Na planecie Naboo nadszedł wieczór. Owa planeta bez względu na porę dnia była naprawdę piękna. Cały urok dopełniał szum wodospadów - charakterystyczna cecha tego świata. Tego dnia wszystko stało się nagle ponure, a zmrok mroczny, choć nie powinien. Granat nieba zawsze wszystkim kojarzył się z przyjemnymi przechadzkami uliczkami. Nikt nie obawiał się utraty życia.
Ten dzień był taki, jaki powinien być.
Zupełnie inny.
Kompletnie pozbawiony radości.
Tłumy ludzi zebrało się na ulicach. Każdy ubrany w ciemne szaty, niekoniecznie czarne, ale też w odcieniach szarości, grantu i bordu. Na wszystkich twarzach malowała się powaga, smutek, obojętność, miarowy spokój, rozczarowanie, niedowierzanie, a nawet powstrzymywanie się od wykrzyknięcia krótkiego zdania o treści "To niesprawiedliwe". To takie zadziwiające, jak wiele współczucia potrafili mieć obcy ludzie do cudzej krzywdy. Jak wielkim zaufaniem trzeba darzyć jedną z rzadzących głów, żeby jej śmierć spowodowała takie poruszenie wśród większości ludu, a nawet w wielu częściach galaktyki.
Kiedy pada pytanie, która planeta jest najpiękniejsza nocą, dziewięćdziesiąt procent pytających odpowiada "Coruscant", ze względu na niesamowity efekt wielu świateł widocznych nawet z kosmosu. Ta noc na Naboo była zdecydowanie najpiękniejsza. Naturalne światła płynące ze świec dawały lepszy efekt niż te sztuczne wydobywające się zza okiennic coruscańskich drapaczy chmur. Piękne na swój sposób, ale zdecydowanie w smutnym charakterze.
Na samym końcu Theed, dawno temu, wybudowano małą kaplicę gdzie odprawiano uroczystości zwane pogrzebami. Tuż obok widniały groby tych najbardziej zasłużonych w służbie publicznej. Zanim pochowano nieboszczyka, najpierw wstawiali go do tej małej kapliczki, składający się z zadaszenia i kolumn. W przypadku jednego z Jedi, Qui-Gona Jinna, spalono go. Na jego pożegnaniu nie zjawiło się zbyt wiele osób. Członkowie Rady, królowa Amidala wraz ze świtą, kapitan Panaka oraz padawan Qui-Gona - Obi-Wan Kenobi a pod jego opieką Anakin Skywalker, którego miał za zadanie uczyć.
Obi-Wan nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał ponownie powtórzyć tę samą procedurę. Tym razem nie mistrza, a swojego dawnego padawana.
Główną drogą, otoczoną z lewej i prawej strony przez mieszkańców Naboo, były prowadzone przez zwierzęta trumny. Zaraz za nimi, na czele, królowa Apailana wraz ze służkami, dopiero potem Obi-Wan, Ahsoka, a między tą dwójką bliźnięta. Następnie Rodzina Naberrie i Rada Jedi, przedostatnimi ważne osobistości, a na samym końcu przedstawiciele Legionu 501 - kapitan Appo, Fives oraz trzech najlepiej sprawujących się żołnierzy.
Wraz z Lukiem byłam jak zaklęta. Tak jakby nas zamkniętą w szklanej zasadzce, gdzie powoli kończył się tlen i nikt nie zdoła nam pomóc. Czas się zatrzymał, istniało tu i teraz, nie widzieliśmy przyszłości - trudno sobie ją wyobrazić bez rodziców. Za wcześnie na gdybanie i myślenie nad tym co nam życie przyniesie. Wegetacja, nic nie więcej. Zero radości, wieczny smutek.
Wprowadzono trumny pod zadaszenie.
Pomimo tego, że mama nie była Jedi, postanowiono obojga spalić a prochy przyspać do wspólnego grobu.
Kremacja trwała w nieskończoność. Przynajmniej tego chcieliśmy. Miałam nadzieję, że zawsze będę mogła patrzeć na ich ciała, choć strasznie pokaleczone i martwe, to jednak. W końcu jednak ogień zgasł i cały świat kompletnie nam się zawalił.
- Chcę stąd iść - wyszeptałam do Ahsoki, kiedy zaczęto zamykać grób. Togrutanka kiwnęła głową i wzięła mnie oraz Luke'a za dłonie i zaczęliśmy iść w stronę zamku. Tłum powoli się rozchodził. Mimo wszystko, choć ciężko w to uwierzyć, nikt nie chciał uwieczniać naszego wizerunku, szanowali to, co się stało i nasz stan psychiki. Nie mieliśmy siły przebywać tam dłużej i czuć na sobie wzroku babci, dziadka i cioci.
Poprzedniego dnia mieli wielkie obiekcje co do tego, kto jest naszym ojcem, jakie życie nas czeka. Współczucie może i mieli, ale nie biła od nich sympatia na tyle duża, że chciałabym utrzymywać z nimi nawet kontakt wzrokowy. Nie zainteresowali się nami zbytnio. Poza tym, nie mogliśmy żyć w relacjach rodzinnych. Rodziców i tak już nie mieliśmy, więc jaki sens?
Wróciliśmy do pałacu i do przydzielonej nam sypialni.
- Chcę wracać na Coruscant - oświadczyłam smutna.
- Jutro z rana. Wiem, że was to przerasta. Ale choć raz do roku będziecie musieli tu przylatywać. Poza tym, dom w krainie Jezior. Apailana mówiła, że jest wasz. Jeżeli tylko zechcecie i Rada na to pozwoli, przylecicie tam - odpowiedziała Ahsoka.
- Jeżeli ty mi pozwolisz - przypomniałam.
- Zawsze. Obi-Wan również. Mimo wszystko, zawsze będę dla was rodziną. Ciocią, a jeśli wolicie siostrę, zaakceptuję - wyznała Tano.
- Wolę ciocię. Nie ma takiej drugiej - stwierdził Luke
- Nie zostawiaj nas. Chociaż ty - poprosiłam przytulając się do niej.
- Nigdy - przyżekła obejmując Luke'a.
Ten dzień był taki, jaki powinien być.
Zupełnie inny.
Kompletnie pozbawiony radości.
Tłumy ludzi zebrało się na ulicach. Każdy ubrany w ciemne szaty, niekoniecznie czarne, ale też w odcieniach szarości, grantu i bordu. Na wszystkich twarzach malowała się powaga, smutek, obojętność, miarowy spokój, rozczarowanie, niedowierzanie, a nawet powstrzymywanie się od wykrzyknięcia krótkiego zdania o treści "To niesprawiedliwe". To takie zadziwiające, jak wiele współczucia potrafili mieć obcy ludzie do cudzej krzywdy. Jak wielkim zaufaniem trzeba darzyć jedną z rzadzących głów, żeby jej śmierć spowodowała takie poruszenie wśród większości ludu, a nawet w wielu częściach galaktyki.
Kiedy pada pytanie, która planeta jest najpiękniejsza nocą, dziewięćdziesiąt procent pytających odpowiada "Coruscant", ze względu na niesamowity efekt wielu świateł widocznych nawet z kosmosu. Ta noc na Naboo była zdecydowanie najpiękniejsza. Naturalne światła płynące ze świec dawały lepszy efekt niż te sztuczne wydobywające się zza okiennic coruscańskich drapaczy chmur. Piękne na swój sposób, ale zdecydowanie w smutnym charakterze.
Na samym końcu Theed, dawno temu, wybudowano małą kaplicę gdzie odprawiano uroczystości zwane pogrzebami. Tuż obok widniały groby tych najbardziej zasłużonych w służbie publicznej. Zanim pochowano nieboszczyka, najpierw wstawiali go do tej małej kapliczki, składający się z zadaszenia i kolumn. W przypadku jednego z Jedi, Qui-Gona Jinna, spalono go. Na jego pożegnaniu nie zjawiło się zbyt wiele osób. Członkowie Rady, królowa Amidala wraz ze świtą, kapitan Panaka oraz padawan Qui-Gona - Obi-Wan Kenobi a pod jego opieką Anakin Skywalker, którego miał za zadanie uczyć.
Obi-Wan nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał ponownie powtórzyć tę samą procedurę. Tym razem nie mistrza, a swojego dawnego padawana.
Główną drogą, otoczoną z lewej i prawej strony przez mieszkańców Naboo, były prowadzone przez zwierzęta trumny. Zaraz za nimi, na czele, królowa Apailana wraz ze służkami, dopiero potem Obi-Wan, Ahsoka, a między tą dwójką bliźnięta. Następnie Rodzina Naberrie i Rada Jedi, przedostatnimi ważne osobistości, a na samym końcu przedstawiciele Legionu 501 - kapitan Appo, Fives oraz trzech najlepiej sprawujących się żołnierzy.
Wraz z Lukiem byłam jak zaklęta. Tak jakby nas zamkniętą w szklanej zasadzce, gdzie powoli kończył się tlen i nikt nie zdoła nam pomóc. Czas się zatrzymał, istniało tu i teraz, nie widzieliśmy przyszłości - trudno sobie ją wyobrazić bez rodziców. Za wcześnie na gdybanie i myślenie nad tym co nam życie przyniesie. Wegetacja, nic nie więcej. Zero radości, wieczny smutek.
Wprowadzono trumny pod zadaszenie.
Pomimo tego, że mama nie była Jedi, postanowiono obojga spalić a prochy przyspać do wspólnego grobu.
Kremacja trwała w nieskończoność. Przynajmniej tego chcieliśmy. Miałam nadzieję, że zawsze będę mogła patrzeć na ich ciała, choć strasznie pokaleczone i martwe, to jednak. W końcu jednak ogień zgasł i cały świat kompletnie nam się zawalił.
- Chcę stąd iść - wyszeptałam do Ahsoki, kiedy zaczęto zamykać grób. Togrutanka kiwnęła głową i wzięła mnie oraz Luke'a za dłonie i zaczęliśmy iść w stronę zamku. Tłum powoli się rozchodził. Mimo wszystko, choć ciężko w to uwierzyć, nikt nie chciał uwieczniać naszego wizerunku, szanowali to, co się stało i nasz stan psychiki. Nie mieliśmy siły przebywać tam dłużej i czuć na sobie wzroku babci, dziadka i cioci.
Poprzedniego dnia mieli wielkie obiekcje co do tego, kto jest naszym ojcem, jakie życie nas czeka. Współczucie może i mieli, ale nie biła od nich sympatia na tyle duża, że chciałabym utrzymywać z nimi nawet kontakt wzrokowy. Nie zainteresowali się nami zbytnio. Poza tym, nie mogliśmy żyć w relacjach rodzinnych. Rodziców i tak już nie mieliśmy, więc jaki sens?
Wróciliśmy do pałacu i do przydzielonej nam sypialni.
- Chcę wracać na Coruscant - oświadczyłam smutna.
- Jutro z rana. Wiem, że was to przerasta. Ale choć raz do roku będziecie musieli tu przylatywać. Poza tym, dom w krainie Jezior. Apailana mówiła, że jest wasz. Jeżeli tylko zechcecie i Rada na to pozwoli, przylecicie tam - odpowiedziała Ahsoka.
- Jeżeli ty mi pozwolisz - przypomniałam.
- Zawsze. Obi-Wan również. Mimo wszystko, zawsze będę dla was rodziną. Ciocią, a jeśli wolicie siostrę, zaakceptuję - wyznała Tano.
- Wolę ciocię. Nie ma takiej drugiej - stwierdził Luke
- Nie zostawiaj nas. Chociaż ty - poprosiłam przytulając się do niej.
- Nigdy - przyżekła obejmując Luke'a.
________________________________________
Witam! Jak po strajkach?
NMBZW!