łączyło cywilów. Fakt, zbyt egoistycznie, zwłaszcza jak na strażnika pokoju.
      Ale nie zamierzam tego zmieniać: moje głupie spaczenie Jedi po ojcu kłóci się z polityczną stronę po mamie - jej dobrym sercem dla innych. Na przykład kwestia uchodźców to temat, gdzie znajdę ogrom argumentów za i przeciw w przypadku Jedi i polityka. Jestem mieszanką wybuchową.
      Podeszliśmy do lądowania.
      Moja kuzynka nie zamierzała robić maskarady, od razu statek skierował się do pałacu. Pięknego pałacu, który we mnie wzbudzał niechęć. Spędziłam tu najgorsze chwile życia, czyli oczekiwanie na pogrzeb. Wszystko przypominało mi mamę. Sama wolność tej planety była jej zasługą. Kto wie co by się stało, gdyby nie złamała blokady Federacji Handlowej?
      Wzięłam głęboki w dech i po chwili wypuściłam nozdrzami całe zebrane w sobie powietrze.
      Czas zmierzyć się z rzeczywistością.
      Czy Obi-Wan i Ahsoka wiedzieli z czym się mierzą?
____________________________________
Coraz częściej zapominam o wstawieniu rozdziału XD Środa to raczej zły dzień, ale daję radę! Po wakacjach znajdziemy inne rozwiązanie. Mam nadzieję, że się podoba!

NMBZW!

środa, 22 maja 2019

Rozdział 7

      Dokładnie wiedzieliśmy, a mimo to się łudziliśmy. Do archiwum nie wpłynęło jeszcze żadne z raportów wywiadów dotyczących broni Zygerrian. Z jednej strony, no jasne - po co skoro to tylko pogłoski, ale z drugiej... Rada powoli zachowuje się tak samo jak podczas wojen klonów. Zatajają przed Jedi różne fakty. Rozumiem, że to tajna misja, ale nie wspomnę o wydarzeniach, które w ogóle nie zostały uwzględnione w bazach. Wiem, że mogę śmiało wystąpić o uzupełnienie informacji, lecz... co jeśli to zły ruch? Zostanę zbesztana lub po prostu zbyta.
      - Wybierzesz się ze mną do Senatu? - zaproponowała Ahsoka przysiadając się do nas podczas śniadania. Na swoim talerzu ułożyła małą porcję jajecznicy i jedną kromkę chleba. Kubek napełniła do połowy herbatą. Togrutanka zawsze była szczupła i niewiele jadła, ale mimo to nadal emanowała tą samą energią i nigdy nie traciła siły na cokolwiek.
      Zawahałam się. Nie obserwowałam poczynań w Senacie parę dni.
     - W sumie - zgodziłam się.
     Tano spojrzała na mnie troskliwie.
      - Boisz się, że spotkasz Pooję?
      Zastanowiłam się nad doborem słów - grzebanie łyżką w mojej owsiance zdawało się mi to ułatwiać. A może po prostu starałam się uniknąć odpowiedzi wymalowanej w moim wzroku skupionego akurat w misce?
      - Czy ja wiem? Nie mam pojęcia jak się z nią obnosić. Czy w ogóle zechce się ze mną skontaktować ten jeden jedyny raz. Mieli szansę choć przywitać się z nami na pogrzebie. Skoro my zdołaliśmy wyczuć niechęć, to ty tym bardziej - zarzuciłam jej.
      - Bardziej niepewność, zagubienie zważając na sytuację. Ale masz rację. Powinni z wami porozmawiać. Mieli mnóstwo czasu - zgodziła się Tano.
      Cały żal, zapomniany lub niezauważalny przez ostatnie dziesięć lat, ostatnio coraz częściej się we mnie wzbierał. Nie rozumiałam do końca czemu, radziłam sobie świetnie bez babci, dziadka, cioci. Obi-Wan i Ahsoka bardzo dobrze mi ich zastępowali.
      Przecież miałam rodzinę.
      Czułam miłość.
      Nie spotkałam jej.
      Z jednej strony cały stres ze mnie spłynął w momencie wyjścia z budynku Senatu, ale pragnęłam konfrontacji z moją kuzynką. Niekoniecznie musiałam się z nią komunikować. Samo ujrzenie jej miny wynagrodziłoby mi te wszystkie lata. Tak, wiem - nie wolno mi tak myśleć, ani napawać się negatywnymi nastrojami innych, ale przecież to taka silna reakcja.
      A moim obowiązkiem jest ją przezwyciężyć. Odnaleźć spokój - samo rozróżnianie dobra od zła nie wystarczy. Należy wybrać tę drogę, która pozwoli nam wykorzystać nasze spostrzeżenia w należyty sposób, aby obronić światło, pokój, jasność. I zachować pewną równowagę Mocy. Powtarzam: pewną. Do harmonii potrzebna jest jasna strona Mocy, jak i ciemna strona Mocy. Sithów nie wykryto od piętnastu lat. Właśnie - nie wykryto, co nie oznacza, że ich nie ma.
      - Nie chcesz może poprowadzić treningu? - zaproponowałam mojej mentorce.
     - Chcesz się wyżyć? - domyśliła się Ahsoka. W jej głosie słyszałam jawne zmartwienie, ale też niepewność.
      - Nie. Ale dawno nie trenowałyśmy. - Nie skłamałam. To prawda, w naszym przypadku sparingi odbywały się co trzy dni, a nie ćwiczyłyśmy ze sobą jakieś dziesięć dni. To do niej niepodobne, zwłaszcza, że mam się przygotować do misji. Ona wie, że mi to potrzebne.
     - Wybacz, że cię zaniedbałam - wyznała, jakby czytała mi w myślach. - Jestem zajęta ostatnio Luksem.
      No tak.
     Zaraz po wiadomości o śmierci moich rodziców, Ahsoka rozstała się z Luxem Bonteri na rzecz opieki nad nami. To dziwne, od dziesięciu lat... w sumie to od siedemnastu, biegają za sobą, ale żadne nie potrafi się dogonić. Miłość w ich przypadku jest możliwa, istnieje między nimi, ale za każdym razem, gdy coś się stanie, widzą przeszkodę i nie decydują się na wspólne życie. Doceniam moją ciocię za jej oddanie, miłość i udane próby zastąpienia nam rodziców, ale nigdy nie robi nic dla siebie. A kiedy zajmie się czymś innym, to automatycznie jej wstyd za nasze zaniedbanie. My nie odczuwamy odstawienia na bok, wręcz przeciwnie. Pewną wolność i zadowolenie oraz radość wynikającą z tego, że Tano potrafi żyć czymś innym, a nie tylko mną i Luke'm.
      Bardzo pragnęłam, żeby Ahsoka się zakochała. Nie wiem czemu - może dlatego, że sama nie widziałam dla siebie nadziei? Ja wiem, mam dopiero piętnaście lat, ale nastolatki w moim wieku uganiają się za innymi. Szczerze powiedziawszy, to nawet nie kodeks Jedi mnie powstrzymuje, ale raczej trauma. Cokolwiek w moim życiu by się nie działo, zawsze ma to związek ze śmiercią rodziców. Owszem, ich miłość może robić wręcz za legendę, zginęli oboje za dobro Republiki, przetrwali wojny klonów, udowodnili, że przywiązanie nie sprowadza Jedi na złą drogę. Ale poświęcili swoje dzieci.
      Tak, mam syndrom rodziców.
    Co na to mama lub tata? Co by powiedzieli? Co by zrobili? Każde wspomnienia staram się usprawiedliwiać, bo przecież to niemożliwe! A jednak muszę się zmierzyć z rzeczywistością. To, co słyszę, to nie domysły czy założenia, to suche fakty, których nie mogę podważyć. Więc boli bardziej.
      - Zawiesiłaś się - wyrwała mnie z zamyśleń Ahsoka.
      - Wybacz - przepraszam.
     - Dziś ci odpuszczę trening. Sama nie jestem w nastroju. Obiecuję, jutro wrócimy do dawnego trybu. Dziwię się, że narzekasz, wielu by się zamieniła - stwierdziła.
      Znajdowałyśmy się na piętrze kwater. Zmierzałyśmy w stronę jej pokoju.
     - Martwię się o ciebie - przyznałam.
     - Nie musisz. To wasze dobro jest najważniejsze.
    - Nie męczy cię to zobowiązanie? Nikt ci nie kazał mieć nas na oku. Starasz się bardziej niż trzeba.
     - Nie przeszkadza mi to. Uwierz, wy też się mną zajmujecie. Nie mamy wobec siebie ani nikogo długów. Jestem twoim mentorem, muszę się tobą opiekować. - Ahsoka przystanęła przy drzwiach.
    - Ale twoja rola wykracza poza granice Mistrzyni Jedi wobec padawana. - Przypomniałam jej, choć nie musiałam. Ona doskonale zna swoje czyny.
      - Wiem o co ci chodzi. Lux nie jest priorytetem. Nie przeszkadza mi, ani wam. Nie mam wobec niego żadnych obowiązków. To jest mój wybór, że utrzymuję z nim jakiekolwiek kontakty. To, że kiedyś byliśmy parą nie zmienia mojego podejścia do naszej znajomości.
      - Nie chcesz czasem wrócić?
      Zawahała się.
      - Szczerze?
______________________________________________

środa, 15 maja 2019

Rozdział 6

     Od... propozycji? Minął tydzień, a my nadal niewiele wiedzieliśmy. Rada sama została pozbawiona obfitych informacji, ale starali się uzupełniać wszystkie luki, aby przygotować nas dobrze do zadania. Jedynie co mogliśmy wiedzieć, to to, że celem stała się planeta, na której wychował się nasz ojciec. Co lepsze, Pooja Naberrie wygrała wybory na reprezentanta sektora Chommel w senacie i lada moment przyjdzie co do czego. Czemu ja się tak tym stresuję?
      W końcu po pięciu dniach Rada raczyła nas zaprosić na spotkanie, aby udzielić nam więcej informacji.
     - Jak wiecie, Tatooine jest pod kontrolą huttów, którzy od wielu lat toczą osobiste walki z Zygerrią. Zygerria depcze im po piętach - podjął Mace Windu.
     - Więc Tatooine jest zagrożone - stwierdziłam. Oczywiście, że tak. Inaczej by nas tam nie wysyłali.
      - Nasz wywiad wie o ataku na Tatooine. Zygerria ma konkretną broń, nawet na Tatooine jest jej jakaś część, ale bardzo dobrze schowana. Tatooine nie jest zaludniona, więc trudno cokolwiek ukryć. Nadal nie wiemy co to jest. Czy to w ogóle jest rzecz - wytłumaczył Korun.
      - A jeśli nas tam uwiężą? Musimy tam przybyć zanim zdążą zaatakować, a mogą w każdej chwili - zauważył Luke.
    - Nie wiemy, kiedy możemy was tam wysłać. Problem w tym, że nie możemy was dobrze przygotować do tego. Nie zrozumcie nas źle, ale... wasz ojciec wpadł w niewolę, a wiedział dosłownie wszystko. Macie czternaście lat, skoro im udało się pojmać ich, to was będzie łatwiej. Nie oszukujmy się. Ahsoka musi lecieć z wami a sama niewiele miała do czynienia z niewolnictwem. Stracić waszą trójkę jak Skywalkera i Securę? Nie znowu - postanowił Windu.
      Wzdrygnęłam się słysząc nazwisko Twi'lekanki.
     Słyszałam od Ahsoki opowieść o kapitanie Rexie, który przez trzy lata wojen klonów wiernie służył Republice i WAR. Kiedy Separatyści, wykorzystując swoje wtyki w początku całej tej historii, postanowili rozwiązać cały konflikt Rozkazem 66, prawie przeinaczyli wszystko w totalną katastrofę. Owa procedura stała się wirusem i paru klonom nie udało się jej zwalczyć w sobie. Podczas ataku, CT-7567, próbował zabić mojego tatę, ale nie zdołał. Tak bardzo się tym przejął, że postanowił popełnić samobójstwo. Wszyscy sądzili, iż więcej się to nie powtórzy.
      Ale powtórzyło.
      Aayla Secura, kiedy miałam parę miesięcy, trafiła razem z moim ojcem do niewoli. Przez trzy lata była gwałcona i bita. Każde jedno przesłuchanie prezentowało jej nową bliznę, która miała zostać jej do śmierci. Pięć lat po śmierci moich rodziców na księżycu Endor, Secura postanowiła popełnić samobójstwo. Trójka stała się bardziej bolesna niż piątka, trauma silniejsza od miłości Kita Fisto. Choć śmiało mogła się z nim związać, nie potrafiła nawet wyobrazić sobie zbliżenia do jakiegokolwiek mężczyzny, nawet tego, któremu bezgranicznie mogła zaufać. Jej wspomnienia bardzo zachwiały jej osobę w Mocy, nie potrafiła się odnaleźć, a ciemna strona Mocy za bardzo ją kusiła. Jej terapie polegały na kurczowym trzymaniu się światła, aby w końcu nie zdecydowała się zrobić krok w mrok.
      - No tak, nawet najlepsze przygotowanie nie jest w stanie niczego zagwarantować - odezwałam się nie dając po sobie poznać chwilowej ucieczki we wspomnienia.
      - Tak czy siak, nadajecie się do tej misji najlepiej - upierał się Windu.
     - Przeczucia... przeczucia mam. Lecieć musicie wy. Dobre rzeczy czekają na was - przewidział Yoda.
      - Co rozkażesz, Mistrzu - zgodził się ochoczo Luke.
      To jest jedna z wad mojego brata - skrupulatne lizusostwo. Nie dawał tego po sobie poznać, ale potrafię przejrzeć go na wylot. Od małego miał dziwne zamiłowanie do podziwiania Jedi, zwłaszcza tych z Rady. Nieraz wyczuwałam w Mocy echo pychy zatytułowanej "Jestem uczniem Obi-Wana Kenobiego". Ale w jakimś stopniu ten aspekt mówił o jego skromności - wolał chwalić się w jakimś stopniu swoim mentorem niż faktem kto go spłodził. Co prawda, Obi-Wana ma przez prośbę taty, ale nasz kochany wujek zawsze mógł odmówić. A nie zrobił tego.
      - Nie lepiej aby już zacząć nas do tego przygotowywać? Przecież umiemy dochować tajemnicy - zaproponował mój bliźniak.
      - Mamy za mało informacji - powtórzyła Luminara.
     - To wykorzystajmy wszystko to, co jest nam wiadome. Przecież chodzi o jak najszybsze działanie - zgodziłam się z bratem.
     - Zanim zrobisz krok do przodu, upewnij się czy masz podłoże - poinstruowała Unduli. - A co jeśli wprowadzimy was w błąd? Jeśli nasze informacje są omylne? Jeśli to zaważy o waszej porażce? Nie oszukujcie się, zawsze może pójść coś nie tak.
      W takich chwilach jak ta, włączał mi się charakterek po tatusiu. Co prawda, nie zamierzałam się z nimi kłócić, ale postanowiłam zrobić coś na własną rękę. Najlepsze w moim planie było to, że Ahsoka zgodzi się bez mrugnięcia okiem. Wystarczy poszukać w archiwach i w pewnych nowinkach HoloNetu.
       Luke spojrzał na mnie ukradkiem, a ja uśmiechnęłam się znacząco. Podniosłam na chwilę lekko kąciki ust, aby tylko on mógł zauważyć. Jego błysk w oku dał mi do zrozumienia, że podejmuje się mojego wyzwania. W podobnych chwilach dziwię się, że się zgadza - za bardzo słucha się Obi-Wana, jest zbyt potulny, ale mimo wszystko udaje mu się dowieść kogo krew w nim płynie.
      - To wszystko? - upewniłam się.
      - Tak, możecie odejść - zgodził się mistrz mojego brata.
      Ukłoniliśmy się okazując szacunek, po czym wyszliśmy z sali.
      - Znajdę Ahsokę i pójdę z nią do biblioteki. Czeka nas długa noc - zapewniłam.
      - Pomogę wam. Szybciej nam pójdzie - zaoferował się Luke.
      Właśnie dlatego dobrze jest mieć brata.
_________________________________________
Jest już ze mną lepiej, znacznie lepiej. Miałam jakiś czas blokadę weny, niechęć do pisania, ale mi się poprawia.

NMBZW!

środa, 8 maja 2019

Rozdział 5

      Niecierpliwie czekałam na powrót brata. Trzy dni wcześniej, Obi-Wan, podczas rozmowy z Ahsoką, poinformował, że zamierzają wrócić, bo misja zakończyła się powodzeniem. Senat od razu zwołał zebranie w celu naprawienia rządu     Ryloth i ponownego włączenia jej do Republiki Galaktycznej. Na początku sama planeta musi utworzyć swój własny rząd, aby w ogóle stawiać jakieś kroki. Tyle dobrze, że owy świat chce jeszcze pomocy Republiki po tak wielu latach niewoli. Raczej rozumieli, że próbowano spłacić dług Kaminoanom oraz wyzwolić jeszcze inne planety.
      Coraz częściej obserwowałam nowinki z Naboo, gdzie kampanie wyborcze na senatora dobiegały końca. Nadal największe szanse miała moja kuzynka Pooja. Zastanawiałam się czy w ogóle wiedziała o moim istnieniu i czy zechce mnie w ogóle odszukać. Czy moja babcia oraz dziadek chcieli ukryć kim naprawdę są dzieci tak opłakujące ich córkę na pogrzebie? Pooja miała wtedy dwanaście lat, jej starsza siostra, Ryoo, czternaście. Dałyby się tak oszukać? Może to dziwne, że próbuję nawiązać jakiś kontakt, skoro sami nie próbowali. Myślę, że Rada pozwoliłaby chociaż na jedno spotkanie, Obi-Wan na pewno by się za nami wstawił, widział Anakina po stracie swojej matki, to wystarczający argument.
      Ale czy faktycznie byli dla mnie tak ważni?
     Gdybym nie była wrażliwa na Moc nawet nie pamiętałabym rodziców. Ktoś, kogo się po prostu nie pamięta lub nie ma z nim tak dobrych relacji, nie powoduje w nas uczucia straty, kiedy odejdzie. Dlatego, gdybym nieświadomie doświadczała miłości mamy i taty, nie byłabym tak zagubiona i egzystowałabym nie mając ich przy sobie - jak reszta Jedi. Nie wiedziałabym czy żyją, jak się mają. Członkowie Zakonu nie widzą w tym problemu, nauczyli się trwać bez większego przywiązania. Ja miałam tylko rodziców, brata, Ahsokę i Obi-Wana. To jedyna rodzina, jaką pozwolono mi mieć, więc nie rozumiem dlaczego nazwisko mojej kuzynki obudziło we mnie taką ciekawość.
      A nawet strach.
      Pojawienie się Pooji w moim życiu strasznie by je zachwiało. Mam zbyt dużo swoich problemów, żeby przejmować się jeszcze rodziną, która o mnie nie pamięta. Poza tym, po swojej mamie odziedziczyłam wrażliwość na swoją własną opinię publiczną. Choć niewiele osób wie kto jest dokładnie dzieckiem Padme Amidali, nazwisko Naberrie się rozniesie po całej Republice. To nie chodzi o to, czy będą o mnie mówić, tylko o to, czy na pewno chcę, aby ktoś mnie kojarzył z Pooją. Nawet nie wiem, jak mam się o niej wypowiadać przed samą sobą. Z pogardą? Miłością?
      Moje włosy potargał rozpętany przez lądujący transporter wiatr. W środku znajdował się mój brat, prócz informacji mi przekazanych, bez żadnych problemów wyczuwałam w Mocy jego echo: pełne radości, zapału do walki i ekscytacji oraz... dumy. Niewątpliwie go rozpierała, musiał sobie bardzo dobrze radzić, ale zauważyłam, że z dnia na dzień robił się coraz to poważniejszy. Jaki okaże się po tej wyprawie?
     - Witaj - powiedział, kiedy tylko się do mnie zbliżył. Przytuliłam go i po paru sekundach wypuściłam ze swych ramion. Cudownie było go mieć przy sobie. Tworzyliśmy dziwne rodzeństwo; w pełni zgodne, nigdy się nie pokłóciliśmy, zawsze współpracujemy i martwimy się o tego drugiego. Po prostu mamy tylko siebie i zastępujemy tym samym rodziców, choć myślę, że gdyby żyli to na pewno relacje między mną a moim bratem pozostałyby takie same jak teraz.
      - Gratuluję udanej misji - pochwaliłam go, gdy szliśmy w stronę hangaru skąd mieliśmy wyjść, aby udać się do kantyny.
      - Nie było tak źle jak sądziłem - przyznał. - Ale cały czas miałem z tyłu głowy tatę. Starałem się słuchać Obi-Wana, żeby tylko nie podjąć samodzielnie decyzji. Ja wiem, że to źle, że muszę stać się odpowiedzialny, zwłaszcza w starciu z nimi, moim największym koszmarem, ale... bałem się. Bałem się, że jeśli sam zadecyduję, to ja trafię do niewoli, nawet jeśli mi to nie groziło. Takie spaczenie.
      - Poradziłeś sobie, zwalczyłeś pewne lęki - zauważyłam.
      - Tak, ale dużo mnie to kosztowało - odpowiedział szczerze.
      Zastanowiłam się chwilkę.
      - Nie będziesz mieć po tym... traumy... prawda? - zmartwiłam się.
     - Nie, raczej nie. Tak myślę. Mam pewien szok, zawsze jak wracam z misji to czuję się, jakby mnie ktoś zamroził w karbonicie. Trudno mi dojść do siebie, zostaję kompletnie wyrwany z rzeczywistości. Nie pojmuje jej - wyznał.
      - Dla rodziców rzeczywistością była wojna - przypomniałam.
      - Nie wyobrażam sobie... iść na wojnę i dzień w dzień w niej uczestniczyć. Mieć wolne, odpocząć sobie, wracać na krążownik i nie ogarniać, bo się miało święty spokój. Zupełnie odwrotna sytuacja - zachichotał Luke.
   - To indywidualna kwestia. Zgłodniałam. Oczywiście, najbardziej tęskniłam za twoim towarzystwem.
      - Ja za tobą też tęskniłem. - Po tych słowach objął mnie ramieniem.
     Kochałam mojego brata, lepszego nie mogłam sobie wyobrazić - i choć wielu Jedi dziwnie się z do nas obnosili, to nie oddałabym tej relacji za żadne skarby. Ktoś powie, że to dlatego, że nikogo nie mamy. A ja myślę, że to po prostu katalizator, a reszta wyjaśniła się sama. Nawet bez tego byśmy się dogadywali, wspierali, ufali sobie, przeżywalibyśmy wspólnie porażki i sukcesy. Bo od tego są przyjaciele. Przyjaciele tworzą rodzinę, a jeszcze silniejsza przyjaźń tworzy się, gdy twoim najlepszym przyjacielem jest członek rodziny.
      W kantynie postawiłam na dość skromny posiłek, potrawka i kromka chleba. Nie miałam ochoty jeść, może to z emocji. Nie chciałam powiedzieć Luke'owi o Pooji, to jedna z tych spraw, gdzie zastanawiałam się czy jest na tyle ważna, by o niej wspominać. To idiotyczne, martwiłam się o osobę praktycznie dla mnie obcą, więzi krwi to nie wszystko. Pragnęłam wyznać mu co czuję w związku z tym, przecież prawdopodobnie będziemy się z nią mijać, możemy mieć z nią jakikolwiek kontakt, ale z drugiej strony wolałam trzymać to dla siebie.
    - Czeka was misja. - Obi-Wan przyszedł w momencie, kiedy skończyli swój posiłek.
    - Gdzie? - podekscytował się Luke.
    - Na Tatooine.
________________________________________
Czy ktoś to w ogóle czyta?

NMBZW!

środa, 1 maja 2019

Rozdział 4

     Po śmierci mamy, Jar Jar został zmuszony do powrotu na Naboo w celu wyboru nowego senatora sektora Chommel. Gunganin był przedstawicielem swojej rasy oraz drugim, co do kolejności, ambasadorem Naboo. Strasznie niezdarna istota, ale zawdzięcza mu się zgodę dwóch od wieków skłóconych ze sobą populacji. Mimo wszystko - rodzinny świat mojej matki potrzebował kogoś w Senacie. Zgodzono się jednogłośnie, Neeyutnee została wybrana pomimo tego, że praktycznie w połowie kadencji została zmieniona na tronie przez Apailanę. Do tej pory nie wiem czemu tak się stało. Nigdy nie wnikałam, może miano królowej nie jest takie przyjemne jak się wydawało? W końcu panowała podczas wojen klonów, a kryzys spowodowany konfliktem nie sprzyja rządom.
      Czasem wpadam do Senatu, ale nie lubię tam przebywać. Każdy kto mnie mija, patrzy na mnie jakby zobaczył potwora lub niebezpieczne zwierzę. Tak naprawdę bardziej byłam podobna do mojej babci - Shmi Skywalker - niż do mojej mamy, ale mimo wszystko, widać kogo jestem córką. Nikt nie znał mojego imienia i starannie go ukryli. Zawsze przy kimś z zewnątrz mówili "Padawanie Naberrie". Nigdy nie podawali "Amidali" ani "Skywalker", żeby słuchaczom dłużej zajęło domyślanie się lub w ogóle brak dezorientacji.
      Moje zainteresowanie polityką jest równie wielkie, co matki, ale tak nie pojmowałam jej w równej mierze co tata. Wiele rzeczy wydawało mi się bez sensu i znajdowałam alternatywy do nich. Niestety, zbyt wiele moim pomysłów zalatywało dyktaturą. Próbowałam przy pomocy innych jakoś zrozumieć kwestie dyplomatyczne i mi się udawało. Ahsoka twierdziła, że bardzo wiele we mnie ojca, o czym świadczyło bezemocjonalne wysłuchiwanie debat na posiedzeniu Senatu. Wolałam stać cicho i potem dopytywać się innych. Można też to uznać za szkolenie padawana, ale mistrzyni Tano bardzo często porównywała mnie do swojego mentora. Tyle dobrze, że miała więcej ogłady niż Skywalker i faktycznie mogła mnie nauczyć tego, co uznawałam za konieczne, a nie było moim obowiązkiem.
      - Jakieś wieści od Obi-Wana? - zapytałam w pewnym momencie cały czas próbując zachować podzielną uwagę i rejestrować wszystkie słowa wypowiadających się senatorów.
      Ahsoka zawiesiła na mnie wzrok przez ułamek sekundy i znowu wróciła do obserwowania zebrania.
     - Na razie muszą wyzwolić mniejsze miasta. Dopiero potem mogą dostać się do Lessu. Zygerrianie stosują identyczne metody co Separatyści w czasie wojen klonów. Są przewidywalni do pewnego stopnia, ale zawsze szykują jakieś niespodzianki - odparła togrutanka. Miała rację, w końcu jedną z niespodzianek, to śmierć moich rodziców. - Poradzą sobie.
      - Nie twierdzę, że nie - zauważyłam.
     - Chodź. Wracamy do świątyni, nic tu po nas - stwierdziła Tano i skierowała się korytarzem ku wyjściu. Jak na dobrego padawana przystało, szłam krok za nią. Większość ludzkich uczniów określało swoją rangę warkoczykiem. Moje włosy niestety były na tyle grube, że co parę dni na nowo splatałam je w ciasne warkocze - czasem tylko w dwa, jeden, a nawet i parę tworząc dziwną kombinację dającą pełną swobodę. Nie chciałam ich skracać, bo tylko utrudniłabym sobie ich pewne ułożenie, ale to akurat mały problem. Traktowałam to jako pewien hołd dla mamy, dlatego moje miejsce w hierarchii Jedi określały ruchy, gesty i po prostu młody wiek.
     Kiedy znalazłyśmy się w śmigaczu, którym zamierzałyśmy wrócić do siedziby Zakonu, zagadnęłam:
      - Nie nudzi cię czasem życie Jedi? No wiesz, kiedyś jako padawan miałaś mnóstwo roboty, poza medytacją, treningami i nauką, ale potem przyszły wojny klonów. Jak wróciłaś do dawnego życia?
     - Kiedy Anakina wzięto do niewoli, swój czas poświęcałam wam, a kiedy odeszli, moim zadaniem stało się wychowanie was. Cały mój czas wolny to zamartwianie się o was. Często czytam, ale... nie potrafię znaleźć swojego miejsca. Nigdy nie zdołam wrócić do tego, co było. Sama zastanawiam się na tym, jak mogłam żyć i znaleźć sobie robotę, a potem... konflikty zbrojne. Nie potrafię się zbytnio zająć sobą. Uczenie ciebie i wychowywanie w jakimś stopniu wypełnia mój czas. Lecz nie potrafię usiąść w ciągu dnia i się położyć. Muszę coś robić - wyznała togrutanka.
      - Cywile mają trochę łatwiej. Mogą sobie pozwolić na holoseriale i różne holoksiążki.
      - Kto ci powiedział, że Jedi nie wolno? W naszym życiu chodzi o obronę tego, z czego cywile nie zdają sobie sprawy. Dlatego sami z siebie nie oddajemy się takim relaksom. Jako Jedi musisz znaleźć priorytet. Nasz to nauka, nad panowaniem, nad tym co się dzieje, rozwiązywanie problemów, dążenie do bezpieczeństwa innych. Po prostu nasze myślenie jest zaprogramowane na dobrym wykorzystywaniu czasu w pełni. I choć wiecznie te same czynności są nudne, to oglądając taki holoserial włącza nam się przestroga, że przecież możemy robić teraz coś pożyteczniejszego, co nam pomoże, a nie tracimy czas na coś, co w żaden sposób nas nie kształci pod względem tego, co Jedi powinni robić - wytłumaczyła.
      - Powinnam się cieszyć z bezczynności? - zapytałam
      - Po części. W momencie, kiedy twój czas zostanie wypełniony przez natłok spraw, zatęsknisz za choć paroma minutami nudy. Uwierz, to dziwne, sama tego nie pojmuje. Zataczamy koło, ale taka jest natura żywych, myślących istot.
      - Czy to prawda, że Neeyutnee ma zostać zastąpiona w Senacie? - zapytałam nagle.
      - Czemu pytasz? Ponoć kończy się jej kadencja, a społeczeństwo Naboo ma swojego faworyta, ale nie wiem dokładnie kogo - odpowiedziała Ahsoka.
      Trochę się zdziwisz, pomyślałam.
      - Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej - przyznałam.
      - Dlaczego? - zdziwiła się.
      - Bo mówimy o Pooji Naberrie.
     Ledwie wypowiedziałam to nazwisko. Moja mama przyznała się do małżeństwa z Jedi, ale rodzice mimo wszystko byli na nią źli, bardzo dużo ryzykowali. Ostatecznie skończyło się na tym, że moja mama nie miała z nimi kontaktu aż do śmierci. Miała ograniczony z Solą, swoją siostrą i mamą Pooji, ale po jej śmierci nie mogłam mieć kontaktu z nimi. Widziałam ich raz, na pogrzebie rodziców.
    Mam dziwną zrazę do mojej kuzynki.
________________________________________
Na razie moja majówka opiera się na oglądaniu Gry o Tron. Ciekawe i wciągające, ale nie jakoś szczególnie, żebym je pokochała. Dużo oczywiście czytam i wracam do Gwiezdnych Wojen!

NMBZW!